[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę przygotować stosowny okólnik.Podpiszę go.DETROIT, MICHIGAN9 września, 15.00 GMT (9.00 czasu lokalnego)Daryl wsiadł do limuzyny i rozejrzał się zdziwiony.- Hej! - zawołał do Gordona.- Nie dość, że mam dzisiaj miejsce w pierwszej klasie, tojeszcze jesteśmy sami po raz pierwszy od dwóch dni.Davis czuł się paskudnie.Odwlekał tę chwilę do czasu, aż Fein specjalnie odwołałjedno spotkanie, żeby dać mu trochę wolnego.- Przygotowałem szkic twojego przemówienia do pracowników szpitalnej izby przyjęć- ciągnął Daryl, otwierając elegancką skórzaną teczkę, którą ostatnio dostał od żony wprezencie.Wyjął z niej plik papierów.- Przepraszam, ale nie zdążyłem przepisać go na czysto.- Zachichotał.- Mam nadzieję, że po tylu latach nie masz już kłopotów z odczytaniem mojegoodręcznego pisma.Spojrzał na Gordona.Uśmiech powoli zniknął z jego ust.- To spotkanie zostało odwołane - powiedział Davis.Na twarzy Shaversa odmalowało się zdumienie, które szybko przerodziło się w złość.- Kiedy, do cholery?! To miało być niezwykle ważne przemówienie w sprawie kryzysuw służbie zdrowia! Co się stało? Pacjenci izby przyjąć zle by wyglądali w telewizji?- Chodzi o bezpieczeństwo - odparł Gordon.- FBI aresztowało w Chicago grupę,terrorystów.Mieli przy sobie torbę, podróżną, a w niej szpitalne fartuchy i maseczki.Spojrzał za okno i przeciągnął dłonią po twarzy.Skóra wydała mu się szorstka.Wciążnie mógł przywyknąć do grubego makijażu, jaki codziennie rano nakładano mu w hotelu.- Coś przede mną ukrywasz - powiedział Daryl cicho, prawie szeptem.- Musimy pogadać.- Po zmianie w wyrazie twarzy Daryla można było poznać, żedomyśla się prawdy.Jeszcze gorsze było jego spojrzenie.Davis szybko popatrzył w bok.Darylbył oszołomiony, jakby dostał obuchem w głowę.Gordonowi oczy zwilgotniały.- Przykro mi.Shavers także spojrzał na krajobraz szybko przesuwający się za oknem.Na drodze niebyło większego ruchu, mogli więc przyspieszyć.Gordon zaczerpnął głęboko powietrza.- Nic nam ostatnio nie wychodzi - powiedział nieswoim głosem.Daryl spojrzał mu wtwarz.Wydawał się tak głęboko urażony, że złość w jego oczach ustąpiła miejsca ciekawości.Ale był też czujny, jakby jeszcze nie przeczuwał, co za chwilę usłyszy.Davis pomyślał, że wkońcu musi go zranić.- Chcę, żebyś wrócił do Waszyngtonu i zajął się moimi sprawami, nadzorował pracębiura - powiedział.Daryl zamknął oczy, przez jego twarz przemknął bolesny skurcz.- Mogę naciebie liczyć, prawda?Shavers utkwił wzrok w trzech ciemnych ekranach telewizyjnych wbudowanych wkonsolę obok siedzenia.Gapił się na nie jak urzeczony.- Daryl, jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeśli mnie wybiorą, pozostaniesz w mojej ekipie.- Zatrzymaj samochód - mruknął Shavers, nie podnosząc głowy.- Chyba możesz tozrobić, nie pytając o zgodę Feina, prawda? Możesz kazać kierowcy, żeby się zatrzymał, docholery?- Daryl.- Zatrzymaj ten pieprzony wóz!- Bądz rozsądny.Jesteśmy na pustkowiu.- Wskazał okno, za którym przesunęły siępierwsze zabudowania miasta, zrujnowane, o oknach zabitych deskami.- Chyba nie zamierzasztu wysiąść?- Gdyby została w tobie choć odrobina ludzkich uczuć, choćby ślad po naszej przyjazni,nie zmuszałbyś mnie, żebym wysiadał z tobą przed zatłoczonym wejściem do sali, na oczachFeina i jego bandy.Na miłość boską, Gordon, przecież oni już wiedzą, prawda? Już rozumiem,co znaczyły wasze porozumiewawcze spojrzenia.Te rozmowy, które się nagle urywały, gdywchodziłem do pokoju.Dlaczego się nie domyśliłem, o co tu chodzi? Dlaczego nikt.niechciał mi.pomóc? - Głos zaczynał mu się łamać.- Siedziałem dziś do drugiej nad ranem, żebyprzygotować zestawienia wydatków kampanii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]