[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjaśnił mi pózniej, że nie potrafił się oprzeć okazji do takiej namacalnej ironii.Drgałem za każdym razem, kiedy dotykał trędowatych, jakby nawet po tylu latach z dala odIzraela, maleńki faryzeusz stał na mym ramieniu i wrzeszczał:  Nieczysty!.- No więc? - spytałem, kiedy skończyłem wydawać polecenia.- Chcecie odzyskać swoje dzieciczy nie?- Nie mamy wiadra - oświadczyła jedna z kobiet.- Ani kosza - dodała inna.- Dobrze, napełnijcie tłuszczem owcze pęcherze, a wełnę zawińcie w jakąś skórę.Ale już, niemamy wiele czasu.A oni ciągle stali i wpatrywali się we mnie.Wielkie oczy.Wygojone wrzody.Usuniętepasożyty.I cały czas patrzyli.- Słuchajcie, wiem, że nie mówię w sanskrycie doskonale, ale przecież rozumiecie, o co proszę?Młody człowiek wystąpił naprzód.- Nie chcemy rozgniewać Kali, pozbawiając ją ofiar.- %7łartujesz, prawda?- Kali przynosi zniszczenie, bez którego nie ma odrodzenia.Ona usuwa więzy łączące nas zeświatem materialnym.Jeśli ją rozgniewamy, pozbawi nas swego boskiego zniszczenia.Poprzez tłum spojrzałem na Joszuę.- Rozumiesz coś z tego?- Strach?- Możesz jakoś pomóc? - spytałem po aramejsku. - Ze strachem słabo sobie radzę - odpowiedział po hebrajsku.Zastanawiałem się przez sekundę czy dwie, podczas gdy setki spojrzeń przyszpilały mniedo piaskowca, na którym stałem.Przypomniałem sobie poplamione nacięcia na drewnianychposągach słoni przed ołtarzem Kali.Zmierć jest dla nich wyzwoleniem, tak?- Jak ci na imię? - zapytałem młodego człowieka, który wy stąpił przed tłum.- Nagesh - odparł.- Wysuń język, Nageshu.Uczynił to, a ja odrzuciłem chustę okrywającą mą głowę i poluzowałem ją przy szyi.Potem dotknąłem jego języka.- Zniszczenie jest darem, który cenicie?- Tak - potwierdził Nagesh.- A więc ja będę instrumentem daru bogini.Wyrwałem szklany sztylet z pochwy za szarfą i uniosłem go, demonstrując tłumowi.Nagesh stał w bezruchu, z szeroko otwartymi oczami, a ja wsunąłem mu kciuk pod brodę,pchnąłem głowę do tyłu i opuściłem sztylet na gardło.Ułożyłem go na ziemi, kiedy czerwonaciecz chlusnęła na kamienie.Wyprostowałem się i znowu zwróciłem do tłumu.Uniosłem zakrwawione ostrze.- Jesteście mi coś winni, niewdzięczni popaprańcy! Przyniosłem wam dar Kali, więc teraz wy miprzynieście, o co proszę!Poruszali się całkiem szybko jak na ludzi bliskich śmierci głodowej.Kiedy niedotykalnisię rozbiegli, by wypełnić moje polecenia, Joszua i ja stanęliśmy nad zalanym krwią ciałemNagesha.- To było fantastyczne - stwierdził Joszua.- Absolutnie doskonałe.- Dzięki.- wiczyłeś przez cały nasz pobyt w klasztorze?- Czyli nie zauważyłeś, jak wbijam palec w punkt nacisku?- Nie, wcale.- To trening Kaspra w kung-fu.Resztę oczywiście zawdzięczam Radosnej i Baltazarowi.Pochyliłem się, otworzyłem Nageshowi usta i z fiolki yin-yang, którą nosiłem na szyi,wlałem kroplę odtrutki.- Czyli on nas teraz słyszy, jak ty wtedy, kiedy Radosna cię otruła? - upewnił się Joszua. Odciągnąłem Nageshowi powiekę i sprawdziłem, jak w blasku słońca zwęża się zrenica.- Nie, chyba ciągle jest nieprzytomny, bo przytrzymałem ten punkt nacisku.Nie byłem pewien,czy trucizna zadziała dostatecznie szybko.Kiedy rozluzniałem sari, zdążyłem nalać sobie napalec tylko kroplę.Wiedziałem, że to go unieruchomi, ale nie wiedziałem, czy powali.- Wiesz, Biff, teraz naprawdę stałeś się magiem.Jestem pod wrażeniem.- Joszua, uzdrowiłeś dzisiaj ze stu ludzi.Połowa z nich była umierająca.Ja zrobiłem tylkosztuczkę magiczną.Mój przyjaciel pozostawał niezrażony w swym entuzjazmie.- A ten czerwony płyn, co to było? Sok z granatów? Zupełnie nie wiem, gdzie go ukryłeś.- To nie był sok i w związku z tym mam do ciebie prośbę.- Co takiego?Uniosłem rękę i pokazałem Joszui miejsce, gdzie rozciąłem własny nadgarstek.Przyciskałem rękę do uda, ale gdy tylko zmniejszyłem nacisk, krew trysnęła znowu.Usiadłemciężko na kamieniu, a moje pole widzenia zaczęło się zwężać do punktu.- Miałem nadzieję, że coś na to zaradzisz - zdążyłem jeszcze powiedzieć, nim zemdlałem.- Nad tą częścią sztuczki musisz jeszcze popracować - stwierdził Joszua, kiedy odzyskałemprzytomność.- Nie zawsze będę na miejscu, żeby uleczyć ci rękę.Mówił po hebrajsku - to znaczy, tylko ja mogłem go zrozumieć.Zobaczyłem, że klęczynade mną, a niebo za jego plecami przesłaniają zaciekawione brązowe twarze.Niedawnozamordowany Nagesh stał przed tłumem.- Hej, Nagesh, jak ci poszło odrodzenie? - zapytałem w sanskrycie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl