[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opadł na jej wargi otwartymi ustami, całując ją brutalnie i zarazemrozpaczliwie.Chwyciła za klapy jego surduta, przywarła do niego, językiemodnalazła jego język i, och, Boże, jeszcze nigdy nie smakował takiej słodyczy.Pachniała koniem, wilgotną trawą, pierwiosnkowym mydłem i przez chwilę krótkąjak uderzenie serca wypełniła mu świat.Póki nie oderwała od niego ust i nie pchnęła go tak mocno, że prawie się przewrócił.Cofała się przed nim, wolno potrząsając głową, trzymając drżące palce przywilgotnych i opuchniętych ustach.Jej oczy były jak dwa płynne księżyce na bladejtwarzy.Nabrał w płuca powietrza i żałośnie westchnął.- Jessalyn, na miłość boską, nie.- Słowa same formowały344się w jego ustach.Nieproszone, raniące jego dumę.- Zamierzasz poślubićClarence'a Tiltwella?- Tak.- Wobec tego do diabła z tobą! - warknął, obrócił się na pięcie i odszedł sztywnymkrokiem, miażdżąc pod stopami gęstą trawę.- McCady!Drgnęły jego plecy, jakby smagnięte biczem, ale nie odwrócił się.Stracił ją idręczyło go to jak najgorsza śmiertelna choroba.Ale szedł nadal i nie spojrzał dotyłu.Nawet wówczas, kiedy szloch, wstrząsający jej piersią, zabrzmiał tak, jakbyrozrywał jej serce.Jak w duszy diabła - pomyślał Topper.Noc była czarna jak dusza diabła.Przycupnąłpod ukośną ścianą.Ogarnięty paniką, oddychał ciężko.Ze świstem wciągał do płucpowietrze nasycone końskim potem i zapachem świeżego łajna.Jakże było ciemno!Gdyby tak mógł zapalić świecę! Nie śmiał ryzykować, kiedy Sierżant Major spał,chrapiąc na maleńkim poddaszu między krokwiami i słomą.Zaszeleściło siano, kiedy zbliżał stę do boksu Błękitnego Księżyca.Topperwzdrygnął się i ledwie pohamował, aby nie krzyknąć.Drżącą ręką otarł spoconątwarz, chociaż noc była chłodna.Boże uchowaj, był zdenerwowany jak pchła narozgrzanym piecu.Wielki gniadosz przywitał go cichym parsknięciem i dotykiem aksamitnego nosa.Do oczu Toppera napłynęły piekące łzy.Nie mogę tego zrobić - pomyślał.Niezrobię tego.Ale już zdjął ze słoja korek i wlał zawartość do wiadra z wodą gnia-dosza.Była to odrobina wina kanarkowego, zaprawionego trutką na szczury, w ilościwystarczającej do zabicia każdego konia.- Popatrz, co mam dla ciebie, mój śliczny - zanucił Błękitnemu Księżycowi do ucha,a jego słowa jak zwykle zapowiadały smakołyk.Koń zastrzygł uszami i pochyliłgłowę do drewnianego wiadra.Topper na razie trzymał je poza zasięgiem zwie-rzęcia.Błękitny Księżyc uwielbiał wino.Otrzymywał je jako coś specjalnego pokażdej gonitwie albo solidnym galopie.336Nie mogę tego zrobić.- myślał.Młotek uderzył w podłogę z taką siłą, że pozostawił w podłodze wgnieceniewielkości spodka do herbaty.Nic innego, tylko właśnie to Topper ciągle widziałoczami wyobrazni: młotek unosi się i opada, unosi, opada.Na jego dłonie.Zduszone kwilenie przedostało się przez jego ściśnięte gardło.Tak kurczowo ściskałwiadro, że zawartość zaczęła się wylewać na słomę.Błękitny Księżyc zarżał i trąciłgo w ramię.- Przepraszam, mój drogi, ale muszę.Przepraszam, przepraszam.Nadstawił wiadro, a Błękitny Księżyc pochylił głowę.Powstrzymując rozdzierający szloch, Topper zawirował w miejscu i cisnął wiadro ościanę.Wylądowało niedaleko, zawadziwszy o belę siana.Rozległ się tylko cichyłomot i chlupot.Ale Topper o tym nie wiedział, bo już zdążył zniknąć w mrokunocy.- Topper gdzieś się zapodział - powiedział Sierżant Major.Patrzył na swoje buty, alei tak dostrzegła połyskliwą wilgoć w jego oczach.Oparła się łokciami o drzwi przegrody.Błękitny Księżyc patrzył na nią pustymwzrokiem.Ale w końcu był to dzień wyścigu, a on zawsze wydawał się tego dniaznudzony.- Och, te wszystkie wypadki.- westchnęła.Serce wypełnił jej nieopisany smutek.Najpierw zawiódł ją Clarence, a teraz ta historia z Topperem.Mogło się zdawać, żewszyscy ludzie należący do jej świata okazywali się inni, niż sobie wcześniejwyobrażała.Czuła się zdradzona i przybita.- Sądziłam, że wszystkiemu było winnefatalne szczęście Lettych.A wygląda na to, że los wyręczył się Topperem.Sierżant Major mruczał coś pod nosem, otwierając gniadoszowi szczękę.Obejrzałszorstki język, powąchał oddech.- Może i podtruł go, trudno powiedzieć.To teraz bez różnicy.Nie ma Toppera, więckoń i tak nie pobiegnie.Jessalyn weszła do boksu.Pogłaskała gniadosza po gładkiej sierści.Przesunęładłonią w dół zadu, zatrzymując się przy stawie, który został uszkodzony ostatniejjesieni.Wszystko wydawało się w najlepszym porządku.346- Ja pojadę zamiast niego - rzuciła.Sierżant Major splunął w słomę.- W żaden sposób.Kobieta nie może wziąć udziału w wyścigu.- Tak? Przecież nie mogą nas zdyskwalifikować za złamanie zasady, która formalnienie istnieje.Zresztą nikt się nie zorientuje.Jestem odpowiedniego wzrostu, szczupłai jeszcze będę miała na sobie strój dżokeja.Powiesz po prostu, że mamy nowegochłopaka.- Na jej drżących ustach pojawił się uśmiech nadziei.- Spodziewam się,że mimo wszystko wygramy.Marszcząc czoło, Sierżant Major patrzył na nią nad grzbietem gniadosza.Zacisnąłpełne wargi, schował głowę w ramionach i znowu splunął w słomę.- Mnie i Błękitnego Księżyca znajdzie panienka przy wadze.Niech no panienka sięnie rozgląda i trzyma język za zębami.Rzuci panienka jedno słowo, a kot tak szybkonie wskoczy na płot, jak szybko wszyscy będą wiedzieć, że mają do czynienia zkobietą.Czarno-szkarłatna koszula z tafty i skórzane bryczesy Toppera wisiały na kołku przyścianie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]