[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwierz mi, to wszystko prawda i uciekaj!Proszę cię też o przebaczenie.Nie chciałam cię uderzyć, sam fakt, że to zrobiłam, mnie samą niemal pozbawił życia.Byłam jednak tak bardzo przerażonatym, co możesz zrobić, kiedy się dowiesz.Przebacz mi, że tak wiele razy kłamałam.Ale, proszę, uwierz w jedno.Kiedy byliśmy w mroku tak blisko siebie, nie szpiegowałam cię, wtedy ciękochałam.RUTHPrzeczytał list jeszcze raz.Potem ręce opadły mu bezwiednie i siedział tak, wpatrującsię pustym wzrokiem w podłogę.Nie mógł w to uwierzyć.Powoli potrząsał głową, starającsię zrozumieć to, co się wydarzyło, ale za każdym razem umykało mu jakiekolwiekprawdopodobne rozstrzygnięcie.Chwiejnym krokiem podszedł do ławy.Wziął małą bursztynową pigułkę i położywszyna otwartej dłoni powąchał ją, potem posmakował.Poczuł, jak opuszcza go poczucie bezpie-czeństwa, jakie wynikało z możliwości jego umysłu.Ramy, w których osadzone było jegożycie, zaczynały się walić i to go przerażało.Jakże mógł odeprzeć tyle dowodów? Pigułki, opalenizna schodząca z jej łydki, to, żechodziła w słońcu, jej reakcja na czosnek.Usiadł ciężko na taboret, patrząc na żerdz, którależała na podłodze.Powoli, jakby zacinając się, jego umysł zaczął analizować minionewydarzenia.Na początku, kiedy ją zobaczył, zaczęła przed nim uciekać.Czy to też było częściąfortelu? Nie, była przecież autentycznie przestraszona.Musiał ją chyba przestraszyć jegokrzyk i mimo tego, że spodziewała się kontaktu z nim, przypuszczalnie zapomniała o swoimzadaniu.Potem się uspokoiła, próbowała go przekonać, że jej reakcja na czosnek była spo-wodowana jedynie chorym żołądkiem.Potem zaczęła kłamać, uśmiechać się, udałabeznadziejne pogodzenie się z losem i wyciągnęła od niego wszystkie informacje, po które jąwysłali.Potem, kiedy chciała wyjść, uniemożliwił jej to Cortman i cała zgraja, któragrasowała na zewnątrz.I wtedy ocknął się.Przecież obejmowali się, przecież.Zaciśnięta aż do białości pięść gwałtownym ruchem uderzyła w ławę. Kochałamcię. Kłamstwo, kłamstwo! Jego palce zmięły kartkę z listem, odrzucił ją od siebie gestempełnym goryczy.Ogarniająca go złość rozpaliła w jego głowie płomień bólu tak, że objął ją mocnodłońmi i jęknąwszy, zamknął oczy.Potem uniósł głowę.Powoli przesuwając się na taborecie, podniósł mikroskop iustawił go z powrotem na jego podstawie. Pozostała część listu nie była kłamstwem, wiedział o tym.Wiedział nawet bez pigułki,bez słowa wyjaśnień, bez przypominania sobie, rozumiał, co się stało.Co więcej, był prze-konany, że nawet Ruth i jej towarzysze najprawdopodobniej o tym nie wiedzą.Długo spoglądał w okular.Tak, wiedział.Dopuszczenie do świadomości tego, co miałprzed oczyma, zmieniło cały jego pogląd na rzeczywistość.Jednocześnie czuł się głupio, czuł,jak mało efektywna była jego praca, skoro nigdy tego nie przewidział! Tym bardziej, żeczytał to zdanie ze sto razy, z tysiąc razy.Nigdy we właściwy sposób nie docenił tej in-formacji.Była tak krótka, a znaczyła tak wiele.Bakterie mogą ulegać mutacji. CZZ CZWARTA Styczeń 1979Rozdział 20Przybyli nocą.Przyjechali ciemnymi autami, przywożąc reflektory, pistolety, siekiery i piki.Wyłonili się z ciemności przy akompaniamencie silników samochodowych, ich reflektoryzawieszone na długich, białych wysięgnikach omiatały snopami światła róg alei, sięgały kuulicy Cimarron.Robert Neville siedział przy wizjerze.Odłożył właśnie książkę i siedząc, spoglądałbezczynnie na zewnątrz, gdy nagle strumienie światła rozjaśniły wyblakłe twarze wampirów,powodując, że ich ciała zaczęły zwijać się, zapierało im dech, ich zwierzęce ślepiawpatrywały się w światła.Neville odskoczył od wizjera, serce zaczęło w nim łomotać.Przez chwilę stał wmroku pokoju, drżąc cały, nie potrafił zdecydować, co ma dalej robić.Jego gardło ścisnęło sięgwałtownie, potem przez dzwiękoszczelne ściany doleciał do niego ryk silników.Przyszły muwtedy na myśl pistolety w jego biurku i półautomatyczna broń stojąca na ławie.Pomyślał, żemusi bronić domu.Zacisnął dłonie tak, że paznokcie niemal wbiły mu się w dłonie.Nie, podjął jużdecyzję, dokładnie wszystko przemyślał w ciągu minionych miesięcy.Postanowił, że nie bę-dzie walczyć.Z uczuciem ucisku głęboko w żołądku wrócił do judasza i wyjrzał na zewnątrz.Ulica była areną przemocy i gwałtu w jasnym blasku reflektorów.Rozległy sięodgłosy butów biegających po chodniku.Jedne postacie atakowały drugie.Potem rozległ sięstrzał, którego odgłos odbił się głuchym echem, za chwilę dobiegły go kolejne strzały.Dwóch mężczyzn - wampirów z hukiem powalonych zostało na ziemię.Czterechinnych chwyciło ich za ramiona i uniosło ich ciała, podczas gdy dwóch kolejnych wbiło wpiersi wampirów błyszczące w świetle ostrza pik.Twarz Neville'a drgnęła, kiedy nocnapełniła się krzykiem.Czuł, że jego piersią targa ciężki oddech, kiedy patrzył na to wszystkoprzez wizjer.Ubrane na czarno postacie dokładnie wiedziały, co należało robić.Widać było okołosiedmiu wampirów; sześciu mężczyzn i jedną kobietę.Przybysze otoczyli siódemkę i wyciąg-nąwszy przed siebie przypominające cepy narzędzia zatopili głęboko w ich ciała ostre jakbrzytwa końce swoich pik.Po chodniku polała się krew, postacie wampirów znikały jedna po drugiej.Neville czuł, jak ogarniają go dreszcze. Czy to jest to nowe społeczeństwo? -przemknęło mu przez myśl.Próbował uwierzyć, że byli zmuszeni do tego, co robią, miałjednak poważne wątpliwości.Czy musieli to robić w taki sposób? Czy musiała to być takbrutalna rzez? Dlaczego zabijali nocą, wśród takiego larum, kiedy za dnia można było się ichpozbyć w spokoju?Robert Neville czuł, jak zaciśnięte u jego boków pięści drżą.Nie podobał mu się ichwygląd, nie podobała mu się cała ta jatka, przeprowadzona z zadziwiającą systematycznością.Bardziej przypominali gangsterów niż ludzi, których zmusiła do tego sytuacja.Na ichtwarzach malował się wyraz występnego triumfu.W świetle reflektorów wydawały się blade izacięte, w ich oczach czaiło się okrucieństwo.Nagle przez ciało Neville'a przebiegł gwałtowny dreszcz, gdy zrodziło się w nimpytanie:  A gdzie jest Cortman?Oczy Neville'a przebiegły po całej ulicy, ale nie widział nigdzie Cortmana.Przycisnąwszy jeszcze mocniej twarz do wizjera, patrzył w jedną, to w drugą stronę ulicy.Niechciał, żeby dopadli Cortmana.Uświadomił sobie, że nie chciał, by skończyli z nim w takisposób.Choć było to szokujące, uświadomił sobie, że solidaryzuje się z wampirami, a nie zich oprawcami.Owa siódemka leżała teraz w kałuży krwi, ich ciała poskręcane były w bezładnejmasie.Zwiatła reflektorów poruszały się wokół, rozdzierając ciemności nocy.Neville znowuodwrócił głowę, kiedy roziskrzony snop światła przemknął przed jego domem.Potemreflektor przesunął się dalej, a Neville popatrzył znowu.Rozległ się krzyk.Oczy Neville'a powędrowały w oświetlone miejsce.Zesztywniał.Na dachu domu po przeciwnej stronie ulicy stał Cortman.Wspinał się po dachu dokomina, całym ciałem przylegając płasko do dachówek.Nagle przyszło Neville'owi do głowy, że główną kryjówką Cortmana mógł byćwłaśnie komin.Myśl ta doprowadziła go niemal do rozpaczy.Zacisnął mocno wargi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl