[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak się zdarzyło, że mój utwór pojawił się w druku, gdy miałam lat jedenaście.A doszło do tego następująco: do Ealing zamierzano doprowadzić tramwaje, w związku z czym wśród mieszkańców zawrzało.Coś strasznego miało się wydarzyć w Ealing; taka miła dzielnica mieszkaniowa, z szerokimi ulicami i przepięknymi domami i dzwoniące tramwaje! Ktoś wspomniał o postępie, zaraz go jednak zakrzyczano.Wszyscy słali protesty do prasy, do swoich posłów, do każdego, kto im przyszedł do głowy.Tramwaje to rzecz pospolita, hałaśliwa i szkodliwa dla zdrowia każdego człowieka.Są przecież doskonałe czerwone autobusy z dużym napisem Ealing, które kursują z Ealing Broadway do Shepherd’s Bush, oraz drugi bardzo użyteczny autobus, choć o nieco skromniejszym wyglądzie, z Hanwell do Acton.Ponadto jest poczciwa staroświecka Wielka Zachodnia Linia Kolejowa, nie mówiąc o Okrężnej Linii Kolejowej.Tramwaje po prostu były niepożądane.Niemniej pojawiły się, i to nieodwołalnie, mimo lamentów i zgrzytania zębami - a w druku pojawił się pierwszy utwór literacki Agathy, to znaczy wiersz, który napisałam w pierwszym dniu kursowania tramwajów.Miał cztery zwrotki.Jeden ze starych dżentelmenów Cioci - babci, ów dzielny adiutant generałów, podpułkowników i admirałów, namówiony został do odwiedzenia biura lokalnej gazety i zasugerowania, że należałoby wiersz umieścić na jej łamach.Tak też się stało.Do dnia dzisiejszego pamiętam pierwszą zwrotkę:Gdy pierwszy rozjechały tramwaje,W glorii szkarłatu swego stroju,Zdało się, że jakże jest wspaniale,Lecz przedtem rwano się do boju.Dalej podkpiwałam sobie z „gniotącego buta”.(Była jakaś usterka w „bucie”, czyli w tym czymś, co doprowadzało prąd do tramwajów, i po kilku godzinach jazdy „buty” się psuły.) Czułam się dumna widząc swój wiersz w gazecie, ale nie mogłabym powiedzieć, że skłoniło mnie to do myślenia o karierze literackiej.W istocie rzeczy myślałam tylko o jednym - o szczęśliwym małżeństwie.W tym względzie żywiłam całkowitą pewność siebie, jak zresztą wszystkie moje koleżanki.Byłyśmy świadome całego szczęścia, jakie nas czekało, spodziewałyśmy się miłości, opieki, rozpieszczania i podziwu, a przy tym zamierzałyśmy kroczyć własną drogą w sprawach, które się dla nas liczyły, jednocześnie stawiając ponad wszystko życie męża, jego karierę i sukces, zgodnie z naszymi świętymi obowiązkami.Nie potrzebowałyśmy pigułek pobudzających ani na uspokojenie, nasze życie przepajała wiara i radość.Miałyśmy osobiste rozczarowania - chwile niedoli - ale w sumie życie dla nas było przyjemnością.Może jest też przyjemnością dla dzisiejszych dziewcząt, choć ich wygląd o tym wcale nie świadczy.Co prawda, przyszło mi teraz do głowy, może sprawia im przyjemność melancholia, bo i tak bywa.Może lubią kryzysy emocjonalne, pod którymi zawsze się uginają.Może zresztą lubią niepokój.To właśnie mamy dzisiaj - niepokój.Moje rówieśnice były często biedne i nie mogły sobie pozwolić nawet na czwartą część rzeczy, których pragnęły.Dlaczego więc miałyśmy w sobie tyle radości? Czy to kwestia pewnego rodzaju soków żywotnych, które w nas wzbierały, a których teraz już nie ma? Czyżbyśmy owe soki zniszczyli albo się od nich odcięli przez wykształcenie lub, co jeszcze gorsze, przez lęk wynikający z wykształcenia; lęk z powodu tego, co nam przyniesie życie.Byłyśmy jak dzikie kwiaty - często być może nawet chwasty, lecz wszystkie rosłyśmy bujnie - pnąc się energicznie ku górze przez szczeliny w chodnikach i płytach bruku, i w miejscach najmniej oczekiwanych, zdecydowane mieć swój udział w życiu i radować się, rwąc się ku światłu słońca, póki nie przyjdzie ktoś i nie stąpnie na nas.Nawet chwilowo zgniecione wkrótce znowu podnosiłyśmy głowy.A dziś, niestety, życie stosuje jakby jakieś środki chwastobójcze (selektywnie) - nie ma już szansy na ponowne podniesienie głowy.Zwłaszcza dla tych, które „nie nadają się do życia”.Nam nikt nigdy nie mówił, że do życia się nie nadajemy.A gdyby powiedział, to i tak żadna by nie uwierzyła.Tylko morderca nie nadaje się do życia.Tymczasem dzisiaj to jedyna osoba, której nie wolno tego powiedzieć.Urok bycia dziewczyną - czyli kobietą w zarodku - polegał na tym, że dla nas życie oznaczało cudowną hazardową grę.Nie wiedziałaś, co ci się przydarzy.To właśnie stanowiło o uroku bycia kobietą.Żadnych trosk o to, kim się będzie i co się będzie robić - o tym decyduje biologia.Czekałaś na Niego, a gdy się zjawił, zmieniało się wszystko.Mów sobie, co chcesz, ale to naprawdę podniecający punkt widzenia u progu życia.Co się wydarzy? „Może wyjdę za kogoś ze służby dyplomatycznej.myślę, że powinnam to lubić: podróże zagraniczne i zwiedzanie najróżniejszych miejsc.” Albo: „Nie przypuszczam, żebym zechciała wyjść za marynarza; trzeba by tyle czasu spędzać w mieszkaniach wynajmowanych nad morzem”.Albo: „Może wyjdę za kogoś, kto buduje mosty, lub za podróżnika”.Cały świat stał przed tobą otworem nie ze względu na twój wybór, lecz ze względu na to, co przyniesie ci los.Możesz poślubić każdego, możesz naturalnie poślubić także pijaka czy też być okropnie nieszczęśliwa, ale to jeszcze dodatkowo podsycało ogólne podniecenie.I nie poślubiało się też profesji, tylko Jego.Jak mawiały stare nianie, bony, kucharki i pokojówki: - Pewnego dnia zjawi się Ten Właściwy.Pamiętam, że kiedy byłam zupełnie mała, widziałam, jak stara Hannah, kucharka Cioci - babci, pomagała ubierać się na bal pewnej pannie, jednej z ładniejszych znajomych mojej matki.Zasznurowywała ciasno gorset.- Teraz, panno Phillis rzekła Hannah - proszę się zaprzeć stopami o łóżko i odchylić do tyłu, a ja będę ciągnąć.I wstrzymać oddech.- Och, Hannah, nie mogę tego znieść, naprawdę nie mogę.Nie mogę oddychać.- Nie martw się, kochaniutka, możesz świetnie oddychać.Nie będziesz mogła jeść kolacji, i dobrze, bo młode damy nie powinny na widoku dużo jeść, to im nie przystoi.Trzeba się zachowywać jak prawdziwa młoda dama.W porządku, tylko jeszcze wezmę taśmę do mierzenia.Trzydzieści dziewięć centymetrów.Mogłabym ścisnąć cię do trzydziestu ośmiu.- Trzydzieści dziewięć mnie satysfakcjonuje - wykrztusiła nieszczęsna ofiara.- Będziesz zadowolona, jak się tam znajdziesz.Załóżmy, że to wieczór, gdy pojawi się Ten Właściwy.Nie chciałabyś chyba tam być i mieć grubą talię, prawda, i pozwolić, żeby cię taką ujrzał?Ten Właściwy.Bardziej elegancko nazywano go czasami „Twoim Przeznaczeniem”.- Nie wiem, czy naprawdę chcę iść na ten bal.- Ależ tak, chcesz, kochaniutka.Pomyśl! Możesz spotkać Twoje Przeznaczenie.I tak naprawdę zdarzało się w życiu.Dziewczęta szły tam, dokąd chciały iść, albo tam, dokąd nie chciały - to nie miało znaczenia - i spotykały Swoje Przeznaczenie.Naturalnie, zawsze były takie, które oznajmiały, że nie wyjdą za mąż, zazwyczaj z jakiegoś szlachetnego powodu.Może pragnęły zostać zakonnicami albo zająć się pielęgnowaniem trędowatych, robić coś wielkiego i doniosłego, a ponad wszystko poświecić się dla innych.Myślę, że to była chyba niezbędna faza.Żarliwa chęć zostania zakonnicą zdarza się częściej wśród protestantek niż katoliczek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl