[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nan, która była wesołym, hałaśliwym urwisem, mówiono, jak grzecznie zachowuje się zawsze Agatha, „taka spokojna i miła”.Podczas gdy przed Nan chwalono moją przyzwoitość i ogólną powagę, mnie przypominano Nan, która rzekomo „nigdy nie bywa nieśmiała, zawsze odpowiada, kiedy się do niej mówi, nigdy się nie płoni, nie bąka pod nosem ani nie siedzi w milczeniu”.Nic dziwnego, że patrzyłyśmy na siebie z wielką niechęcią.Mniej więcej po pół godzinie takiej dość nieprzyjemnej aury sytuacja zaczęła się z wolna poprawiać.W końcu urządziliśmy coś w rodzaju wyścigów z przeszkodami wokół pokoju szkolnego, skacząc z ustawionych na sobie krzeseł i lądując zawsze na dużej i dość starej kanapie.Śmieliśmy się, pokrzykiwaliśmy, wrzeszczeli, słowem, wspaniale się bawiliśmy.Nan zrewidowała opinię o mnie, bo widziała przecież dziewczynkę bynajmniej nie spokojną, lecz krzyczącą na cały głos.Ja zaś zmieniłam zdanie na temat Nan - wcale nie zadzierała nosa, nie mówiła za dużo i nie zachowywała się wzorowo w obecności dorosłych.Świetna zabawa, na której ucierpiały tylko sprężyny w kanapie, bardzo nas do siebie zbliżyła.Po przekąsce poszliśmy do teatru, na „Piratów z Penzance”.Od tego czasu przez całe życie trwa niezmiennie nasza przyjaźń.Kontakt między nami się urywał, podejmowałyśmy go znowu i gdy się zeszłyśmy, wszystko znów było po staremu.Nan należy do tych przyjaciół, za którymi tęsknię teraz najbardziej.Z nią, podobnie jak z kilkoma innymi, mogłam rozmawiać o Abney Hall i o Ashfield, o dawnych czasach, o psach, o wspólnie płatanych figlach, o naszych młodzieńcach i przedstawieniach teatralnych, które urządzałyśmy i w których występowałyśmy.Po odjeździe Madge rozpoczął się drugi etap mojego życia.Wciąż byłam dzieckiem, ale pierwszą fazę dzieciństwa miałam już za sobą.Promienna radość, otchłań smutku, doniosłość znaczenia każdego dnia w życiu to cechy charakterystyczne dla dzieciństwa.Towarzyszy im poczucie bezpieczeństwa i kompletny brak myśli o jutrze.Nie stanowiliśmy już rodziny Millerów, teraz tylko my dwie mieszkałyśmy razem: kobieta w średnim wieku i naiwna i nie mająca żadnego doświadczenia dziewczynka.Niby wszystko wydawało się takie samo, lecz atmosfera zmieniła się radykalnie.Mama od śmierci ojca miewała ataki serca.Nadchodziły całkiem znienacka, bez ostrzeżenia, i żadne leki dawane przez doktorów jej nie pomagały.Po raz pierwszy w życiu przekonałam się, co to znaczy niepokoić się o kogoś, a ponieważ wciąż byłam dzieckiem, niepokoiłam się przesadnie.Zrywałam się w nocy z bijącym sercem, pewna, że mama umarła.Być może w wieku lat dwunastu, trzynastu niepokój to rzecz naturalna.Wiedziałam, jak myślę, że jestem głupia i poddaję się przesadnym uczuciom, lecz nic na to nie mogłam poradzić.Wstawałam z łóżka, skradałam się korytarzem, klękałam pod drzwiami sypialni, przytykałam do nich głowę i nasłuchiwałam, czy mama oddycha.Bardzo często wkrótce uzyskiwałam potwierdzenie - w nagrodę rozlegało się pożądane chrapanie.Mama chrapała w sposób dość szczególny: z początku delikatnie i pianissimo, potem następowała eksplozja dźwięku.Wówczas na ogół przewracała się na bok i chrapanie nie powtarzało się co najmniej przez następne trzy kwadranse.Jeśli usłyszałam chrapanie, wracałam uspokojona do łóżka i zasypiałam, a jeśli chrapania nie było, to zostawałam tam na klęczkach pełna okropnych obaw.Postąpiłabym o wiele rozsądniej, gdybym otworzyła drzwi i weszła do sypialni, żeby się upewnić, ale jakoś chyba nie przyszło mi to do głowy, a może matka zawsze wtedy zamykała drzwi na noc.Nie mówiłam jej o tych straszliwych napadach lęku i nie sądzę, żeby się ich domyślała.Ogarniał mnie też strach, gdy wychodziła do miasta.Bałam się, że coś może ją przejechać.Wszystko to dziś wydaje się idiotyczne i takie zbyteczne.Stopniowo mi to minęło.Myślę, że trwało tylko rok lub dwa.Później sypiałam w garderobie ojca, koło sypialni, i zostawiałam uchylone drzwi, tak że gdy mama miała atak w nocy, mogłam wejść, unieść jej głowę i podać koniak i sole, trzeźwiące.Przestały mnie trapić te okropne napady niepokoju, odkąd wiedziałam, że jestem na miejscu.Miałam pewno zawsze nadmiernie wybujałą fantazję.Przydaje się to bardzo w moim zawodzie, bo przecież fantazja to w istocie podstawa sztuki powieściopisarskiej, ale pod innymi względami daje się nieźle we znaki.Nasze życie zmieniło się po śmierci ojca.Towarzyskie kontakty praktycznie ustały.Mama widywała się z niewielkim gronem przyjaciół i poza nim z nikim więcej.Nie powodziło nam się zbyt dobrze i trzeba było na wszystkim oszczędzać.Tylko tyle mogłyśmy zrobić, żeby utrzymać Ashfield.Mama nie urządzała już lunchów ani proszonych kolacji.Miała dwie służące zamiast trzech.Próbowała powiedzieć Jane, że ponieważ jest w trudnym położeniu, będzie zmuszona radzić sobie sama, mając do pomocy tylko dwie młode, niezbyt doświadczone służące.Podkreśliła przy tym, że Jane jako znakomita kucharka może się domagać wysokiej pensji i w pełni na nią zasługuje.Rozejrzy się zatem i znajdzie jej jakieś inne miejsce, gdzie dostanie wysoką gażę i podkuchenną do pomocy.- Należy się to Jane - dodała.Jane nie okazała żadnych emocji i coś jak zwykle jadła.Kiwnęła wolno głową, nie przerywając żucia, po czym rzekła: - Dobrze, proszę pani.Niech tak będzie.Pani wie najlepiej.Następnego ranka przyszła do matki.- Chciałabym zamienić z panią słówko.Wszystko sobie przemyślałam i wolałabym tu zostać.Zrozumiałam, co pani mówiła, i gotowa jestem brać niższą pensję, bo jestem tu od tak dawna.Na wszelki wypadek mówię, że mój brat nalega, bym przyjechała i prowadziła mu dom.Obiecałam, że to zrobię, jak pójdzie na emeryturę.To znaczy za jakie cztery, pięć lat.Do tego czasu chciałabym pozostać tutaj.- To bardzo, bardzo ładnie ze strony Jane - powiedziała moja matka, wzruszona.Jane, która jak ognia unikała wzruszeń, dodała: - To mi odpowiada.- I wyszła majestatycznie z pokoju.W tym układzie był tylko jeden mankament.Jane, która przez tyle lat gotowała w określonym stylu, nie potrafiła się przestawić na inny.Jeśli miałyśmy jeść pieczyste, to na stół wjeżdżał zawsze ogromny udziec.Podawała nam kolosalnej wielkości vol-au-venty z wołowiną, olbrzymie tarty i zgoła gargantuicznych rozmiarów puddingi.Mama mówiła: - Pamiętaj, Jane, jedynie dla dwóch osób.- Albo: - Tylko dla czterech osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl