[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wjego przypadku jednak nazwa była myląca, bo w genomie brakowało wilków.Bardziejprzypominał zającołaka, z uszami zwisającymi jak połamane maszty radiowe po bokachpociągłej twarzy.Pozostało w niej tylko jedno obłąkane oko, drugie usunięto i w pustymoczodole poruszał się odsłonięty mięsień, rozszerzający się i kurczący w idealnym duecie zsąsiadem.Chciałem się cofnąć, ale stałem tam długą, niekończącą się chwilę, wpatrując się wowo ślepe oko.Gil szarpnął mnie za ramię.- Chodz! - wrzasnął.- Chyba droga wolna.Jak wyrwany z transu, cofnąłem się o krok od drzwi, ale nie ruszyłem w ślad za nim.- Chodz - powtórzył.- Castor, tędy.- Jak się otwiera te drzwi? - spytałem.- Zamkiem szyfrowym.- Wskazał ręką.- Ale co to ma wspólnego z nami?Laboratorium nie będzie zamknięte.Jest tam teraz profesor, pracuje nad twoją przyjaciółką.- Ale musi istnieć jakieś zabezpieczenie.Jakiś sposób otwarcia ich wszystkich, nawypadek gdyby wybuchł pożar czy coś.- Poważnie wątpię.Umysł profesor nie działa w ten sposób.Potrząsnąłem głową, żeby oczyścić myśli, ale w ten sposób tylko podsyciłem ból. Wiedziałem, że muszę mieć rację.Jenna-Jane może i stworzyła tu obóz koncentracyjny, aleobóz mieszczący się wewnątrz szpitala przynajmniej z pozoru musiał odpowiadać przepisom.Gdzieś mieścił się główny wyłącznik otwierający wszystkie drzwi.Syrena przestała wyć.Nagła cisza była niczym olbrzymia szokująca nieobecność,próżnia pochłaniająca wszystkie inne krzyki, wrzaski, jęki i łomoty, tak jak tunelaerodynamiczny wysysa płomień świecy.Po chwili słyszeliśmy już tylko jeden krzyk,nieludzki skowyt bólu, wściekłości i obłędu.Sekundę pózniej zapłonęły światła.Gil spojrzał na mnie gorączkowo, ja kiwnąłem głową, nakazując gestem iść dalej.Teraz, w ciszy, znacznie wolniej pokonaliśmy zakręt i znalezliśmy się w kolejnym szerokimkorytarzu.Przed nami widniały zamknięte podwójne drzwi z dużymi surowymi napisamiZAKAZ WSTPU.Gil rozwalił je toporkiem i ruszyliśmy dalej.Dziesięć, może dwadzieściametrów przed sobą ujrzeliśmy ostatnie drzwi.Zza nich właśnie dobiegały krzyki.Innedzwięki - głosy, kroki, szczęk instrumentów - świadczyły wyraznie, że odbywa się tamimpreza, w której nie przeszkodził alarm przeciwpożarowy.Oczywiście, drzwi pilnował strażnik.Rozkazał nam się zatrzymać, unosząc przed sobąpałkę w pozycji en garde.Odtrąciłem ją szybkim pchnięciem, uchyliłem się i zadałem drugicios, z potężną siłą waląc go pałką prosto w usta.Biedny palant runął na ziemię jak worek ziemniaków, ze strzaskaną szczęką, a myprzeszliśmy nad nim do środka.Możliwe, że był to zwykły frajer, jeden z nowicjuszyzatrudnionych przez J-J, by uzupełnić szeregi i nie dopuszczać do niej intruzów, by mogła wspokoju kroić Juliet na kawałki.Możliwe, że w ogóle nie wiedział, kto podpisuje mu wypłatęi co się dzieje parę stóp za nim.Z drugiej strony, zapewne nie był głuchy.Czasami warto zadawać trudne pytania.Pomieszczenie, w którym się znalezliśmy, najbardziej przypominało salę operacyjną.Pół tuzina mężczyzn i kobiet w białych fartuchach stało wokół bajeranckiego urządzenia -płaskiego blatu osiem stóp na cztery, zamontowanego na serii skomplikowanychżyroskopowych podpór tak, by dało się go ustawiać na dowolną wysokość i pod dowolnymkątem.W przypiętej do niego nagiej postaci natychmiast rozpoznałem Juliet.Jej biała jakkość skóra - bez śladu aureolek - czarne jak smoła włosy i katastroficzna krzywiznaniewiarygodnie doskonałych piersi od tak dawna nawiedzały mnie w snach, że nie mogłemich nie poznać, kiedy znów ujrzałem ją na jawie.W innych okolicznościach widok nagiej Juliet zamieniłby moje półkule mózgowe wbezużyteczną papkę, pozostawiając jedynie prymitywną, zwierzęcą żądzę.Teraz jednak czułem coś zupełnie innego.Juliet zwijała się i szarpała na stole.Przytrzymywały ją mocne skórzane pasy,okalające szyję, przeguby i kostki, lecz jej plecy od ramion po kość ogonową wznosiły się iopadały, wydęte niczym żagiel wiatrem czystego cierpienia.Ci ludzie malowali na jej ciele pieczęcie Asmodeusza, ale Jenna-Jane uwielbiapróbować nowych sztuczek - przeprowadzać badania najróżniejszych modalności.Wycinalije też w Juliet skalpelami, a coś przypominającego zeissowski projektor, ustawiony wprostnad stołem operacyjnym, wyświetlało nakładające się na siebie pentagramy wprost na jejskórze.Postaci w białych fartuchach zamarły, patrząc na nas ze zdumieniem i oburzeniem,lecz wyświetlane obrazy nadal przesuwały się po skórze Juliet, zlewając się i rozłączając, auszy wciąż wypełniał nam wysoki, nieludzki krzyk.Jedna z postaci - nie Jenna-Jane -wystąpił naprzód, by zagrodzić nam drogę, kipiąc gniewem i urazą.Był to drobny mężczyznakoło czterdziestki, otoczony kruchą aurą autorytetu starszego konsultanta.- To pomieszczenie zamknięte! - zagrzmiał.- Nie macie prawa tu być.- Jesteś prawo- czy leworęczny? - spytałem.- Co takiego? - Zamrugał.- O co ci.Prawdopodobieństwo przemawiało za prawą.Przypomniałem sobie, że czytałemgdzieś, że według ankiety przeprowadzonej w Ameryce nie było tam nawet jednego chirurgaszmai.Uderzyłem go w prawy łokieć pałką, powtarzając manewr ósemki, który pokazał mikiedyś Gary Coldwood, stosowany przez oddziały szturmowe podczas zamieszek, kiedynaprawdę chcą kogoś uszkodzić.Gdy pałka trafiła w kość, rozległ się głośny trzask.Facecikwydał z siebie ochrypły, zduszony okrzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl