[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew spłynęła z moichramion, wsiąkając w bawełnianą koszulkę, poplamioną we wczorajszejpotyczce.Unosząc dłoń, w której dzierżyłam pistolet, starałam się wycelować wktórąś z porywaczek, gdy we trójkę wznosiłyśmy się ku nocnemu niebu.Zdołałam oddać tylko dwa strzały, zanim wyrwały mi broń z ręki, i spojrzałamw dół, widząc, jak spada z hukiem na ziemię, która stale się oddalała.Ruinywydawały się coraz mniejsze, kiedy para naturi unosiła mnie na północ, wstronę Iraklionu oraz morza.Z każdym machnięciem ich masywnych skrzydeł uderzał we mnie podmuchwiatru.Dreszcz przebiegał przez moje ciało, studząc krew, która sączyła mi siępo brzuchu coraz większą strugą.Mimowolnie się zatrzęsłam, przez co szponywbiły się jeszcze głębiej.Musiałam się wyswobodzić.Danausowi i pozostałymbrakowało wsparcia.Należało ocalić Jamesa.Rowe miał wkrótce zakończyćskładanie ofiary, a moc.Nie czułam już mocy.Podobne do harpii naturiuprowadziły mnie za daleko.Głowa opadła mi bezwładnie do tyłu, a bulgoczący śmiech wyrwał się zgardła na moment przed tym, jak trzymające mnie naturi stanęły w płomieniach.Ich wrzaski rozeszły się echem po niebie, a szpony się rozwarły.Błyskawiczniezłapałam za kostki obie naturi, zanim zaczęłam spadać na ziemię.Bólprzeszywał mi barki, zmuszając do rozluznienia chwytu, ale jednak trzymałamnadal mocno.Gdybym straciła te stwory z oczu albo puściła je, nie mogłabympodtrzymywać ognia, który je trawił.Płomienie pochłaniały ich ciała, wypalając dziury w mięsistych skrzydłach,aż razem zaczęłyśmy spadać na ziemię jak jakaś odrażająca, spalona kupamięsa.Naturi, które trzymałam, wiły się i krzyczały, nie tyle walcząc ze mną, ilepo prostu próbując wyzbyć się bólu.W końcu puściłam ich nogi, gdyż ziemiaprzybliżała się w zaskakującym tempie.Kiedyś już popełniłam podobny błąd,nie zwróciwszy uwagi na to, gdzie spadam.Wtedy, owym ostatnim razem,nabiłam się na konar drzewa i ledwie to przeżyłam.A teraz nie było w pobliżuSadiry, która wówczas mnie ocaliła.Lecąc ku ziemi, spojrzałam w dół i stwierdziłam, że spadam na gaj.Niech todiabli.Wyglądało to jak gotowe kołki.Straciłam z oczu dwie naturi, więc ogień,który wznieciłam, od razu zgasł.Skrzyżowawszy ramiona na piersiach wrozpaczliwej próbie osłonięcia serca, przeleciałam przez mniejsze, górnegałązki.Natrafiłam stopą na większą gałąz, ale noga mi się ześlizgnęła, więcspadłam na tę gałąz.Coś trzasnęło.Nie wiedziałam, czy to moje żebra, czy teżgałąz, lecz chwilę pózniej wraz z dużym drzewnym odpryskiem leżałam już napodmokłym gruncie.Chciałam tam pozostać przez chwilę.Ból tętnił w ciele w kilku miejscach ipragnęłam zebrać myśli przed zliczeniem rozmaitych nacięć i ran, którymibyłam pokryta.Jednak dwa ciche jęki odwiodły mnie od tego.Dwie naturiwiatru przebiły się przez drzewo tuż za mną.Opierając się o konar drzewa, przez które przeleciałam, wstałam, a potempokuśtykałam do miejsca, gdzie naturi wiły się na ziemi.Ich jasnoróżowa skórabyła teraz sczerniała i odpadała spopielonymi kawałkami.Skrzydła się spaliły,wobec czego naturi nie mogły już latać.Ale przecież wiedziałyśmy, że więcejnie wzbiją się w powietrze, nawet gdybym nie zniszczyła ich skrzydeł.Wrzaski tych naturi rozlegały się przez prawie minutę, kiedy obie ponowniestanęły w jasnopomarańczowych płomieniach.Nie odczuwałam wyrzutówsumienia, żalu ani wahań.Owe naturi wkrótce zamierzały uczynić to samo zwszystkimi napotkanymi stworzeniami.Gdy spłonęły już do reszty, ich prochy zatańczyły na wietrze, a ja zebrałamsiły i przeczesałam mocami wyspę w poszukiwaniu Danausa.Miałam niejasneprzypuszczenia, gdzie mogę go odnalezć, ale nie mogłam marnować czasu nabłąkanie się w ciemnościach.Aatwo zlokalizowałam miejsce pobytu łowcy.Byłtej nocy moją latarnią przewodnią.Tak szybko, jak tylko pozwalało na to moje poranione ciało, przebiegłamprzez otwarte pola.Utraciłam nieco krwi, a mój organizm próbował się uleczyć,ale nie było to łatwe zadanie, bo nie chciałam się zatrzymać i odpocząć.Dotarłam znowu do drogi, przyspieszyłam i znalazłam się pośród ruin już poparu minutach.Na głównym dziedzińcu odnalazłam Jabariego przy jednej z ofiar, tej, któraznajdowała się na zachodnim skraju.Bez trudu unieszkodliwiał kolejnychnaturi, gdy ci odważnie go szturmowali.Danaus był we wschodniej częścidziedzińca i radził sobie, walcząc mieczem, a naturi otoczyli łowcę półkolem.James wciąż leżał skrępowany na ziemi, choć oswobodził już jedną rękę i starałsię teraz uwolnić drugą.Najbardziej niepokoiłam się o Ryana.Czarownik stał naprzeciwko Rowe'a.Zbliżyłam się do nich i przystanęłam na moment, by podnieść miecz z ziemi -porzuconą broń jakiegoś zabitego naturi.Nie taki oręż lubiłam najbardziej, aleutraciłam jeden z noży podczas wcześniejszego starcia z Rowe'em, a harpieodebrały mi pistolet.Pozostał mi wprawdzie jeszcze jeden nóż, ale mógł byćprzydatny, gdyby Rowe ponownie mnie przycisnął.Na niebie zaczęły kłębić się chmury i zerwał się wiatr, zwiewając mi włosyna twarz.Rowe wzniecał następną burzę.Grunt wokoło Ryana lśnił dziwnymjasnoniebieskim blaskiem.Czarownik stworzył wokół siebie rodzaj ochronnegokręgu, aby utrzymać Rowe'a w szachu.Jednak wiedziałam, że to nie uchroniRyana przed błyskawicami.Przynajmniej nie na długo.- Jeszcze ze sobą nie skończyliśmy! - krzyknęłam przez dziedziniec.Rowepoderwał głowę i przez chwilkę wyglądał na naprawdę zaskoczonego.Potemzdumienie ustąpiło i to przelotne odczucie zostało zastąpione przez uśmieszek,który przypominał mi minę mojego dawnego oprawcy - Neriana.- Miło cię widzieć w jednym kawałku - odparł Rowe.Zdrowym okiemspoglądał to na mnie, to na Ryana, gdy naturi starał się równocześnieobserwować czarownika i mnie.Już miałam się rzucić na Rowe'a, kiedy ktoś o wiele ciekawszy zwrócił mojąuwagę.- Rowe, powiedziałeś kiedyś, że z pewnego ważnego powodu pozostawionomnie wtedy przy życiu; że mam jeszcze do odegrania jakąś rolę -przekrzykiwałam podmuchy wiatru.- Teraz więc chcę ci się odpłacić zaprzysługę.Rowe wydawał się naprawdę zbity z tropu, kiedy obeszłam go łukiem izbliżyłam się do żeńskiej naturi, która stała opodal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]