[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sir Eustachy nie odezwał się ani jednym słowem.Popatrzył tylko na niego, a Minks od razu się przygarbił.- Szczury zawsze uciekają z tonącego okrętu - odezwał się wreszcie sir Eustachy.- Nie dbam o szczury.Prędzej czy później wytępię te szkodniki.- Jest jeszcze coś, co chciałabym panu powiedzieć, sir Eustachy - wtrąciłam.- To opakowanie, które wyrzucił pan przez okno, nie zawierało wcale diamentów, tylko zwykłe kamyki.Diamenty są bezpiecznie schowane.Naprawdę są w brzuchu tej wielkiej żyrafy.Zuzanna wydrążyła w niej otwór, włożyła tam diamenty, owinięte w watę, żeby nie grzechotały, i zalepiła dziurę z powrotem.Sir Eustachy spoglądał na mnie przez dłuższą chwilę.Jego odpowiedź była bardzo charakterystyczna.- Od samego początku nie znosiłem tej przeklętej żyrafy - powiedział.- Widocznie przeczucie mnie ostrzegało.XXXIVTego wieczoru nie zdołaliśmy dotrzeć do Johannesburga.Strzelanina zbliżała się szybko i, jak się domyślałam, byliśmy odcięci przez rebeliantów, którzy zajęli kolejne przedmieście.Naszym schronieniem stała się farma, usytuowana w szczerym polu, około dwadzieścia mil od Johannesburga.Upadałam ze zmęczenia.Napięcie i niepokój dwóch ostatnich dni sprawiły, że byłam teraz zupełnie pozbawiona energii, niczym szmaciana lalka.Powtarzałam sobie, ciągle nie mogąc w to uwierzyć, że nasze kłopoty nareszcie się skończyły.Harry i ja jesteśmy razem i nic nie może nas rozdzielić.A jednak czułam, że między nami wyrosła jakaś bariera, że Harry nie zachowuje się wobec mnie z pełną swobodą.Nie wiedziałam, jaka mogła być tego przyczyna.Sir Eustachy został odwieziony w przeciwnym kierunku, pod silną strażą.Na pożegnanie pomachał nam beztrosko ręką.Następnego ranka wyszłam na stoep i popatrzyłam przez pola w stronę Johannesburga.W promieniach słońca widziałam dymiące zgliszcza, do moich uszu dochodziły stłumione odgłosy wystrzałów.Rewolucja jeszcze się nie skończyła.Żona farmera zawołała mnie na śniadanie.Bardzo ją polubiłam.Była to miła kobieta, taka w typie matczynym.Oznajmiła mi, że Harry wyszedł dokądś i jeszcze nie wrócił.Znowu poczułam niepokój.Skąd ta bariera między nami?Po śniadaniu usiadłam na stoepie z książką w ręku, ale nie czytałam.Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyłam pułkownika Race, zsiadającego z konia.Dopiero gdy powiedział: „Dzień dobry, Anno”, powróciłam do rzeczywistości.- Och! - zawołałam, czerwieniąc się.- To pan.- Czy mogę usiąść?Przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.Po raz pierwszy od tamtego dnia w Matopos byliśmy sami.Jak zwykle w jego towarzystwie poczułam jednocześnie fascynację i pewien niepokój.- Jakie są nowiny? - zapytałam.- Smuts przyjeżdża jutro do Johannesburga.Daję tej rebelii jeszcze trzy dni, potem się załamie.Do tego czasu jednak walki będą trwały.- Gdyby tak można być pewnym, że zostaną zabici właściwi ludzie.To znaczy.tacy, którzy pragnęli bitwy, nie zaś zwyczajni, biedni ludzie, którym zdarzyło się mieszkać akurat tam, gdzie toczą się walki.Skinął głową.- Rozumiem, co pani ma na myśli.Niesprawiedliwość wojny.Ale mam dla pani jeszcze inną wiadomość.- Tak?- Muszę się przyznać do własnego niedołęstwa.Pedlerowi udało się zbiec.- Jak to?- Niestety.Nikt nie wie, jak tego dokonał.Był zamknięty na noc w pokoju na piętrze, na jednej z farm przejętych przez wojsko.Jednak dzisiaj rano okazało się, że pokój jest pusty, a ptaszek wyfrunął.W głębi ducha byłam ucieszona.Wbrew wszelkim faktom wciąż czułam do sir Eustachego pewną sympatię.Wiem, że to godne potępienia, ale nic na to nie mogłam poradzić.Podziwiałam go.Był zdecydowanym na wszystko przestępcą, ale - ośmielę się powiedzieć - bardzo miłym.Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, kto byłby choć w połowie tak zabawny jak on.Oczywiście nie zdradzałam się z tymi uczuciami.Pułkownik Race z pewnością oceniał go inaczej.Chciał oddać sir Eustachego w ręce sprawiedliwości.Jeśli się jednak zastanowić, w ucieczce sir Eustachego nie było nic nadzwyczajnego.Z pewnością w całym Johannesburgu roiło się od jego szpiegów i agentów.Bez względu na to, co myślał pułkownik Race, bardzo wątpiłam, czy go kiedykolwiek złapią.Prawdopodobnie miał doskonale zabezpieczoną drogę odwrotu.Tak nam przynajmniej dał do zrozumienia.Trochę obojętnym tonem wygłosiłam kilka odpowiednich frazesów.Nasza konwersacja zaczęła kuleć.Znienacka pułkownik Race zapytał o Harry’ego.Powiedziałam, że Harry wyszedł zaraz z samego rana i od tego czasu go nie widziałam.- Pani rozumie, Anno, że należy jeszcze załatwić pewne formalności, ale poza tym Harry został całkowicie oczyszczony ze wszystkich ciążących na nim zarzutów.Pozostaje oczywiście do zbadania parę szczegółów, lecz wina sir Eustachego jest bezsporna.Tak więc nic już was nie dzieli.Powiedział to nie patrząc na mnie, powolnym, urywanym głosem.- Rozumiem - odparłam z wdzięcznością.- Nie ma też żadnych powodów, dla których Harry nie miałby wrócić do swojego prawdziwego nazwiska.- Rzeczywiście.- Pani wie, jak on się naprawdę nazywa?Zdumiało mnie to pytanie.- Oczywiście, że wiem.Harry Lucas.Pułkownik Race nic nie odpowiedział, jednak jego milczenie wydało mi się bardzo wymowne.- Anno.czy pamięta pani ten dzień, kiedy pojechaliśmy do Matopos? Powiedziałem wtedy, że teraz wiem, co powinienem zrobić.- Pamiętam.- I teraz mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że wypełniłem swoją powinność.Pani ukocHarry został oczyszczony z zarzutów.- Czy to miał pan wtedy na myśli?- Tak.Pochyliłam głowę, zawstydzona moimi niczym nie uzasadnionymi podejrzeniami.Pułkownik Race mówił dalej, głosem pełnym zadumy.- Kiedy byłem młody, pokochałem pewną dziewczynę, która mnie potem rzuciła.Po tym wydarzeniu pomyślałem sobie, że pozostała mi jeszcze moja praca.Kariera oznaczała dla mnie wszystko.Potem spotkałem panią, Anno, i tamto wydało mi się nagle nieważne.Ale młodość ciągnie do młodości.Ja.nadal mam swoją pracę.Milczałam.Z pewnością nie można kochać dwóch mężczyzn na raz - ale można odnosić takie wrażenie.Ten człowiek naprawdę odznaczał się ogromną siłą przyciągania.Nagle popatrzyłam na niego.- Myślę, że zajdzie pan daleko - powiedziałam w rozmarzeniu.- Przed panem wielka kariera.Będzie pan jedną z bardziej znaczących osobistości tego świata.Czułam, jakby nagle było mi dane spojrzeć na moment w przyszłość.- Ale pozostanę samotny.- Wielcy ludzie są zawsze samotni.- Tak pani uważa?- Jestem o tym przekonana.Ujął moją rękę i powiedział cicho:- Wolałbym raczej.to drugie.W tym momencie zza rogu domu wynurzył się Harry.Pułkownik Race wstał.- Dzień dobry.Lucas - powiedział.Z jakiegoś powodu Harry zaczerwienił się po koniuszki włosów.- Tak - odezwałam się radośnie - teraz już powinieneś wrócić do swojego prawdziwego nazwiska.Harry uporczywie wpatrywał się w pułkownika Race.- A więc pan wie? - powiedział w końcu.- Nigdy nie zapominam twarzy.Widziałem cię kiedyś, gdy byłeś chłopcem.- O czym wy mówicie? - zapytałam zdumiona, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.Między nimi toczyła się niema walka.Pułkownik Race zwyciężał.Harry odwrócił głowę.- Myślę, że ma pan rację.Niech jej pan powie moje nazwisko.- Anno, to nie jest Harry Lucas.Harry Lucas poległ na wojnie.To John Harold Eardsley.XXXVWypowiedziawszy te słowa, pułkownik Race odjechał, zostawiając nas samych.Spoglądałam za nim.Głos Harry’ego przywołał mnie do rzeczywistości.- Anno, przebacz mi.Powiedz, że mi przebaczasz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl