[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobno dawno nie pracował zniepłodnością.Aaa, wszystko jasne! Wiedział od Lenki, z czymprzychodzę.Niczego się nie domyślił i niczego mu niepodsunęły siły nadprzyrodzone.Usłyszał to od niej.Moje stopięćdziesiąt złotych trafiło do kolejnego oszusta.Obiecałam sobie, że więcej nie dam się nabrać.Koniec zcudotwórcami!Postanowiłam poprawić sobie humor i wieczoremwyciągnęłam Piotra na kręgle.Lekarz przecież kazał mi sięrelaksować, robić coś dla przyjemności i nie myśleć o ciąży.Kręgle wydawały się idealne.Piotrek nie mógł uwierzyć, żenamawiam go na wyjście z domu, a nie na wejście do sypialni,tak jak przez ostatnie cztery dni.Dosłownie promieniałszczęściem.- Owulacja się skończyła.Zero szans na ciążę.Przezdwadzieścia pięć dni możesz nawet spać na kanapie przedtelewizorem - rzuciłam ze złością, a on chyba przyjął tęwiadomość z ulgą.Zarezerwowaliśmy przez telefon tor.Tak, właśnie tegopotrzebowałam! Zmieniliśmy buty, kupiliśmy piwo,zaczęliśmy rzucać kule.Czułam się jak beztroska studentka.Pokrzykiwałam coś do dzieciaków na sąsiednim torze,śmiałam się do łez, kiedy moja kula zaczęła podskakiwać jakpijana.I nagle.nagle dotarło do mnie, że przecież MOGbyć w ciąży.Miałam owulację.Był seks.No, powiedzmyraczej, że było coś, co można nazwać seksem.Wymuszone,wymęczone, wyciśnięte z Piotrka na siłę.Ale było.A więcbyć może zygota, a właściwie, ściśle rzecz biorąc, morula wstadium bruzdkowania przesuwa się właśnie w stronę macicy.Dotrze tam mniej więcej za dwanaście godzin, jeśli wszystkodobrze pójdzie.Czyli jeśli jej nie uszkodzę, wypijając dużepiwo, podskakując i podnosząc ciężką kulę.Czy jazwariowałam? - Piotrek, jedziemy do domu - oświadczyłam.- Muszę siępołożyć.Morula jest bardzo wrażliwa, niebawem implantacja.Powinnam pić sok winogronowy, żeby endometrium byłogrubsze i lepiej ukrwione.Jedziemy.Do Tesco po sok i dodomu.Nawet się nie zdziwił.Nie dopił piwa.Po prostu bez słowaodwiózł mnie do domu.I położył się na kanapie.Może to ilepiej, przynajmniej nie szturchnie mnie przez sen w brzuch.To by się mogło nie spodobać bruzdkującej moruli.Zasypiając, pomyślałam o tym cudotwórcy, którypracował z moją niewidzialną matrycą, siedzącą na krześle.Bardzo chciałam uwierzyć, że jakoś się z nią dogadał.I żeznalezli sposób na przekształcenie delikatnej moruli w śliczny,silny zarodek, który mocno wczepi się w ścianę mojej macicyi przesiedzi tam dwieście siedemdziesiąt osiem dni.NORA- Mam coś dla ciebie! - zawołała Gośka od progu,dziwnie dysząc.Oderwałam się od koła zaintrygowana.Ona przecież niemęczy się, biegnąc nawet pięć kilometrów.Bo odpowiednioreguluje oddech.Tym razem jednak.- Co to? - Nie byłam pewna, czy dobrze widzę.- Pomidory.A więc widziałam dobrze.Tylko dlaczego.- Dlaczego jest ich aż tyle? - zapytałam.- Moje dzieci,owszem, są żarłoczne, ale piętnastu kilogramów raczej niezjedzą.- Trzydziestu dwóch kilogramów - uściśliła Gośka,zdejmując plecak.On też wypełniony był dojrzałymiwarzywami.- Przyniosłaś trzydzieści dwa kilogramy? - Nie mogłamuwierzyć.- Boże, Gośka! Dziękuję ci, naprawdę.Ale.toprzecież nie jest sezon na pomidory! To w ogóle nie jest sezonna cokolwiek, jest środek zimy!- Eksperyment hodowlany, ze światłem imitującymsłoneczne, w starej fabryce przerobionej na szklarnię pasywną.- Jej głos dobiegał z głębi torby, z której wyciągała kolejneczerwone pachnące kule.- Pomogłam im rozpisać systemwyznaczania optymalnej temperatury i nasłonecznienia.Zwdzięczności dali mi sto dwadzieścia kilogramów pomidorów.Naprawdę są smaczne.Ze swoich zrobiłam już dziś ranoprzeciery, Lence zawiozę piętnaście kilo wieczorem, jak wróciz pracy.Tylko Marta odmówiła robienia przetworów, zupełnienie wiem dlaczego.- Może dlatego, że ciągle lata między Norwegią, Francją aKatowicami? A gosposię, zdaje się, ostatnio zwolniła zpowodu kilku spóznień - roześmiałam się.I zarazspoważniałam: - Słuchaj, trzydzieści dwa kilogramy.To bezsensu.Nie dam rady ich przerobić.One się przecież zmarnują.- Nic się nie zmarnuje.Mam plan.No oczywiście, jak mogłam się tego nie domyślić? Gośkazawsze ma plan.- Zawołaj chłopaków, potrzebuję ich do noszenia słoików.Jędrzej zjawił się w kuchni w pół sekundy.Pewnie, każdaokazja jest dobra, żeby nie odrabiać matematyki.Julek za to nie zjawił się wcale, mimo że go wołałamosiem razy.- On ma lomams.Intelektowy - oświadczył mi Jeremi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]