[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem Anga szukała czegoś w przyniesionej torbie.- Zmienić ci opatrunek? - spytała niewinnym głosem.- Nie ruszaj mnie! - ostrzegłem.- Jesteś równie jak on bezduszna, a i w bez-czelności wtórujesz mu znakomicie.- Co ci znowu strzeliło do głowy?- Udajesz, że nie wiesz? - Sięgnąłem po kij i wróciłem z nim na posłanie.- Towłaśnie ten konował zepchnął mnie z drabiny, kiedy przed tygodniem - u kresu sił- wspinałem się do was na burtę Arki.Anga nic nie powiedziała.Przyglądała się doktorowi ze zdumieniem w oczach.- To kłamstwo! - ryknął.- Wtedy na trapie nikogo nie dotykałem.Popchnąłgo jeden z tamtych dwóch pilotów, którzy przywlekli tego dezertera do naszegooddziału.- Jakiego dezertera?Słowo to dzwoniło mi w uszach od czasu spotkania z załogą Arki.- O panu mówimy - wyjaśnił.- Ja jestem dezerterem?30 - A jak nazwać kogoś, kto pod pozorem psychicznej choroby ucieka z odpo-wiedzialnego posterunku?Patrzyłem nań z uśmiechem zażenowania.Aby bez słów dać mu dowód lekce-ważenia, spróbowałem przybrać maskę obojętności, lecz po chwili twarz odmówiłami posłuszeństwa i ułożyła się w grymas rozpaczy, wyrażając uczucie bardziejprzykre niż niesmak wywołany popisami jakiegoś błazna.Kim był i do czego zmie-rzał ten żałosny dziwak? Przypominał cyrkowego klowna, który w daremnymtrudzie rozbawienia ponurej widowni dawno już stracił panowanie nad bzduramiprodukowanymi przez swój chory umysł.- Współczuję panu - powiedziałem.- Gdybym brał serio oszczerstwa waria-tów, zareagowałbym inaczej na te wszystkie brednie.- Siebie radzę żałować.- Mnie nic nie dolega.- Na pewno! - zwrócił się do Angi w oczekiwaniu jej poparcia: - Czy jemu cośdolega? Nic najzupełniej! Poza kontuzją kolana i osłabieniem po przebytej grypieto prawdziwy okaz zarówno fizycznego, jak i psychicznego zdrowia.- Więc o czym mówimy?- Właśnie o ostatnim fakcie.- %7łe jestem przy zdrowych zmysłach?- Oczywiście.-.Skoro to ustaliliśmy, wynoście się z kajuty.Rozłożył ręce w geście zaskoczenia.- Teraz z kolei udaje pan idiotę.Niedobrze! Trzeba się wreszcie na coś zdecy-dować: kogo pan w końcu przed nami symuluje, wariata czy kretyna?- Precz!- Powoli!- Jazda stąd, bo zdzielę kijem!- Głupcze! - wtrąciła się Anga.- Będziesz tego żałował.Czy jeszcze nie pojmu-jesz, że grozi ci sąd polowy i że twój los zależy tylko od dobrej woli pana doktora?- Przeceniasz znaczenie mojej roli - sprostował skromnie fałszywy lekarz.-Decyzja w jego sprawie zapadnie na konsylium psychiatrów w obecności ordyna-tora.Niemniej treść pierwszego orzeczenia nabiera tutaj wagi i należy opracowaćje wnikliwie, zanim komisja wojskowa poprosi mnie o dalsze wnioski.Pacjent - astwierdzam to przy nim celowo - podejrzany jest o świadome i uporczywe uchyla-nie się od powszechnego obowiązku obrony ziemskiej cywilizacji.Swój plan ha-niebnej dezercji realizuje pod pozorem poważnej choroby psychicznej.Jeżeli symulacja zostanie mu udowodniona, wyłonią się też podstawy do oskarżenia go odokonanie zamachu dywersyjnego.Przy okazji - niejako na marginesie starychsporów o powodzenie nadzwyczajnego lotu i wokół selekcji kandydatów do naszejgalaktycznej misji - warto ocenić poziom umysłowy tego sabotażysty: czy osobniko dostatecznej wiedzy z zakresu konstrukcji pocisków międzyplanetarnych - aprzecież dyletanci razem z tchórzami powinni byli zostać na Ziemi - mógłby ocze-kiwać, że zapas wody z hydrantu Arki spoczywającej w komorze Tomahawka wy-starczy nie tylko do zatopienia tej małej rakiety ratunkowej, ale też i do zniszcze-nia materiału wybuchowego zajmującego ładownie całej torpedy?Już prawie nie nadążałem za tymi majaczeniami.W ciszy, która zapadła poostatnim zdaniu, szczególnie ostro dzwięczało jedno niedorzeczne słowo.Abyzatrzymać na czymś uwagę, powtórzyłem je machinalnie:- Torpedy.- Naraz przypomniałem sobie: - O waszych doświadczeniach znimi i o egzaminach na pilotów dowiedziałem się od Rayta.Więc odgrywacieprzede mną scenę ze szpitala dla obłąkanych w ramach psychologicznego testu?- Przeciwnie: to pan przed nami odgrywa sceny, za które grozi zwyczajnystryczek.Ostrzegam jednak, że nikt tu nie zdoła wyjść spod kontroli i ścisłej ob-serwacji.W uchylonych drzwiach ukazała się głowa jakiegoś starszego mężczyzny.- Przepraszam, doktorze - powiedział.- Szukają was.Nie idziecie na obiad?- Może wejdzie pan na chwilę - odparł mój oprawca i cofnął się w odległy kątkajuty, dyskretnym gestem zapraszając tam nieznajomego, jakby nie chciał spo-tkać się z nim w pobliżu koi.- Zaraz wychodzimy.Anga bez słowa wyszła na korytarz.W drodze do doktora przybysz zatrzymał się przy mnie.- Kto to jest? - spytał z błyskiem zaskoczenia w oczach.- No, niech pan profesor popatrzy - rzekł doktor nieco nerwowym tonem.-Prawdę mówiąc, nie pamiętam jego nazwiska.Musiałbym zajrzeć do rejestruchorych.Kilka dni temu uderzył telefonistkę, a ponieważ już wcześniej awanturo-wał się i plótł androny o cyklonie w kosmicznej próżni wokół Tomahawka, przy-prowadzili go do nas z podejrzeniem o halucynacje.Jak pan widzi, wbrew swemuprzeznaczeniu Arka zmienia się powoli w szpital psychiatryczny. 5Dość już miałem dusznego wnętrza kajuty.Dokuczała mi w niej przykra wońpozostawiona tu przez Ostarholda lub może zapach jego towarzysza; w każdymrazie był to ślad obcego potu, nieuchwytny w normalnych warunkach.Jeszczebardziej dręczyły mnie odgłosy życia moich sąsiadów: nie tylko donośne hałasy,ale i ciche trzaski czy nagłe podejrzane szmery szarpały mi nerwy równie boleśnie,jak karabinowe strzały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl