[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki Bogu, pozrywał te naszywki.Ciekawe kiedy.Millerzawsze robi to, co trzeba, i to o wiele wcześniej, niż ja zdążę choćby o tym pomyśleć.Drzemy kapę na pasy i przywiązujemy Shutzera do Niemca tak, że się nawzajempodpierają.Następnie obu tak związanych przymocowujemy jedwabną wstęgą do klamer przyławkach i do zaczepów na kanistry.Wiążemy tak, żeby nie pospadali, ale i nie za mocno, żebynie tamować krążenia krwi.Gordon to geniusz od tych rzeczy.Założę się, że dzisiaj zbieranajwyższe laury w dziedzinie opatrywania i bandażowania ran.Resztkami jedwabiu z kapy obwiązuję dłonie Shutzera i Niemca.Obydwaj są już zimnijak lód.Gordon przynosi śpiwór Shutzera; przykrywamy ich i jak najstaranniej utykamy brzegidookoła.Love z Ware'em stoją przy jeepie i gadają.Love pali papierosa w krótkiej cygarniczce.Wilkins pilnuje stanowiska nad pałacem.Zdaje się, że to Love go tam posłał: nigdy niezrozumie, że jest to drużyna samosterująca, pracująca na obwodzie zamkniętym.Love przytupuje w miejscu i podniesionym po drodze patykiem oskrobuje śnieg zbutów.Te jego buty polowe mają na sobie z dziesięć warstw pasty.Miller kończy zakładanie łańcuchów i gramoli się spod samochodu.Love włazi naprzedni fotel pasażerski.Ware obchodzi wóz od tyłu i zatrzymuje się przy mnie.Patrzy naShutzera.- Sir, nie powinni powypadać, jeżeli będziecie jechać ostrożnie, ale tak czy owak, będzieto dla nich ciężka podróż.Dobrze by było, żebyście się l co jakiś czas zatrzymywali i luzowaliim opaski uciskowe.- Zrobimy co się da, Knott.- Proszę pamiętać o Wilkinsie, sir.'- Zrobimy wszystko, co będzie w naszej mocy.- Dziękuję, sir.- Dobrzeście się spisali, Knott.O resztę się nie martwcie.- Dobrze panu mówić, sir.Ware zatrzymuje na mnie baczne spojrzenie.Ciekawe - czyżby to, co powiedziałem,kwalifikowało się jako niesubordynacja? Wszystko mi jedno.- Major Love mówi, żebyście utrzymali drużynę tutaj, aż szkopy rozpoczną atak.Starajcie się być z nami w kontakcie radiowym, częstotliwość ta sama.Jak już uderzą - bierzciedupy w troki i wiejcie stąd.- A Mundy, sir?- Jeżeli wam się uda, wezcie go ze sobą.- Tak jest, sir.- Sztab rusza o ósmej zero zero.Zostawię jeepa z radiostacją, żeby odebrał waszmeldunek, a potem was pilotował.- Tak jest, sir!Major Love odwraca się do nas, wyraznie zniecierpliwiony.- Co tam się dzieje, poruczniku? Nie możemy tu sterczeć całą noc.Jedzmy już!- Tak jest, sir.Już idę, sir.Ware przechodzi na przód wozu, wsiada i włącza silnik.Zjeżdżają z tarasu przedpałacem, w dół po zboczu i przez most na drugą stronę rzeki.Shutzerem i Niemcem już rzucana wszystkie strony, chociaż tu jeszcze wcale nie ma takich wyboi.Wyglądają jak parakochanków nie z tej ziemi, kolebiących się w ciasnym uścisku, jak pociągane jednymsznurkiem marionetki odgrywające scenę szaleńczej jazdy przez śnieżny krajobraz.Strach na wróble dalej tkwi na swoim miejscu przy moście, rzucając długi cień w blaskuksiężyca.Ciekawe, co Love sobie pomyślał, jak go zobaczył.Pewnie wpakował mu serię zautomatu.Szkoda gadać.Księżyc przewędrował już całe niebo, zaczynają napływać chmury.Nogi i ręce zmarzłymi na kość, ale bardzo nie chcę wracać do pałacu.Czuję się pusty w środku, wypatroszony.Zamoimi plecami stoi Miller.Zmęczenie to jeszcze nic, ale jestem taki brudny, ograniczony, głupii bezwartościowy.- Bud, zejdz na dół po Mela.Ja pójdę po Matkę.Nie będziemy wystawiać żadnychgłupich wart, chyba że ty sam chciałbyś postać, albo któryś z nich.To wszystko nie ma sensu.Jeżeli Niemcy zamierzają tędy przechodzić, to usłyszymy ich tak czy owak.Może jutro z rana,jak już będzie coś widać, popilnujemy na zmianę górnego posterunku.I tyle.Wilkins i Miller znoszą rzeczy na opał ze strychu.Nie mogę się zdecydować, czy zakryćMundy'emu twarz, czy nie.Jednak nie zakrywam.Czuję, że zaraz pęknę, i nie wiem, jak temuzapobiec.Najchętniej zagrzebałbym się w śpiworze, podciągnął zamek błyskawiczny do samejgóry, schował głowę i oddychał własnym powietrzem.A jednocześnie mam ochotę wiać.Mojenogi rwą się do ucieczki.Biorę lampę i idę na górę do toalety.Brzuch boli, ale nic nie robię: to początki moichpózniejszych zaparć.Prawie płaczę siedząc na klozecie, ale nie z bólu.Wiem, że w tym stanienie wolno mi zejść na dół.Idę na strych, do kryjówki Wilkinsa.Pozbyliśmy się, przez spalenie, większości gratów.Wilkins ustawił pod ścianami to wszystko, czego, jego zdaniem, nie mamy prawa tknąć.Resztarzeczy piętrzy się na kupie pośrodku.Wyjęte z ram obrazy stoją oparte o jedną ścianę.Rozkładam je w koło i zasiadam pośrodku jak kiedyś z Wilkinsem.Chcę, żeby znowu wsączyłsię we mnie tamten cichy spokój.Długo tak siedzę po ciemku, w pachnącym kurzem chłodziestrychu.Płaczę w samotności.Byłoby dla mnie - dla nas wszystkich - o wiele lepiej, gdybyśmymogli dać sobie nawzajem pociechę i oparcie, którego tak potrzebujemy, ale młodzi mężczyzninie potrafią dzielić wielkich emocji.Chyba między innymi dlatego na świecie stale wybuchająwojny.W końcu wracam na dół.Patrzę na zegarek Mundy'ego: trzecia trzydzieści.Wilkins iMiller śpią, Gordon urzęduje przy kominku.- Jak tam, Wont?- Lepiej.Ale i tak parszywie.- Myślę sobie, że może Mundy miał szczęście.Zdobył główną nagrodę.- Tak, może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]