[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A Regina miała dla jego lordowskiej mościprezent, parę pantofli z czarnego aksamitu, które wyhaftowała czerwoną i zieloną nicią, apoza tym haftowane chusteczki dla wszystkich służących.Poza Wadsworthem.Znalazła nastrychu kawałek zielonego jak mech aksamitu i zrobiła mu małą poduszeczkę, którą możepodkładać sobie pod krzyże, kiedy zasiądzie w swoim fotelu na biegunach.Regina starała się skupiać całą uwagę na przepięknej śnieżnej okiści, zwisającej zkrzewów i gałęzi, na coraz bliższej uczcie i na radości, jaka ją czeka, kiedy wszyscy będąrozpakowywali swoje prezenty.Powstrzymywało ją to od myślenia o rodzicach, przynajmniej na troszkę.Powstrzymywało ją to od myślenia o wszystkich świętach, która spędzała wspólnie z nimi, zcałą trupą.O śmiechu, grach i piosenkach, i ogólnej beztrosce, o tym, jak ojciec przebierał sięza świętego Mikołaja, owinąwszy się czerwoną aksamitną szatą, którą nosił na scenie izałożywszy na głowę wieniec z ostrokrzewu.- Och, tak bardzo za wami tęsknię - szepnęła, podnosząc oczy na wręcznieprawdopodobnie niebieskie niebo i mrugając powiekami, by powstrzymać łzy.- Dlaczegoto zrobiłeś?Dlaczego, papo?Kula śnieżna, która uderzyła w jej kaptur i strąciła goz głowy, zaskoczyła jąkompletnie.Regina okręciła się jak fryga, szukając napastnika, ale nikogo nie udało jej sięzobaczyć.Następna śnieżka chybiła o kilka cali.Regina szybko podciągnęła kaptur na głowę,żeby się ochronić.Ale przynajmniej wiedziała już, gdzie ma szukać: w kępie drzew na prawo.Przymrużyła oczy pod słońce, schyliła się, wzięła trochę ciężkiego śniegu iuformowała go w kulę; kiedy to robiła, zobaczyła, jak jakaś postać przemyka międzydrzewami.- Mam cię! - zawołała, starannie wycelowała i cisnęła kulą.Trafiła w drzewo, zaktóre właśnie uskoczył napastnik.- Tchórz! Wychodz i walcz jak mężczyzna! - wrzasnęła, jużnabierając śniegu w ręce.Odchyliła rękę do tyłu, by rzucić następnym mokrym, zimnym pociskiem wBrady'ego, i zatrzymała się, bo hrabia wyszedł zza drzewa, chowając jedną dłoń za plecami.- Poddaję się, panno Felicity - zawołał, z determinacją podchodząc coraz bliżej,aż znalazł się tylko dziesięć stóp od niej.- Za pózno! Nie ma zmiłowania, nie ma litości! - wykrzyknęła, z szerokimuśmiechem cisnęła kulą i aż za boki się wzięła, kiedy śnieżka trafiła go prosto w środekpiersi.Przyglądała się, jak Brady spuszcza wzrok, ociera topniejacy śnieg z peleryny, apotem zapiszczała i puściła się biegiem, kiedy ruszył ku niej, trzymając śnieżkę w swojejzdrowej już teraz prawej ręce.Biegła, oglądając się przez ramię, nie zwracając uwagi na to, że depcze swoje dzieło,że je rujnuje.Biegnąc, śmiała się.Zmiała się, kiedy pierwsza śnieżka przeleciałanieszkodliwie obok niej, śmiała się także wtedy, kiedy następna trafiła ją prosto międzyłopatki.Zmiała się nawet wtedy, kiedy zahaczyła czubkiem buta o ukryty kamień i wywróciłasię jak długa nosem w śnieg, a potem przeturlała się na plecy i zobaczyła zatroskaną twarzjego lordowskiej mości.- Nic pani nie jest? - zapytał.- Ni.nic! - wykrztusiła rozchichotana, a potem wyrzuciła nogę w bok izahaczyła o jego kostkę, tak że Brady również wywrócił się jak długi w śnieg.Ale zanim doniego doleciał, już się na niego rzuciła z oboma rękawiczkami pełnymi mokrego puchu izaczęła mu go wcierać w twarz, usiłując przy okazji wcisnąć chociaż trochę za kołnierz.Turlali się razem po zaśnieżonym, lekko nachylonym trawniku, nacierając sobienawzajem śniegiem twarze, śmiejąc się jak wypuszczone spod opieki niańki dzieci.- Dość już! Dość! - wykrzyknęła w końcu Regina.Jej długie rzęsy kompletniebyły oblepione mokrym śniegiem.Miała śnieg we włosach, w uszach, w ustach.Wszędzie.-Poddaję się!Brady przetoczył się na plecy, pociągając ją za sobą.Kaptur opadł, zasłaniając niemalcałą twarz dziewczyny.- Nic się pani nie stało? - zapytał z dłońmi na ramionach Reginy, która prawie nanim leżała.- A panu? - zareagowała, nagle odzyskując rozum.- To nie ja byłam ranna.- Od wielu miesięcy nie czułem się tak dobrze - zapewnił ją Brady.- Od lat.- Ja też.- Popatrzyła na niego, na to, jak długie, mokre włosy lepią mu się dogłowy, na wesołe ogniki w oczach, na zmarszczki śmiechu w ich kącikach i na szerokouśmiechnięte usta.Poczuła, że robi jej się dziwnie gorąco gdzieś w samym środku, iuświadomiła sobie, że ma ochotę wyciągnąć rękę, odsunąć mu włosy z twarzy i wygładzić jenad czołem.- Zaraz zamarznę - powiedziała zamiast tego i odsunęła się, widzącrównocześnie, jak uśmiech Brady'ego blednie, jak gaśnie światło radości w jego oczach, jaknagle pan hrabia uświadamia sobie, kim są, gdzie są i w jakim stanie się znajdują.- Tak, oczywiście - rzekł, pomagając jej się podnieść.- Lepiej już wracajmy.- Tak, wracajmy - przytaknęła Regina i przeszedł ją dreszcz.Powinni wrócić,zawrócić na sam początek tej szczególnej drogi, która mogła ich zaprowadzić wyłączniedonikąd.I ona to wiedziała, i on.- Zdecydowanie.%7ładne z nich słowem się nie odezwało po drodze do domu.Brady wymyślił trzy różne powody, pozwalające nie zejść na parter nabożonarodzeniowy posiłek, i wszystkie trzy odrzucił.Mógł twierdzić, że jest zmęczony.Mógłtwierdzić, że mu się pogorszyło.Mógł wetknąć sobie białe piórko za ucho i szczerze przyznaćsię, że jest tchórzem, bo nim był.Czy zupełnie zwariował? Co też mu wpadło do głowy, żeby tarzać się po śniegu zReginą Bliss?Nie była dzieckiem.Wiedział, że nie była.Ale była niewinna.Niech to cholera, to wiedział równie dobrze, jak znał własne imię.chociaż się własnym imieniem i nazwiskiem obecnie nie przedstawiał.Był Gawainem Cara-dokiem.Oszustem.Mistyfikatorem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]