[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A za nim, zamiast porozbijanych sklepów i kościołów Le Dio z mojej wyobrazni, widziałem tylko ciemnylas i kamienisty nasyp kolejowy majaczący na tle rozgwieżdżonego nieba jak jakiśprehistoryczny kurhan.19Obudziłem się w środku nocy, zdezorientowany, zastanawiając się, dlaczego wmojej sypialni jest tak zimno i kto zostawił otwarte okno.Może Denny.Znił mi sięDenny, coś o nurkowaniu w rezerwacie stanowym Harrison.A przecież to było czterylata temu.To nie był mój pokój; znajdowałem się gdzie indziej.Ktoś trzymał mnie wniedzwiedzim uścisku, ktoś inny przyciskał mnie z tyłu, a trzecia postać kucała kołomnie, nastawiając ucha.- Co jest, kurwa? - zapytałem ze szczerym zdziwieniem.W odpowiedzi usłyszałem przeciągły jęk.Brzmiało to jak głos Verna.Otrzezwiałem i ujrzałem wszystko we właściwym wymiarze, przypominającsobie, gdzie jestem.tylko czemu żaden z nich nie spał w środku nocy? A możezdrzemnąłem się tylko na moment? Nie, to niemożliwe, ponieważ cienki sierpksiężyca unosił się na samym środku atramentowego nieba.- Nie pozwólcie, żeby mnie zabrał! - mamrotał Vern.Przysięgam, że będęgrzecznym chłopcem, nie zrobię niczego złego, będę podnosił deskę, zanim się odlejęi.i.Z pewnym zdziwieniem zrozumiałem, że słucham modlitwy - a przynajmniejmodlitwy w wersji Verna Tessio.Usiadłem na posłaniu, wystraszony.- Chris?- Zamknij się, Vern - powiedział Chris.To on kucał i nasłuchiwał.- Tu nic niema.- O nie, jest - odparł złowieszczo Teddy.- Jest coś.- Co takiego? - zapytałem.Wciąż byłem zaspany i zdezorientowany, wyrwany zmojego miejsca w czasie i przestrzeni.Przerażało mnie, że zbudziłem się za pózno,aby zobaczyć to, co nastąpiło - może nawet za pózno, żeby się obronić.Nagle, jakby w odpowiedzi na moje pytanie, w lesie rozległ się przeciągły,głuchy krzyk - takiego wrzasku można by oczekiwać z ust kobiety konającej w potwornej męce i strachu.- O dobry Jezu! - zaskomlał Vern, wysokim i nabrzmiałym łzami głosem.Jeszcze bardziej wzmocnił niedzwiedzi uścisk, utrudniając mi oddychanie izwiększając mój własny lęk.Z wysiłkiem odepchnąłem go, ale zaraz znów do mnieprzywarł jak szczenię nie mające pojęcia, dokąd iść.- To ten mały Brower - szepnął ochryple Teddy.- Jego duch krąży po lasach.- O Boże! - wrzasnął Vern, najwidoczniej niezbyt zachwycony tą ideą.-Obiecuję więcej nie zwijać nieprzyzwoitych książek ze sklepu Dahliego! Obiecuję, żenie będę już oddawał psu mojej marchewki! Ja.ja.ja.- Zacukał się, chcącprzekupić Boga czymkolwiek, ale z przerażenia nie będąc w stanie wymyślić nicnaprawdę dobrego.- Nie będę więcej palił papierosów bez filtra! Nie będę przeklinał!Nie będę rzucał guzików na tacę! Nie będę.- Zamknij się, Vern - powiedział Chris i w jego stanowczym tonie usłyszałemgłuchą nutę przestrachu.Zastanawiałem się, czy na rękach, plecach i brzuchu ma takągęsią skórkę jak ja, a także czy włosy na karku usiłują stanąć mu dęba, tak jak mnie.Vern ściszył głos do szeptu i nadal roztaczał plany reform, jakie wprowadzi wswoim życiu, jeśli tylko Bóg pozwoli mu przeżyć tę noc.- To jakiś ptak, prawda? - zapytałem Chrisa.- Nie.Przynajmniej nie sądzę.Myślę, że to żbik.Ojciec mówi, że cholernie siędrą, kiedy mają ruję.Brzmi jak głos kobiety, no nie?- Taak - przytaknąłem niepewnie.- Jednak żadna kobieta nie krzyczałaby tak głośno - powiedział Chris.a potemdodał bezradnie: - Nie mogłaby, prawda, Gordie?- To jego duch - szepnął Teddy.Grube soczewki odbijały blask księżycasłabymi, jakby sennymi smugami.- Pójdę go zobaczyć.Nie sądzę, żeby mówił serio, ale nie chcieliśmy ryzykować.Kiedy zacząłwstawać, Chris i ja posadziliśmy go z powrotem.Może zrobiliśmy to zbyt brutalnie,ale strach zmienił nasze mięśnie w stalowe liny.- Puśćcie mnie, pierdolce! - syczał Teddy, szarpiąc się.Jeżeli mówię, że chcę gozobaczyć, to go zobaczę! Chcę go zobaczyć! Chcę zobaczyć ducha! Chcę.Dziki, płaczliwy krzyk znów podniósł się ku niebu, tnąc powietrze jak nóż okryształowym ostrzu, sprawiając, że zastygliśmy, trzymając Teddy'ego - gdyby byłsztandarem, wyglądalibyśmy jak to zdjęcie marines po zdobyciu Iwo Jimy.Wrzask zszaloną łatwością pokonywał oktawę za oktawą, aż w końcu osiągnął szklisty, zamrożony skraj.Zawisł na nim przez moment, a potem runął w dół, zamierając wniewiarygodnie basowym pomruku, który brzęczał jak monstrualna mucha.Potemnastąpił jakby wybuch maniackiego śmiechu.i znów zapadła cisza.- Jezu H Aysy Chryste - szepnął Teddy i przestał mówić o tym, że pójdzie w lassprawdzić, co wydaje te wrzaski.Wszyscy czterej przytuliliśmy się ciaśniej, a japomyślałem o ucieczce.Wątpię, czy tylko ja.Gdybyśmy siedzieli w namiocie na poluVerna - gdzie teraz przebywaliśmy zdaniem naszych rodziców - zapewneucieklibyśmy.Jednak Castle Rock było za daleko, a na myśl o próbie przejścia pociemku przez wiadukt krew zastygła mi w żyłach.Bieg w głąb Harlow, bliżej ciałaRaya Browera był również nie do przyjęcia.Utknęliśmy.Jeżeli w lasach kręcił się jakiśpotwór - którego mój ojciec nazywał Goosalum - i chciał nas dopaść, to pewnie nic gonie powstrzyma.Chris zaproponował, że będziemy po kolei pełnić straż, i wszyscy się zgodzili.Rzucaliśmy monetą i Vernowi przypadła pierwsza warta.Ja wylosowałem ostatnią.Vern usiadł ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku, a my ponownie ułożyliśmy się dosnu.Zbiliśmy się ciasno jak stado owiec.Byłem przekonany, że nie zasnę, tymczasem spałem - lekkim, niespokojnymsnem sunącym przez nieświadomość jak łódz podwodna z wysuniętym peryskopem.W moich snach słyszałem wrzaski, które mogły być realne lub istnieć tylko w mojejwyobrazni.Widziałem - lub wydawało mi się, że widzę - jakiś biały i nieforemnykształt, skradający się wśród drzew jak groteskowe szpitalne łóżko.W końcu ujrzałem coś, co na pewno było snem.Chris i ja pływaliśmy w WhiteBeach, starym wyrobisku w Brunswick, które zmieniono w miniaturowe jezioro, gdyprzy wydobywaniu żwiru natrafiono na wodę.To tam Teddy widział, jak jakiś chłopakuderzył się w głowę i prawie utonął.W moim śnie pływaliśmy po szyje w wodzie, leniwie przecinając fale, wprażącym lipcowym słońcu.Za nami, na pomoście, słychać było krzyki i salwyśmiechu, gdy chłopcy wspinali się i skakali do wody albo wspinali się i zostawalizepchnięci.Słyszałem, jak puste beczki po nafcie utrzymujące pomost na wodzieuderzają o siebie ze szczękiem i dudnieniem - dzwięk podobny do kościelnychdzwonów, poważny i głęboki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl