[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopak, dla odmiany ze spokojem, szedł naprzód, jednąręką zaciskając wokół schowanej w kieszeni makintosza broni, a drugątorując sobie drogę.Prawdę powiedziawszy, cios głową sprawił, żekapitan nie stał zbyt pewnie na nogach, i gdy Siemionow ujął drugieramię Babla, role się odwróciły: teraz to raczej pisarz prowadziłkapitana.Jakimś cudem udało im się przejść przez korytarz prowadzącydo głównego wyjścia i wydostać na ulicę, gdzie nareszcie bylibezpieczni.Wyglądało na to, że nikt ich nie śledził. Chodzmy do samochodu powiedział Korolew, czując się niecolepiej na świeżym powietrzu.Siemionow pobiegł pierwszy i kiedy dotarli z Bablem do auta, silnikbył już uruchomiony.Gdy wszyscy trzej znalezli się w środku,Siemionow nacisnął pedał gazu, opony zawirowały na mokrej drodze isamochód ostro ruszył. Wszystko w porządku, już nic nam nie grozi, możecie zwolnić powiedział Korolew, spoglądając przez ramię na oddalający sięhipodrom i jednocześnie czując, jak przez środek jego twarzy leniwiespływa strużka krwi.Sięgnął po chusteczkę. O co ta cała afera? zapytał ze śmiechem Babel. Nic dziwnego, że nazywają was Walcem Drogowym, AleksiejuDmitrijewiczu Siemionow wyszczerzył z zadowoleniem zęby.Urządziliście niezłą demolkę, mówiąc językiem komsomolców.Pach,pach, pach.Fanga w nos i bywaj zdrów.Korolew dokładnie przyjrzał się swojej ranie w bocznym lusterku,mając nadzieję, że większość krwi należy do tamtego faceta.Było jejcałkiem sporo.Zwilżył chusteczkę śliną i zabrał się do czyszczeniatwarzy. Albo to był tylko podpity chuligan, albo za tym atakiem kryło sięcoś więcej.W każdym razie wolałem tego nie sprawdzać w tłumiewygłodzonych robotników. Z głębokiego sinego rozcięcia broczyłaciemna krew. Cholera, chyba będą musieli założyć mi szwy.Jedzmydo Instytutu, Czestnowa się mną zajmie.Siemionow skręcił w prawo w najbliższą ulicę i dalej jechali wmilczeniu.Korolew czuł lekkie zawroty głowy oraz nudności, ale teżprzepełniała go duma.Powrócił myślą do każdego najdrobniejszegoszczegółu bójki: woni przetrawionej wódki w oddechu mężczyzny,dotyku kołnierza, który udało mu się schwycić, rozszerzających się zezdumienia oczu napastnika.Przez cały czas w pełni kontrolował swojeczyny, tego był pewien.Był wściekły, to prawda.Nie tyle na samegorobotnika, ile na zmartwienia, które trapiły go od momentu zajęcia siętym idiotycznym śledztwem.Czuł, że każdy próbuje nim dyrygować:Popow, Kola, Gregorin.Nawet Babel, gryzmolący coś na tylnymsiedzeniu, nie był bez winy.Wszyscy oni pociągali za sznurki,podsuwali mu fałszywe ślady, obserwowali każdy jego ruch, wodzili zanos, co groziło fatalnym upadkiem, gdyby choć na moment straciłczujność.Gregorin nawet nie starał się ukryć, że Korolew jest pionkiemw jego grze, na czymkolwiek ona polegała, posyłając go bez słowawyjaśnienia to tu, to tam, śladem strzępków wykluczających sięwzajemnie informacji.A teraz jeszcze jakiś byk w kombinezoniepróbował go rozstawiać po kątach nic dziwnego, że czuł się takdobrze, rozwaliwszy mu nos.Mechanik wybrał na swoją ofiaręniewłaściwego glinę, o niewłaściwej porze.Raz jeszcze dotknął rany.Miał nadzieję, że udało mu się zmienić jego nos w