[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukryła twarz w dłoniach ipolgaraouslandascwybuchnęła płaczem.Nie bezsilnym jak poprzednio, leczspazmatycznym, rozdzierającym płaczem z głębi duszy uwięzionej wciążącej, niepotrzebnej, nic niewartej ziemskiej powłoce.Tom usiadł koło niej i wziął ją w ramiona.- Płacz, kochanie, płacz - tulił ją serdecznie do siebie - ostatnie dnibyły koszmarne.Ale obiecuję ci, że od dziś wszystko się zmieni.-Pogładził delikatnie czarne jedwabiste włosy.- Nikomu nie pozwolę cięskrzywdzić.Będę się tobą opiekował.Obiecuję.- Dlaczego?Tom milczał, więc spytała ponownie:- Dlaczego? Dlaczego po mnie przyszedłeś? Dlaczego biłeś się omnie?- Cii.Nie wystarczy, że cię uwolniłem i że ci pomogę?Wyrwała się gwałtownie z jego objęć i spojrzała mu prosto w oczy.- Na co liczysz?- To niczego nie ułatwi.- Powiedz!- Często o tobie myślałem przez te wszystkie miesiące - zaczął zwestchnieniem.- Wiem, że nie powinienem, że miałaś wyjść za mąż.Ale nie potrafiłem o tobie zapomnieć.Kiedy wróciłem, musiałem sięupewnić, czy wyjechałaś.Potem chciałem pozwolić ci odejść.- Ale nie pozwoliłeś! Teraz też nie pozwalasz, mimo że jestemmartwa!- Nie chcę, żebyś odeszła.Czuła się zawstydzona i niepotrzebna na świecie.Lecz ten przystojnyAmerykanin o łagodnych oczach i szlachetnej duszy nie zważał na jejhańbę.Odnalazł ją, ryzykując życie, i niczego nie żądał w zamian.Nie żądał, lecz przecież jej pragnął.Widziała to w jego pociemniałychnamiętnością oczach.To dobrze, pomyślała, jego czyste pragnieniezmyje plugawą chciwość Bobby'ego Chinna i odrażającą nikczemnośćinnych mężczyzn, którzy zdzierali z niej ubranie, by zimnym, łakomymwzrokiem oszacować jej nagie piersi, uda i pośladki, nim zdecydowalisię zapłacić za usługę.Umarła dla swoich, lecz przecież wciąż tliło się wniej życie.- Dam ci to, czego nie chciałam dać Chinnowi i wszystkimpolgaraouslandascmężczyznom, którzy mieli mu za mnie płacić - odezwała się miękko.-Zrobię to dla ciebie, bo mnie nie opuściłeś, choć powinieneś.- Nie - potrząsnął głową i przytulił ją znowu do siebie.- Nie znaszmnie.Jesteś porządną kobietą, wbrew temu, co o sobie myślisz.Zasługujesz na małżeństwo, a ja nie wiem, czy wolno mi będzie cię tutajpoślubić i jakie życie mógłbym ci zapewnić.Znajdziesz mężczyznę,który ci wszystko wybaczy, który wezmie cię za żonę.- Nie znajdzie się taki mężczyzna.To, czego nie zrobiłam dlaChinna, zrobię teraz dla ciebie.Pochyliła się ku niemu i przylgnęła wargami do jego ust.Ciepły,gładki policzek Toma pachniał mydłem.On sam jęknął głucho, próbującsię uwolnić.Lian podniosła oczy i ujrzała w nich to, czemu usilniezaprzeczał.- Twierdzisz, że nie umarłam - powiedziała.- To prawda.- Jeśli zatem to prawda, musisz jej dowieść.Wyszeptał jej imię i pochwili poczuła silne, ciepłe, spragnione dłonie na karku tuż pod włosami.Przylgnęła krągłymi piersiami do twardego torsu.Poczuła, jak falagorącej rozkoszy rozlewa się po całym ciele.- Dam ci to, czego nikt ode mnie nie dostał - szepnęła i dopiero terazpoczuła, że naprawdę żyje.polgaraouslandascROZDZIAA SZSTYArcher przez resztę wieczoru nie spuszczał Violi z oka, ale ciekawośćbudził w nim przede wszystkim Freddy Colson.Protegowany Somersetabył mężczyzną o wyblakłej cerze i przerzedzonych włosach, które wciążstarannie przygładzał, toteż wyliniałe kosmyki gładko przylegały mu doczaszki niczym oślizgłe pijawki.Miał dziwaczny nawyk powtarzaniaostatnich wyrazów zdania, jak gdyby wątpił, czy ktokolwiek go słucha.W swojego patrona wpatrywał się z nabożnym skupieniem, topiąc w nimwzrok pełen czci i psiej wierności.Colson, niczym chodzący rocznikstatystyczny, potrafił też żonglować faktami i danymi dotyczącymiperłowego przemysłu.Banalną salonową konwersację prowadził wedługz góry ustalonego schematu, zgodnie z którym nawet pogoda miałaścisły związek z interesami.- No i co, dobrze się bawisz? - zagadnął go niefrasobliwie Archer,kiedy kwartet smyczkowy i szczebiotliwy sopran zakończyły swój popis.- Może znasz jakieś miejsca w Broome, gdzie można się naprawdęzabawić?Colson zamarł niczym rażony piorunem, jak gdyby święcie wierzył,że uciechy tego świata nieuchronnie prowadzą do moralnej degradacji.- Praca dla pana Somerseta zajmuje mi wiele godzin i stanowi dlamnie wystarczającą satysfakcję.Absolutnie wystarczającą.Początkowo Archer zamierzał pokrzyżować Colsonowi szyki zczystego wyrachowania.Nie przewidział, że przy okazji niezle sięubawi.- Doprawdy? %7ładen tam browarek, panienki, żadne bara-bara? Amoże czasem drobny pokerek? Facet z pozycją i z takimi perspektywamii nic? Byłem pewien, że jesteś oblatany w takich sprawach.Policzki Colsona oblały się pąsem.polgaraouslandasc- Zbyt ciężko pracuję, żeby chodziły mi po głowie podobnegłupstwa.- A wiesz, co mówi się o takich pracusiach, co to nie potrafią cieszyćsię życiem?- Nie wiem.- I twoje szczęście, Freddy.To co, może jednak razem gdzieś sięwypuścimy? Niedawno przyjechałem do Broome i nie mam pojęcia,gdzie dżentelmeni spędzają tu wolny czas.- Archer konfidencjonalnieściszył głos i dodał: - Zresztą, zdaje się, że w tym mieście nie ma zbytwielu prawdziwych dżentelmenów, co?- Nie ma tu w każdym razie wielu miejsc dla prawdziwychdżentelmenów.- Dlatego potrzebuję twojej pomocy.- Pomocy?- No, powiedz mi tak po przyjacielsku, albo po prostu zaprowadzmnie, gdzie trzeba.Chyba nie ma w tym niczego złego?- Chyba nie - skołowany Colson wyraznie miękł.- No to świetnie! - Archer poklepał go po plecach.- Skoro tak, topożegnajmy się teraz z gospodarzami i w drogę.Oho, właśnie zbliża siępanna Somerset.Viola sunęła z gracją przez salę, jak gdyby wyczuła, co się święci, izamierzała przyjść im w sukurs.- Jak podobała się wam muzyka? - zapytała, krzywiąc się przy tymwymownie.- Jestem, panno Violetto, gorącym wielbicielem piosenek wwykonaniu Stephen Foster, zwłaszcza kiedy śpiewane są w takniezwykłej tonacji - zaszczebiotał Archer, błyskając rzędem białychzębów.- Nic nie poradzę.To wybór mojej matki - uśmiechnęła się Viola.-Chyba słoń nadepnął jej na ucho.- Nie powinnaś w ten sposób mówić o swojej drogiej matce! -zaprotestował Colson ze szczerym oburzeniem.- Moją drogą matkę bardziej interesują rodowody i koligacjeartystów niż ich talenty - odparowała Viola, odymając wargi.- Zapomnijmy o tym.Pan Colson zgodził się pokazać mi co nieco wpolgaraouslandascBroome - zmienił temat Archer.- Co pani na to, panno Violetto?- Niewątpliwie trafiłeś w odpowiednie ręce.Freddy na pewno niesprowadzi cię na złą drogę, nieprawdaż?Na twarzy Colsona odmalowało się ponownie święte oburzenie, żeViola mogła w ogóle poddać w wątpliwość tak oczywisty fakt.- Pana Llewellyna interesuje właściwy obraz naszego małegomiasteczka - wyjaśnił.- No proszę, jestem pod wrażeniem.Nie wiedziałam, że panaLlewellyna może interesować to, co właściwe.- W kącikach ust Violizaigrał niewinny uśmieszek.- Widocznie jednak nie należy dawać sięzwieść pozorom.Archer i Freddy pożegnali się, podziękowali za miły wieczór i ruszylipoznawać uroki nocnego życia Broome.- Wiesz co, bracie? Chyba ta panna Somerset czuje do ciebie miętę -zagadnął Archer, kiedy byli już na ulicy.- Tak sądzisz? - spytał z wahaniem Colson.- Jako człowiek doświadczony w tych sprawach jestem tego pewien.- Odniosłem raczej wrażenie, że stara się mnie poniżyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]