[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie będzie mnie dziś na kolacji.— Dziękuję pani.Tuppence odczuła wielką ulgę, gdy znalazła się sama.Obecność pani Vandemeyer i kontakt z nią zupełnie ją rozstrajały.Ponownie uświadomiła sobie, że się boi, bardzo się boi tej kobiety o okrutnych oczach.Była zajęta czyszczeniem sreber, kiedy przy drzwiach wejściowych zabrzmiał dzwonek.Poszła otworzyć.Nie był to ani Whittington, ani Borys, tylko mężczyzna o uderzającym wyglądzie.Mimo iż wzrostu zaledwie nieco powyżej średniego, wydawał się potężnej budowy.Z gładko ogolonej ruchliwej twarzy promieniowała nieprawdopodobna siła.Miał wprost magnetyczne, zniewalające spojrzenie.Przez chwilę Tuppence nie była pewna, do jakiej kategorii go zaliczyć: czy to aktor, czy też prawnik? Wątpliwości rozwiał on sam, każąc się zapowiedzieć pani Vandemeyer:— Sir James Peel Edgerton!Tuppence przyglądała mu się z dużym zainteresowaniem.A więc to jest ów sławny na całą Anglię adwokat! Wiele razy słyszała, że któregoś dnia może zostać premierem.Mówiło się również, że parokrotnie odmawiał funkcji ministerialnej, gdyż chciał wykonywać swój ukochany zawód, pozostając skromnym posłem okręgu wyborczego w Szkocji.Tuppence wróciła do roboty głęboko zamyślona.Ten człowiek zrobił na niej olbrzymie wrażenie.Mogła zrozumieć niepokoje Borysa.Peela Edgertona niełatwo było oszukać.Po kwadransie usłyszała wewnętrzny dzwonek i poszła do holu, aby gościa wypuścić.Już poprzednio pan Edgerton przyglądał się jej dość bacznie, a i teraz, gdy podawała mu kapelusz i laskę, znowu poczuła jego wzrok na sobie.Gdy otworzyła drzwi i stanęła z boku, aby go przepuścić, zatrzymał się w progu i powiedział:— Od niedawna tu pracujesz, prawda?Podniosła na niego zdumiony wzrok.W oczach mężczyzny zobaczyła życzliwość i coś jeszcze, czego nie umiała zgłębić.Skinął głową tak, jak gdyby mu odpowiedziała.— Wiem, szpitalna służba kobiet w czasie wojny, potem przyszły ciężkie czasy…— Czy pani Vandemeyer to panu powiedziała? — spytała Tuppence.— Nie, moje dziecko.Twój wygląd.Dobrze ci tu?— Bardzo dobrze, proszę pana.Dziękuję, proszę pana.— No tak, ale pamiętaj, że obecnie jest już wiele dobrych miejsc do służby.A czasami korzystna bywa zmiana…— Chce pan powiedzieć…? — zaczęła Tuppence, ale sir James był już na pierwszym stopniu schodów.Obejrzał się, patrząc życzliwe.— To tylko sugestia, moje dziecko!Tuppence wróciła do roboty jeszcze bardziej zamyślona niż poprzednio.Opowieść JuliusaOdpowiednio ubrana Tuppence z radością wyruszyła na swoje „wolne popołudnie”.Nie zastała w holu Alberta, więc na wszelki wypadek poszła sama do sklepiku papierniczego, aby sprawdzić, czy nic dla niej nie ma.Kiedy jej obawy się potwierdziły, skierowała kroki do Ritza.W recepcji powiedziano jej, że Tommy się nie pojawił.Spodziewała się takiej odpowiedzi, niemniej jednak bardzo się zmartwiła.Postanowiła zawiadomić pana Cartera, kiedy i gdzie Tommy rozpoczął śledzenie dwu osobników, i poprosić, aby ktoś ruszył tym śladem.Trochę ją ten pomysł podniósł na duchu.Z kolei zapytała o pana Juliusa Hersheimmera.Odpowiedziano jej, że przed pół godziną wrócił, ale natychmiast potem wyszedł.To zdecydowanie poprawiło humor Tuppence.Musi porozmawiać z Juliusem.Może on podsunie jakiś pomysł, jak dowiedzieć się o losie Tommy’ego.Poszła do apartamentu Juliusa, usiadła w gabineciku i napisała list do pana Cartera.Adresowała właśnie kopertę, gdy Amerykanin jak burza wpadł do pokoju.— Co pani tu, do diabła…? — zaczął.— Ach, to pani, panno Tuppence! Ci głupcy w recepcji powiedzieli mi, że Beresford już tu nie mieszka.Że od środy go nie było.Czy to prawda?Tuppence skinęła głową.— A pan nie wie, gdzie on jest? — spytała.— Ja? A skąd miałbym wiedzieć’? Słowa od niego nie dostałem, chociaż wczoraj wysłałem do niego telegram.Bardzo pilny.— Telegram pewnie leży w recepcji nie doręczony.— No, to gdzie jest pani wspólnik?— Pojęcia nie mam.Myślałam, że pan wie.— Już powiedziałem, że słowa od niego nie usłyszałem od chwili, kiedy rozstaliśmy się na stacji.— Jakiej stacji?— Waterloo.— Waterloo? — zdziwiła się Tuppence, marszcząc brwi.— Właśnie.Nic pani nie powiedział?— Ja też go nie wdziałam od tamtego dnia.Niech pan opowie o Waterloo.Co pan tam robił?— Zadzwonił do mnie.Prosił, żebym natychmiast przyjechał.Powiedział, że śledzi dwóch przestępców.Żebym się pośpieszył, bo pociąg zaraz odchodzi.— No i co? Niech pan mówi dalej!— Więc poleciałem.Spotkałem Beresforda.Pokazał mi tych drani.Ten większy miał być mój.To ten, którego pani tak dobrze wykiwała.Tommy zdążył mi jeszcze wcisnąć do ręki bilet i kazał wsiadać, bo pociąg odjeżdżał.Miał iść za tym drugim… Byłem pewny, że pani już to wszystko wie.— Panie Hersheimmer, niechże pan przestanie wydeptywać dziurę w dywanie — powiedziała Tuppence stanowczo.— Aż mi się w głowie kręci, kiedy mi pan tak miga przed oczami.Niech pan usiądzie wygodnie w fotelu i opowie mi wszystko jasno i dokładnie.— Już dobrze.Od czego mam zacząć?— Od Waterloo.— Dobra! Więc wsiadłem do takiego staroświeckiego angielskiego wagonu pierwszej klasy.Właściwie to wskoczyłem, kiedy pociąg już ruszał.Po niedługim czasie zjawił się konduktor, który bardzo uprzejmie zwrócił mi uwagę, że jestem w wagonie dla niepalących.Dałem mu pół dolara i problem został rozwiązany.Przeszedłem się do sąsiedniego wagonu, gdzie w jednym z przedziałów odnalazłem Whittingtona.Kiedy tylko zobaczyłem tego śmierdziela o gładkiej, tłustej twarzy, od razu wyobraziłem sobie moją biedną Jane w jego łapach.Gdybym miał wtedy przy sobie jakąś broń, pistolet albo coś takiego, tobym się z nim pobawił…No i dojechaliśmy do Bournemouth — ciągnął Julius.— Whittington wziął taksówkę i podał nazwę hotelu, do którego kazał się zawieść.Ja zrobiłem to samo i przyjechaliśmy tam w odstępie paru minut.On wynajął pokój, ja wynająłem pokój.Wszystko szło jak z płatka.Whittingtonowi do głowy nie przyszło, że ktoś może być na jego tropie.Spędzał czas w hotelowym salonie, czytając gazety i ziewając.Aż do kolacji.A podczas kolacji wcale się nie śpieszył.Już zacząłem myśleć, że nic się tu nie będzie działo i że Whittington przyjechał do Bournemouth dla zdrowia, ale nagle uświadomiłem sobie, że on się przecież nie przebrał do kolacji w smoking, chociaż to był elegancki hotel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]