krwawą miazgę. Co miał do powiedzenia Kola? zapytał po dłuższej chwiliSiemionow. Wskazał kilka tropów, którym warto się przyjrzeć, nicszczególnego. Ton kapitana był celowo nonszalancki.Tak byłobezpieczniej.Niezależnie od stanu zdrowia kapitanowi nie podobało sięto, co usłyszał od Koli.Informacje, jakich szef bandytów mu dostarczył,należały do gatunku tych, przez które można było stracić życie, aSiemionow wciąż miał większą jego część przed sobą.Po wjechaniu na teren Instytutu zatrzymali się obok ubłoconegoauta marki ZiS, w którym Korolew rozpoznał jeden ze służbowychmilicyjnych samochodów.Kilka ciężarówek z maskami lśniącymi oddeszczu oraz wielkim białym napisem Przewóz broni chemicznej zboku było zaparkowanych na wysypanym żwirem podjezdzienieopodal wejścia.Kierowcy tłoczyli się przy nich w buntowniczymnastroju, z wilgotnymi papierosami w dłoniach, obserwującparkującego forda tak, jakby zwiastował dla nich dodatkowe kłopoty.Na jutrzejszy dzień zaplanowano w całym mieście ćwiczenia ucząceobywateli właściwego postępowania w razie ataku chemicznego imężczyzni najprawdopodobniej mieli w nich wziąć udział.Faszyści niezdecydowali się co prawda na użycie gazu w Hiszpanii, ale, zdaniemkapitana, tego rodzaju atak był kwestią czasu.Cóż, w razie czego będąprzygotowani. Musi tu być Larinin powiedział Korolew, wskazując na ZiS-a. Kto? zdziwił się Babel. Kolega.Izaaku Emmanuiłowiczu, czy możecie zaczekać wsamochodzie? Wstęp do prosektorium jest obecnie ograniczony i doktorCzestnowa mogłaby mieć przez was kłopoty.Wania, zostańcie tutaj ztowarzyszem Bablem.Przyślę po was, jeśli będziecie potrzebni.Siemionow skinął głową.Kapitan wysiadł z samochodu i udał się nasamotne poszukiwania Czestnowej.Znalazł ją w gabinecie, z nogami na biurku, pogrążoną w lekturze Sowieckiego Sportu. Co wam się stało? Wpadłem na drzwi odpowiedział zbolałym głosem. Możeciecoś z tym zrobić? Pechowe te drzwi.Podejdzcie bliżej, niech się wam przyjrzę.O, niejest zle.Wystarczy parę szwów i odrobina środka dezynfekującego.Wskazała na niewielką metalową skrzynkę oznaczoną czerwonymkrzyżem, stojącą na regale obok drzwi, po czym podeszła do znajdującejsię w kącie pokoju umywalki i namydliła ręce.Korolew, z czystejciekawości, zajrzał do czytanego przez lekarkę magazynu. Niemartwcie się, Aleksieju Dmitrijewiczu, nie zamierzam rozpoczynaćsportowej kariery. Słyszałem, że na to nigdy nie jest za pózno. Uśmiech na twarzykapitana zamienił się w grymas bólu, gdy przypadkiem rozerwałkrawędzie rany. A tak przy okazji, gdzie jest Larinin? Widziałem jegosamochód przed Instytutem.Nie wrzuciliście go chyba dokrematoryjnego pieca?Czestnowa skrzywiła się. Jesimow asystuje waszemu szanownemu koledze.Uznałam, żebędzie lepiej zostawić ich samych.Gazeta również należy do Jesimowa.Badają zwłoki bandyty już przeszło godzinę, a mnie zostawilisowieckich atletów o obnażonych torsach.Mogę was zapewnić, że tenmagazyn może śmiało posłużyć za atlas ludzkiej anatomii. Taki podział obowiązków wydaje mi się sprawiedliwy. A jakże.Postarajcie się nie ruszać, jak na dobrego milicjantaprzystało. Musnęła ranę wacikiem nasączonym czymś żółtym imocnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]