[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapamiętany przeze mnie dystyngowany spokój domu Wainwrightów legł w gruzach.Ubrani na biało technicy kryminalistyczni pakowali już sprzęt, ale wszędzie widziałem ślady tego, co się tutaj wydarzyło.Wszystkie powierzchnie okrywała delikatna warstwa proszku dozbierania odcisków palców, jakby dom latami był zamknięty i gromadził kurz.Na parkiecieleżały odłamki szkła z rozbitego okna, wymieszane w ziemią z przewróconej donicy.Nadalpachniało chryzantemami, lecz pod tą wonią czaiła się delikatna nutka smrodu odchodów izaschniętej krwi, zasiedziała esencja brutalnej śmierci.- Intruz włamał się przez drzwi kuchenne - oznajmił Simms, omijając ciąg błotnistychodcisków stóp fotografowanych właśnie przez jakiegoś technika.- Jak pan widzi, żadnychprób ukrycia śladów.Znalezliśmy też kilka plam śliny, co powinno umożliwić analizę DNA.- Zliny?- Najwyrazniej zabójca splunął na podłogę - objaśnił rzeczowo.Simms szedł przede mną korytarzem, zasłaniając mi widok.Teraz odsunął się w bok izobaczyłem Leonarda Wainwrighta.Po śmierci archeolog sądowy wyglądał żałośnie.Ubrany w piżamę i stary pasiastyszlafrok, leżał skulony u podnóża schodów, wśród potrzaskanych szczątków szafki zeszklanymi drzwiami.Pokaleczyło go rozbite szkło.Krew już wyschła, stając się czarna.Rozbryznęła na nim i na podłodze, jednak nie w takiej ilości, aby wykrwawił się na śmierć.Twarz zasłaniała mu plątanina siwych włosów, przez którą przezierały pozbawione wyrazu,nabiegłe krwią oczy.Głowę miał przekręconą na bok, w niemożliwy wręcz sposób, tak żeprawie leżała na ramieniu.Złamany kark, pomyślałem odruchowo.Przyłapałem się na tym, żebez konkretnego powodu przyglądam się bosym stopom Wainwrighta.Były żółtawe, zodciskami, a kostki wystające z nogawek piżamy takie jak u starca, chude i bezwłose.Archeolog nie zniósłby, że ktoś ogląda coś takiego.Nie spodziewałem się, że ciało wciąż tu będzie.Przyzwyczaiłem się już do widoku miejscprzestępstw lub gwałtownej śmierci, ale teraz chodziło o co innego.Jeszcze czterdzieściosiem godzin temu rozmawiałem z Wainwrightem.Nie przygotowałem się na ten widok napodłodze w jego przedpokoju.Obok ciała klęczała jakaś maleńka postać w zbyt dużym kombinezonie, w zamyśleniunucąc coś pod nosem i przyglądając się odczytowi termometru.Mruczanka miała melodiężwawą i znajomą.Jakaś kompozycja Gilberta czy Sullivana, chociaż nie potrafiłem dokładnieokreślić która.Dłonie w białych rękawiczkach były małe jak u dziecka, a chociaż twarz prawiecałkowicie kryła się pod kapturem i maską, od razu rozpoznałem złote półksiężyce okularów.- Prawie gotowe - oznajmił Pirie, nie podnosząc wzroku.Zdumiałem się jego widokiem.Sądziłem, że patolog już dawno przeszedł na emeryturę. - George, pamiętasz doktora Huntera? - zapytał Simms.Pirie uniósł głowę.Brwi stroszyły się ponad okularami niczym szare pajęcze nóżki, alespojrzenie było bystre i inteligentne, tak jak zawsze.- W rzeczy samej, poznaję.Jak zwykle miło mi pana widzieć, doktorze Hunter.Chociażnie sądziłem, że w tym wypadku potrzebne okażą się pańskie umiejętności.- Nie zjawił się tutaj oficjalnie - wyjaśnił Simms.- Aha.To nieistotne.Jeśli zechce pan nam dopomóc, będzie pan bardzo mile widziany.Jak sobie przypominam, ostatnim razem wyświadczył mi pan taką samą uprzejmość.Zprzyjemnością odwzajemnię kiedyś przysługę.- Może kiedy indziej.- Doceniałem zawodową uprzejmość, ale sekcje zwłok nie należałydo moich zainteresowań.- Sądziłem, że ciało zabrano już do kostnicy.Twarz Simmsa nie zmieniała wyrazu, kiedy spoglądał na zwłoki swojego przyjaciela.- Musieliśmy poczekać, aż doktor Pirie skończy pracę przy czymś innym.Chciałem, abytą sprawą zajął się ktoś, kogo znam.- A co z jego żoną? - Nigdzie nie widziałem Jean Wainwright, a w wiadomościachwspominano tylko o jednej ofierze.- Trafiła do szpitala, na szczęście tylko z powodu szoku, ale i tak nie czuła się dobrze.- Czyli że tak naprawdę nic jej się nie stało?- Nic poza oglądaniem zabójstwa swojego męża.Dzisiaj rano oboje znalazła sprzątaczka.Jean była.wstrząśnięta.Na razie nie była w stanie wiele wyjaśnić, jednak mam nadzieję, żepózniej zdoła odpowiedzieć na nasze pytania.- Czyli że nie powiedziała, kto to zrobił?- Jak na razie, nie.Jednak nie sądziłem, by co do tego były jakieś duże wątpliwości.Najpierw Sophie, terazWainwright.A może Terry miał jednak rację.- Ma już pan coś? - zapytałem Piriego.Patolog się zastanowił.Trzymał termometr w górze jak batutę.- Tylko pierwsze wrażenia.Zesztywnienie i oziębienie pośmiertne sugerują, że zgonnastąpił od dziewięciu do czternastu godzin temu.To umiejscawia czas zgonu międzygodziną trzecią a piątą rano.Jak z pewnością sam pan widzi, kark jest złamany, co na tymetapie zdaje się najbardziej prawdopodobną przyczyną śmierci.Pomyślałem o tym, jak osiem lat temu Monk zabił na wrzosowisku policyjnego psa.Niewiedziałem, czy kark człowieka jest trudniej złamać od karku wilczura, jednak wątpiłem, bybyło trudniej. - Zrobienie tego wymagałoby dużej siły - powiedziałem.- Och, niewątpliwie.%7łeby rozmyślnie złamać kark dorosłego mężczyzny, trzeba byćbardzo silnym.- Dziękuję, George, nie będę cię już dłużej niepokoił - oznajmił Simms.- Proszę,informuj mnie na bieżąco.- Oczywiście.- Minę Pirie skrywała maska.- Do widzenia, doktorze Hunter.A jeślizmieniłby pan zdanie, moja oferta pozostaje aktualna.Podziękowałem.Simms szedł już z powrotem przez korytarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl