[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spółka do handlu ze Wschodem  wyborna myśl!Musicie i mnie do niej przyjąć.Musimy poznać się bliżej. A wi-dząc, że Wokulski milczy, dodał:  Prawda, jakim ja nudny, panie Wo-kulski? Ale to nic nie pomoże; musicie zbliżyć się do nas, pan i panupodobni i  razem idzmy.Wasze firmy są także herbami, nasze herbysą także firmami, które gwarantują rzetelność w prowadzeniu intere-sów.Zciskali się za ręce i Wokulski coś odpowiedział, ale co?. niebyło mu wiadome.Niepokój jego wzrastał; na próżno szukał pannyIzabeli.  Chyba jest dalej  szepnął, z trwogą idąc do ostatniego salonu.Tu pochwycił go pan Aęcki z oznakami niebywałej tkliwości. Już pan wychodzisz? Więc do widzenia, drogi panie.Po świętachu mnie pierwsza sesja i w imię boże zaczynajmy. Nie ma jej!  myślał Wokulski, żegnając się z panem Tomaszem. Ale wiesz pan  szepnął Aęcki  zrobiłeś szalony efekt.Hrabinanie posiada się z radości, książę mówi tylko o tobie.A jeszcze tenwypadek z prezesową.No.cudownie! Nie można było marzyć ozdobyciu lepszej pozycji.Wokulski stał już w progu.Jeszcze raz szklanymi oczyma powiódłpo sali i  wyszedł z desperacją w sercu. Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją?.Przecież zastępowałamiejsce gospodyni.  myślał, powoli schodząc ze schodów.Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii. Ona.Podniósł głowę i zobaczył damę w brylantach.Ktoś podał mu palto.Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy sięjak pijany. Cóż mi po świetnej pozycji, jeżeli jej tam nie ma? Konie pana Wokulskiego!  zawołał z sieni szwajcar, pobożnieściskając trzyrublówkę.Azami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głosświadczyły, że obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jednakpierwszy dzień Wielkiejnocy. Konie pana Wokulskiego!.Konie Wokulskiego!.Wokulski, za-jeżdżaj!. powtórzyli stojący furmani.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG125Zrodkiem Alei z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powozóww stronę Belwederu i od Belwederu.Ktoś z jadących spostrzegł nachodniku Wokulskiego i ukłonił mu się. Kolega!  szepnął Wokulski i zarumienił się.Gdy sprowadzono mu powóz, zrazu chciał wsiąść, lecz rozmyśliłsię. Wracaj, bracie, do domu  rzekł do furmana dając mu na piwo.Powóz odjechał ku miastu.Wokulski zmieszał się z przechodniamii poszedł w stronę Ujazdowskiego placu.Szedł z wolna i przypatrywałsię jadącym.Wielu spomiędzy nich znał osobiście.Oto rymarz, którydostarcza mu wyrobów skórzanych, jedzie na spacer z żoną, grubą jakbeczka cukru, i wcale ładną córką, z którą chciano go swatać.Oto synrzeznika, który do sklepu, niegdyś Hopfera, dostarczał wędlin.Oto bo-gaty cieśla z liczną rodziną.Wdowa po dystylatorze, również mającaduży majątek i również gotowa oddać rękę Wokulskiemu.Tu garbarz,tam dwaj subiekci bławatni, dalej krawiec męski, mularz, jubiler, pie-karz, a oto  jego współzawodnik, kupiec galanteryjny, w zwykłej do-rożce.Większa ich część nie widziała Wokulskiego, niektórzy jednak spo-strzegli go i kłaniali mu się; lecz byli i tacy, którzy spostrzegłszy go niekłaniali się, a nawet uśmiechali się złośliwie.Z całego mnóstwa tychkupców, przemysłowców i rzemieślników, równych mu stanowiskiem,niekiedy bogatszych od niego i dawniej znanych w Warszawie, on tyl-ko jeden był dziś na święconym u hrabiny.%7ładen z tamtych, on tylkojeden!. Mam nieprawdopodobne szczęście  myślał. W pół roku zrobi-łem majątek krociowy, za parę lat mogę mieć milion.Nawet prędzej.Dziś już mam wstęp na salony, a za rok?.Niektórym z tych, co przedchwilą ocierali się o mnie, przed siedemnastu laty mogłem usługiwać wsklepie, a nie usługiwałem chyba dlatego, że żaden nie wstąpiłby tam.Z komórki przy sklepie do buduaru hrabiny, co za skok!.Czy aby janie za prędko awansuję?  dodał z tajemną trwogą w sercu.Był już na rozległym placu Ujazdowskim, w którego południowejczęści znajdowały się zabawy ludowe.Pomieszane dzwięki katarynek,odgłosy trąb i zgiełk kilkunastutysięcznego tłumu ogarniał go jak falanadpływającej powodzi.Widział jak na dłoni długi szereg huśtawek,kolyszących się w prawo i w lewo niby ogromne wahadła o potężnymrozmachu.Potem drugi szereg  szybko kręcących się namiotów, z da-chami w różnokolorowe pasy.Potem trzeci szereg  bud zielonych,NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG126czerwonych i żółtych, gdzie przy wejściu jaśniały potworne malowidła,a na dachu ukazywali się jaskrawo odziani pajace albo olbrzymie lalki.A we środku placu  dwa wysokie słupy, na które teraz właśnie wspi-nali się amatorowie frakowych garniturów i kilkurublowych zegarków.Wśród tych wszystkich czasowych a brudnych budynków roił sięrozbawiony tłum.Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne.Jakże mu wtedy,wygłodzonemu, smakowała bułka i serdelek! Jak wyobrażał sobiesiadłszy na konia w karuzeli, że jest wielkim wojownikiem! Jak szalo-nego doznawał upojenia wylatując do góry na huśtawce! Co to była zarozkosz pomyśleć, że dziś nic nie robi i jutro nic nie będzie robił  zacały rok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl