[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadal krzycząc, lewąpięścią uderzyła stwora w ranę na pysku.Demon zasyczał i odrobinę poluzniłuchwyt.Clary wyszarpnęła rękę w chwili, kiedy się nad nią unosił.Nie wiadomo skąd spadło świetliste ostrze i zatopiło się w czaszce potwora.Na jej oczach demon zniknął.Przed nią stał brat z płonącym serafickim mieczem wręce i posoką na białej koszuli.Za nim korytarz był pusty, nie licząc ciała jednegoz demonów, jeszcze drgającego, z czarnym płynem cieknącym z kikutów nóg, jakolej z rozbitego samochodu.Sebastian.Clary patrzyła na niego zdumiona.Czyżby właśnie uratował jejżycie? Odejdz ode mnie wysyczała.Wydawało się, że jej nie usłyszał. Twoja ręka.Spojrzała w dół na swój nadgarstek, nadal boleśnie pulsujący.Zobaczyłagruby pas ran w kształcie spodka w miejscach, gdzie przyssawki demona przylgnęłydo jej skóry.Rany już ciemniały, zmieniając kolor na brzydki niebiesko-czarny.Wróciła spojrzeniem do brata.Jego białe włosy wyglądały w ciemności jakhalo.A może traciła wzrok? Zwiatło rozmywało się również wokół zielonejpochodni osadzonej w ścianie i wokół serafickiego miecza płonącego w ręceSebastiana.Jej brat coś mówił, ale słowa były niewyrazne, zlewały się ze sobą..śmiertelna trucizna.Co, do diabła, sobie myślałaś, Clarisso. Jego głoszanikał i wracał, kiedy próbowała się skupić. %7łeby walczyć z sześciomaDahakami ozdobną siekierą. Trucizna powtórzyła i przez chwilę twarz Sebastiana znowu byławyrazna, ze zmarszczkami napięcia wokół ust i oczu. Więc jednak nie uratowałeśmi życia?Jej rękę chwycił kurcz, siekiera z brzękiem upadła na podłogę.Clary poczuła,że jej sweter zahacza się o szorstką ścianę, kiedy zaczęła się po niej osuwać.Pragnęła jedynie się położyć.Ale Sebastian nie zamierzał pozwolić jej naodpoczynek.Dzwignął ją z podłogi i zaczął nieść.Clary chciała mu się wyrwać, aleopuściła ją cała energia.Poczuła palący ból po wewnętrznej stronie łokcia,pieczenie.dotyk steli.Na jej żyłach rozlało się odrętwienie.Ostatnią rzeczą, jakązobaczyła przed zamknięciem oczu, była czaszka osadzona nad kamiennym łukiem.Mogłaby przysiąc, że w jej pustych oczodołach czai się śmiech. 15MagdalenaMdłości i ból przychodziły i odchodziły coraz potężniejszymi falami.Clarywidziała wokół siebie tylko zamazane kolory.Wiedziała, że brat ją niesie, bo każdyjego krok wbijał się w jej czaszkę jak szpikulec do lodu.Była świadoma, że trzymasię go kurczowo, a siła jego ramion była dla niej kojąca.Dziwne, że cokolwiek wSebastianie mogło dodawać otuchy, w dodatku, on najwyrazniej starał się nie trząśćnią za bardzo.Bardzo niejasno zdawała sobie sprawę, że walczy o każdy oddech,słyszała, jak brat wymawia jej imię.Potem wszystko ucichło.Przez chwilę myślała, że to już koniec; że zginęła,walcząc z demonami, tak jak większość Nocnych Aowców.Potem poczuła kolejnepieczenie na przedramieniu i przez jej żyły przetoczyła się lodowata fala.Z bóluzacisnęła powieki, ale to, co robił Sebastian, było jak szklanka zimnej wodychluśnięta na twarz.Powoli świat przestał wirować, mdłości i ból zelżały, ażzostały po nich tylko drobne fale w nurcie jej krwi.Znowu mogła oddychać.Gwałtownie zaczerpnęła tchu i otworzyła oczy.Pogodne niebo.Leżała na plecach, wpatrując się w bezkresny błękit poznaczony pierzastymichmurami, podobny do nieba namalowanego na suficie infirmerii w Instytucie.Wyprostowała obolałe ramiona.Na prawym nadgarstku nadal widniała bransoletkaz ran, ale ślady już bladły i robiły się jasnoróżowe.Na lewej ręce miała iratz,prawie niewidoczny, a w zgięciu łokcia przeciwbólowy mendelin.Wzięła głęboki wdech.Jesienne powietrze z domieszką zapachu liści.Zobaczyła wierzchołki drzew, do jej uszu dotarł szum uliczny i.Sebastian.Usłyszała cichy chichot i uświadomiła sobie, że leży oparta obrata, na lekko wilgotnej drewnianej ławce, a on obejmuje ramieniem jej głowę.Poderwała się gwałtownie.Sebastian znowu się zaśmiał.Siedział na końcuparkowej ławki o misternych żelaznych poręczach.Na kolanach, gdzie przed chwiląopierała głowę, trzymał złożony szal, drugie ramię wyciągnął na oparciu ławki.Białąkoszulę rozpiął, żeby ukryć plamy z posoki.Pod spodem miał zwykły szarypodkoszulek.Na nadgarstku lśniła srebrna bransoleta.Czarne oczy obserwowały jąz rozbawieniem, kiedy odsunęła się od niego najdalej, jak mogła. Dobrze, że jesteś taka niska stwierdził. Inaczej strasznie niewygodnebyłoby cię nieść. Gdzie jesteśmy? zapytała Clary, siląc się na spokój. W Jardin du Luxemburg odparł Sebastian. W OgrodzieLuksemburskim.Bardzo ładny park.Musiałem zabrać cię gdzieś, gdzie mogłabyś siępołożyć, a środek ulicy nie wydawał mi się dobrym pomysłem. Jest nawet określenie na to, że zostawia się kogoś umierającego na środkuulicy.Zmierć w wypadku samochodowym. To trzy słowa.Myślę, że śmierć w wypadku jest tylko wtedy, gdy samemuwbiegnie się pod koła. Sebastian zatarł ręce, jakby chciał je rozgrzać. Tak czyinaczej, dlaczego miałbym cię zostawiać na środku ulicy, żebyś umarła, skorozadałem sobie tyle trudu, żeby uratować ci życie?Clary przełknęła ślinę i spojrzała na swoją rękę.Rany jeszcze bardziejzbladły.Gdyby nie wiedziała, gdzie ich szukać, pewnie w ogóle by ich niezauważyła. Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego co zrobiłem? Uratowałeś mi życie. Jesteś moją siostrą.Znowu przełknęła ślinę.W porannym świetle jego twarz miała trochękolorów.Na szyi widniały lekkie oparzenia w miejscach, gdzie trafiła posokademona. Wcześniej nie obchodziło cię, że jestem twoją siostrą. Naprawdę? Przesunął po niej wzrokiem z góry na dół.Clary przypomniała sobie, jak Jace odwiedził ją po walce z Pożeraczem,kiedy umierała od trucizny.Też ją wtedy niósł i wyleczył, tak jak teraz Sebastian.Może jeszcze zanim związał ich czar, byli do siebie podobni bardziej, niż chciałamyśleć. Nasz ojciec nie żyje.Nie ma innych krewnych.Ty i ja jesteśmy ostatnimi zMorgensternów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]