[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uświadomiłasobie, że widzi swe dzieciństwo w całej jego niewinności.Zamrożone poza czasem i na zawszedla niej niedostępne.Musiała tylko spojrzeć na półkulę, by zobaczyć wszystko, czym ongiś była.Przeklęta urodą, pobłogosławiona bogactwem i wigorem, blaskiem obietnicy.Pyle snów, czy nauczysz się teraz rozkazywać wiatrowi?Pyle snów, czy nie czas już cię uwolnić?Aatwo było wspiąć się na niski murek i spojrzeć na kamienną nawierzchnię ogrodowejścieżki daleko w dole.Aatwo było wszystko uwolnić.***Runęły razem przez obłoki dymu, a gdy spadły, półkula pękła, maleńki księżyc wypadł zniej, rozbłysnął na chwilę i zgasł.Sny trwają krótko, ale ich pył unosi się na wietrze po kres wieków.***Kruppemu nie jest obcy smutek.Wystarczy, by pękaty mężczyzna spojrzał na swój pas,by zrozumiał tragiczny charakter dawnej przesady i pojął, że co ma się wydarzyć, to się wydarzy.Serce ma tak ciężkie, że musi je wozić na taczce (albo prawie) i do nikogo nie skierowałznaczącego mrugnięcia, gdy opuszczał posępne wnętrze gospody  Pod Feniksem , by wyruszyćw burzliwą podróż do stajni.Tam przygotował do drogi swego muła o słodkim temperamencie, zręcznie unikając jego ukąszeń oraz kopniaków.Twarz księżyca rozprysła się na tysiąc błyszczących oczu.Widzą wszystko, nic się przednimi nie ukryje.Wszyscy widzą, że nie zostało już nic do ukrycia.Straszliwa kolizja jestnieunikniona.Potężny nacisk miażdży pożary jak kciuk i palec wskazujący gaszą płomień świecy.Psst!Tu i tam, i ówdzie też.Temu błogosławieństwu towarzyszy jednak okrutne, bezlitosne brzemię.Zginął bóg, przypieczętowano pakt, a na ulicy, przy której zaczynają się ostrożnie gromadzićgapie, siedzi zgarbiony najbardziej honorowy ze wszystkich mężczyzn.Głowę zwiesił nisko, aeteryczne łańcuchy wyłaniające się z jego miecza targa wiatr.Szarpie nimi, rozdziera je nawidmowe fragmenty, aż wreszcie znikają w spowijających miasto obłokach dymu.Czy jeszcze się podniesie?Czy stawi czoło ostatniemu wyzwaniu?Kim właściwie jest? Ten białowłosy Tiste Andii o dłoniach nadal zbrukanych krwią brata,straszliwą żałobą jego ludu?Ach, przyjrzyjmy mu się dokładniej.W jego wnętrzu nadal płonie ogień, gorący i czysty.Mężczyzna bierze się w garść, kierowany niepowstrzymaną wolą.Przyjmie rany serca, ponieważAnomander Rake jest tym, kto nie widzi innego wyboru.Kto nie chce go zaakceptować.Na razie jednak przyznajmy mu parę chwil spokoju.Pękaty mężczyzna jedzie ulicami Darudżystanu.Istnieją pokusy, dla niektórych mogące się okazać, hm, nieodparte.Jeśli zajdzie takapotrzeba, pękaty mężczyzna może się okazać nieprzebytą barierą.Zapytajcie tego, kto nosi młot.***Wojownik szedł sam  za nim podążali Toblakai i czarownica, a po bokach towarzyszyłymu trzy, nie, już cztery  Ogary Cienia  w tej samej zaś chwili ciągnięty przez wołu wózzatrzymał się przed tylną furtą majątku.Dwaj prowadzący go mężczyzni rozdzielili się.Jedenpodszedł do tyłu wozu i położył drżącą dłoń na piersi tego, kto tam leżał, bojąc się, że niewyczuje już ruchu.Po chwili z jego ust wyrwało się łkanie ulgi.Drugi mężczyzna podbiegł dowejścia i pociągnął za sznurek.Pochylił się, słysząc tuż nad głową ciężki łopot pierzastych skrzydeł.Spojrzał w górę, alenie zauważył nic poza gęstą, nieprzeniknioną warstwą dymu.Drżał nerwowo, mamrocząc cośpod nosem. Wielki alchemiku! Tak się cieszę, że to ty, nie któryś z twoich cholernych służących.Przez nich nie sposób się przedostać.Posłuchaj, mamy rannego.Ciężko rannego.Potrzebujeuzdrowienia.Zapłacimy. Sierżancie. W dzisiejszych czasach jestem po prostu Nerwusik. Nerwusik, bardzo mi przykro, ale muszę ci odmówić.Słysząc te słowa, Barathol okrążył wóz i podszedł do wejścia.Przez chwilę zaciskał ręcew pięści, ale potem je rozluznił i sięgnął po wielki topór, który miał na plecach.To jednak byłyinstynktowne gesty, nie był nawet ich świadomy.Gdy przemówił, w jego głosie brzmiaładesperacka furia. Ma pękniętą czaszkę! Bez uzdrowienia umrze.Nie pogodzę się z tym!Baruk uniósł dłonie. Właśnie wychodziłem.Nie mogę już dłużej zwlekać.Pewne sprawy wymagają mojej natychmiastowej uwagi. Trzeba go. Przykro mi, Barathol.Alchemik cofnął się za furtę i zatrzasnął ją za sobą.Poirytowany Nerwusik szarpnął kilka razy za swoje wąsy, a potem wyciągnął rękę, bypowstrzymać Barathola, który miał ochotę otworzyć kopniakiem bramę. Spokojnie, spokojnie.mam inny pomysł.To desperackie rozwiązanie, ale nieprzychodzi mi do głowy nic innego.Chodz, to niedaleko.Barathol był zbyt zrozpaczony, by cokolwiek powiedzieć.Uczepiłby się każdej szansy,choćby nawet najmniejszej.Jego twarz przybrała popielaty kolor [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl