[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- ZA RZADKIE I NIEZWYKAE OKAZY PAAC GOTWK, INFORMACJIUDZIELA PAN HOOPER, ADRES PONI%7łEJ.Zaciągnęła się dymem, a jej ziemistepoliczki jeszcze mocniej się przy tym zapadły.Gryzący dym, wypełniając płuca,stopniowo uspokajał jej skołatane nerwy.Pewnie mogłaby się jeszcze wycofać.Przecież ten człowiek do tej pory jeszcze nie przyszedł.Może nawet nie chciałdobić interesu.Zerknęła na swoje zawiniątko i przez chwilę trzymała na nim dłoń, pociera-jąc kciukiem drapiącą tkaninę.Zamyśliła się nad sumą wspomnianą przez panaHoopera w liściku, którym odpowiedział na jej pytanie.Większą niż uzyskałabyprzez niemal dwa lata jako akuszerka.Ale nie sama suma była główną przyczynąjej decyzji o sprzedaży.Prudence miała swoje powody, by chcieć się pozbyć tejksięgi.RLTW kręgu ludzi przy drzwiach głosy nagle zamarły i Prudence podniosławzrok, by sprawdzić, co się dzieje.Stał tam młody człowiek, ubrany w wy-kwintny karmazynowy szustokor z lśniącymi guzikami i eleganckimi wywinię-tymi mankietami, który jedną ręką odgarniał do tyłu włosy, potargane przy okazjizdejmowania filcowego trójgraniastego kapelusza.Tupnął kilka razy, by otrzą-snąć błoto z miękkich wysokich butów z cielęcej skóry, i rozejrzał się po wnętrzutawerny, bez wątpienia szukając kogoś, kto powinien go oczekiwać.Prudencepochwyciła jego spojrzenie i nieco uniosła podbródek, więc uśmiechnął się i zkapeluszem pod pachą ruszył ku niej, zostawiając za sobą milczenie sali.- Pani Bartlett, jak rozumiem? - Zgiął się w półukłonie.-Po prostu Prue - powiedziała, gdy mężczyzna z namaszczeniem zajął miej-sce.Ludzie obserwowali, jak przysiada się do akuszerki, starając się zrozumiećcoś z tego niepojętego zdarzenia, wkrótce jednak wszyscy zajęli się swoimisprawami i znowu zapanował radosny gwar.-Czy to jest ta książka? - spytał z zainteresowaniem mężczyzna, wskazującpakunek leżący między łokciami Prudence.Chciał po nią sięgnąć, ale zatrzymał rękę, gdy kobieta, jakby specjalnie dlajego wiedzy, powiedziała:- Pod Kozłem i Kotwicą można zjeść smakowity gulasz.- Pyknęła kilka razyz fajki, wydychając dym na bok, a choć spoglądała całkiem obojętnie, nie spu-ściła go z oczu ani na chwilę.- Ależ oczywiście - powiedział Robert Hooper i zwrócił się do usługującejdziewczyny, która przystanęła obok: - Dwie miski gulaszu, proszę.I najlepszyponcz, jaki macie.Dziewczyna pociągnęła nosem w odpowiedzi, a Hooper znów zainteresowałsię pakunkiem, który Prudence przesunęła do niego po blacie.Podczas gdy roz-plątywał tasiemki, dobrze mu się przyjrzała, aby zgromadzić jak najwięcej wra-RLTżeń.Odzienie miał nowe, to nie ulegało wątpliwości, widać jednak było, że nieczuje się w nim swobodnie.Ciągle poprawiał coś przy koronkowych rękawachalbo przesuwał tam i z powrotem kapelusz na ławie, nie mogąc się zdecydować,jak najlepiej go umieścić, by mieć go na oku.Twarz mężczyzny, młoda i szczera,nieskażona była jeszcze śladami słabości do trunków, kobiet lub rozwiązłego ży-cia.Jego skóra miała orzechowy odcień, jak u człowieka dużo przebywającegona powietrzu lub pływającego po morzu.Gdy podano im gulasz, pan Hooper ująłw garść cynową łyżkę i nisko pochylił się nad miską.Prudence nieznacznie sięuśmiechnęła i znów włożyła fajkę do ust.Mężczyzna odsunął miskę i sięgnął poksiążkę.- Godna najwyższej uwagi - uznał, przewracając po jednej kartce.- Bez wąt-pienia nie cała jest napisana jedną ręką?- Nie - przyznała Prudence.- A to co? Aacina? - spytał, przewróciwszy kolejną kartkę.- Dużo łaciny.Bliżej końca trochę też po angielsku.Część jest napisana szy-frem.Więcej jednak nie potrafię powiedzieć.- Wspomniała pani w liście, że książka pochodzi z Anglii.- Tak mi mówiono.To coś jakby rodzinny almanach.- Bardzo ciekawe - powiedział, przesuwając dłonią po skórzanej oprawie zostrożnością, która zaskoczyła Prudence.Palce, co zauważyła, miał szorstkie,zniszczone, pełne odcisków.Może jego atencja dla starych książek wzięła sięstąd, że nigdy nie miał swoich? - I nie wiadomo, jaki jest wiek tej księgi? Którywpis jest najstarszy?Prudence tylko uniosła brew, a potem bez słowa skosztowała gulaszu.Przezchwilę siedzieli w milczeniu.Hooper przyglądał się spod przymrużonych powiekstronom pełnym symboli i krzyżyków.Prudence zastanawiała się, kiedy przyj-dzie czas na rozmowę o pieniądzach.RLT- Nie znam łaciny - wyznał Hooper, odwracając oczy.Patrzyła na niego zuwagą, wspierając głowę na splecionych dłoniach, w duchu jednak westchnęłaciężko.Wszyscy mają rany, które trzeba opatrzyć, pomyślała.I wygląda na to, żewszyscy przychodzą z nimi do mnie.Naprzeciwko niej siedział młody człowiek,któremu życie sprzyjało, a ona widziała jego już uszkodzone narządy.Cała tasytuacja wywołała u niej znużenie.- Chcę jednak, aby mój syn się nauczył -dodał, podnosząc wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]