[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czworoboki były jak ludzkie twierdze ościanach najeżonych skierowanymi na zewnątrz bagnetami, także nie można ich było atako-240 wać z flanki.Za rekrutami z niedawnego werbunku ustawionoweteranów i doświadczonych podoficerów, którzy mielipowstrzymać młodzików od cofnięcia się i złamania szyku.Taktyka ta doprowadziła do klęski egipskich mamelukow iteraz miała odnieść ten sam skutek wobec Turków.Nieważne,z której strony zaatakują, natkną się na mur luf i bagnetów.Wewnątrz jednego z czworoboków znalezliśmy się my sami - ztaborem wozów zaopatrzeniowych i ludzmi Najaca.Turcy głupio zrobili, dając Kleberowi czas na zwarcieszyków.Teraz zaatakowali bezładnie, galopując w naszymkierunku, wrzeszcząc dziko i wywijając szablami.Pogrążone wmilczeniu szeregi francuskie zareagowały dopiero na komendę:- Ognia!Rozległ się huk, wzdłuż szyku przeleciały błyski wy-strzałów, szeregi na chwilę spowiła chmura dymu i naj-bliższych nieprzyjaciół zmiotło z siodeł.Ich wierzchowcerozbiegły się w popłochu.-Niech mnie grom spali! - mruknął Ned, mrużąc oczy.- Onimają więcej ikry niż rozumu.Słońce wspinało się coraz wyżej.W dolinę wlewały siękolejne oddziały tureckiej jazdy.Wojownicy potrząsaliwłóczniami i wydawali bojowe okrzyki.Co jakiś czas kilkusetzbierało się w gromadę i atakowało nasze szyki.Kolejna salwa- i niedobitki cofały się w nieładzie.Wkrótce otoczył naspółokrąg trupów, którzy w swoich jedwabiach wyglądali jakskoszone kwiaty.- Co, u diabła, oni robią? - mruknął Ned.- Dlaczegonaprawdę nie atakują?- Może czekają, aż nam się skończy woda albo amunicja? -podsunął Mohammad.- Połykając nasz ołów?Myślę, że czekali, aż się załamiemy i rzucimy do ucieczki -inni ich wrogowie byli mniej zdeterminowani - ale241 Francuzi nawet nie drgnęli.Czworoboki jeżyły się bagnetami ijezdzcy nie mogli zmusić koni do szarży.Kleber pozostawał w siodle i nie bacząc na gwiżdżącewokół kule, jezdził wzdłuż szeregów, dodając ludziom otuchy.- Utrzymać pozycję - rozkazał.- Zachowajcie spokój,pomoc już się zbliża.Pomoc? Napoleon był daleko w Akce.Czyżby był to jakiśwojenny fortel Turków: zmęczyć nas i złamać w nas duchaprzed ostatecznym atakiem?A jednak, patrząc przez lunetę Smitha, zaczynałem wątpić,czy do takiego ataku w ogóle dojdzie.Wielu Turków sięcofało, dając innym miejsce do wykazania się odwagą.Niektórzy powyciągali się na trawie, żeby coś zjeść.Jeszczeinni poukładali się do snu.A przecież wrzała bitwa!Ale w miarę upływu dnia nasza wytrzymałość poddawanabyła coraz cięższej próbie, a ich pewność siebie wzrastała.Nasze zapasy prochu się kurczyły.%7łołnierze wstrzymywali sięz salwami do ostatniej chwili, żeby cenne kule trafiałyniechybnie w cel.Turcy wyczuli naszą niepewność.Wydaligromki okrzyk bojowy, błysnęły ostrogi i fala jezdzców runęłana nas niczym przypływ morza.-Czekać.Czekać.Niech się zbliżą.Ognia! Teraz drugiszereg.Ognia!Konie z przerazliwym rżeniem waliły się na ziemię, apysznie odziani jezdzcy całowali kurz i pył.Najdzielniejsiprzedarli się przez szeregi powalonych towarzyszy, ale gdydotarli do ściany bagnetów, ich konie zaczęły się cofać.Kule zich pistoletów i muszkietów wyszczerbiały nasze szyki, leczstraty Turków były niepomiernie większe.Na naszymprzedpolu leżało już tyle końskich trupów, że jazda tureckamiała kłopoty z przedarciem się do nas.Ned, Mohammad i jazajęliśmy się odciąganiem rannych Francuzów w głąb naszegoczworoboku.Zbliżało się południe.Ranni jęczeli o wodę, pozosta-242 li też zaczęli odczuwać pragnienie.Nasze wzgórze było suchejak egipski grobowiec.Słońce zatrzymało się jakby w swojejdrodze przez błękit, obiecując spalić wszystko raz na zawsze, aTurcy niemiłosiernie z nas drwili.Padły już setki Francuzów iKleber wydał rozkaz, żeby z dwu czworoboków sformowaćjeden, co pozwoliło zwiększyć głębokość szeregów i daćwytchnienie ciężej rannym.Wydawało się, że przeciwko namzebrali się wszyscy muzułmanie świata.Pola kompletniezadeptano, w powietrze wzbijały się kłęby kurzu.Turcyspróbowali się przedrzeć przez grań Dżebel el-Dahi i uderzyćna nas z góry, ale strzelcy i karabinierzy z ruin starego zamkuzmusili ich do rezygnacji z tego zamiaru, spłynęli więc pobokach naszej formacji, wystawieni na zabójczy ogieńnapoleońskich żołnierzy.- Teraz!Zagrzmiała salwa, owionął nas kwaśny, gryzący w oczydym, a resztki przybitek zatrzepotały w powietrzu jak płatkiśniegu.Rżące przerazliwie konie bez jezdzców oddaliły sięgalopem.Potem zęby znów się wgryzły w ładunki i w lufysypnął się cenny proch.W południe miałem już usta suche niczym pieprz.Nadtrupami unosiły się chmary much.Niektórzy żołnierzepomdleli z utrudzenia.Turcy niewiele mogli nam zrobić, alenie dawali nam ruszyć się z miejsca.Doszedłem do wniosku,że wszystko się skończy, jak pozdychamy z pragnienia.- Mohammadzie, jak oni nas już ostatecznie stłamszą, udaj,że jesteś trupem.Jako muzułmanin możesz się uratować.Niemusisz dzielić losu Europejczyków.- Allah żąda od mężczyzny, żeby nie porzucał przyjaciół -odparł ponuro mój towarzysz.I nagle rozległy się okrzyki entuzjazmu.Niektórzy zaczęliwołać, że w dolinie na zachodzie dostrzegli błyski bagnetów.- Nadciąga mały kapral!243 Kleber nie mógł w to uwierzyć.- Jak Bonaparte mógłby dostać się tu tak szybko? - Skinął ręką, wzywając mnie do siebie.- Chodz.Dawaj tęswoją lunetę.- Angielski wyrób miał większą ostrość niżbędące na wyposażeniu dywizji lunety francuskie.Opuściłem bezpieczne wnętrze czworoboku; ruszyliśmy nazbocze wzgórza.Po drodze musieliśmy przejść przez krągpowalonych kulami Turków; niektórzy jeszcze jęczeli, a ichkrew plamiła zieleń trawy.Z ruin zamku krzyżowców mieliśmy piękny widok na całąokolicę.Teraz, kiedy mogłem ogarnąć wzrokiem większąprzestrzeń, wojska tureckie wydały mi się jeszcze liczniejsze.Wałęsali się w tysięcznych grupach, zastanawiając się, corobić.Setki ich towarzyszy leżały już pokotem u podnóżapagórka.Nieopodal zobaczyłem ich namioty, wozy, jaszcze itysiące sług oraz obozowych ciurów.Byliśmy jak błękitnaskała otoczona morzem zieleni, czerwieni i bieli.Jednazdecydowana szarża i z pewnością złamią nasze szyki!%7łołnierze rzucą się do ucieczki i to już będzie koniec.Tyle że Turcy nie atakowali.- Tam! - wskazał Kleber.- Widzisz francuskie bagnety?Wpatrywałem się w horyzont aż do bólu oczu.Na za-chodzie burzyły się wysokie trawy, nie miałem jednak pojęcia,czy znaczą w ten sposób przejście oddziałów piechoty.Manewrujące wojska ginęły tu w gęstych zaroślach i krzewach.- To może być francuska kolumna, bo falują wysokietrawy.Ale jak sam powiedziałeś, generale, nie moglibyprzybyć tak szybko!- Jak tu zostaniemy, ludzie poumierają z pragnienia -stwierdził Kleber [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl