[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam, u stópzamku, jakiś człowiek pędzi konno pokrawędzi urwiska. Jedzie do wioski. To prawda.Widać już wieś, powoliwyłania się zza skały.Widzę też cośjeszcze  dodał Jack cicho.Slup płynąłpowoli i równie powoli zza przylądkawyłaniała się niewielka zatoka, zbiałymi zabudowaniami rozrzuconymiwzdłuż brzegu, tuż nad wodą.O ćwierć mili na południe od wioski stały nakotwicy trzy statki handlowe: dwahouario i pinasa, nieduże, lecz mocnozaładowane.Zanim bryg skierował się w ich stronę,na brzegu zapanowało wielkieporuszenie.Przez lunetę widać byłokilka biegnących postaci, łodziespychane na wodę i wiosłujące szybkow stronę zakotwiczonych jednostek.Napokładach statków pojawiły siębiegające sylwetki.Rozległy się odgłosygorączkowych dyskusji i rytmicznenawoływania pracujących przy windachkotwicznych ludzi.Po podniesieniukotwic wszystkie trzy statki zwyluzowanymi żaglami popłynęły wkierunku brzegu.Jack obserwował wybrzeże, usilnie sięnad czymś zastanawiając.Jeśli pogodasię nie pogorszy, łatwo będzieodholować te jednostki na głębsząwodę.Hiszpanie również dobrze o tymwiedzieli.Rozkazy wydane kapitanowi  Sophie" nie zezwalały na jakąkolwiekwyprawę na brzeg.Z drugiej jednakstrony, nieprzyjaciel był uzależniony odprzybrzeżnej żeglugi.W skalistymterenie stan dróg byłtragiczny: absurdem byłoby przewożenieniektórych ładunków na grzbietachmułów, a użycie wozów nie wchodziłow grę  lord Keith bardzo topodkreślał.Obowiązkiem Jacka byłopalić, niszczyć lub zatapiać zauważonestatki handlowe.Wszyscy obecni napokładzie członkowie załogi przyglądalisię kapitanowi uważnie.Wiedzielidoskonale, o czym myśli ich dowódca,znali też dokładnie treść rozkazów: niezostali wysłani na patrol, ich zadaniembyła ochrona konwojowanej jednostki.Zapatrzyli się tak bardzo, że piasekprzesypał się w klepsydrze.JosephButton, pełniący służbę żołnierz piechotymorskiej, który odwracał co pół godzinypiaskowy zegar oraz wybijał szklanki,nie reagował na szturchańce i wołanie:  Joe, Joe, obudz się, ty tłusty leniu. Ocknął się dopiero wtedy, gdy oficerkrzyknął mu wprost do ucha.Ostatnie uderzenie dzwonu ucichło,odbite echem od brzegu, i Jack podjąłdecyzję: Proszę wykonać zwrot, paniePullings.Okręt zatoczył łagodny łuk.Przy wtórzegwizdków oraz komend zmienił hals izawrócił w stronę stojącego w miejscustatku pocztowego.W odległości kilku mil za przylądkiemrównież  Sophie" straciła wiatr.Stała wzapadającym zmroku, jej żagle obwisłybezwładnie, pokład pokryła rosa. Panie Watt, proszę przygotować kilkazapalających baryłek, powiedzmy półtuzina. poleciłJack. Panie Dalziel, jeśli nie zaczniewiać, o północy zwodujemy łodzie.Doktorze Maturin, zajmijmy się czyśwesołym i przyjemnym.Wesołym i przyjemnym zajęciem miało być rysowanie pięciolinii i kopiowanietrudnych nutpożyczonego duetu. Do licha  powiedział Jack pogodzinie, podnosząc głowę.Spojrzał nadoktora zaczerwienionymi izałzawionymi oczami. Jestem jużchyba na to za stary. Przycisnąłdłońmi powieki i siedział tak przezchwilę.W pewnym momencie odezwałsię nieco zmienionym głosem:  Przezcały dzieńmyślałem o Dillonie.Cały dzień.Bardzobrakuje mi tego człowieka.Gdywspomniał pan o tych starożytnychIrlandczykach.On też byłIrlandczykiem, choć nigdy bym się tegonie domyślił.Nigdy nie widziałem gopijanego, prawie się nie pojedynkował,nie przeklinał, był prawdziwymdżentelmenem.W niczym nieprzypominał irlandzkiego gbura.Och.Doktorze, mój drogi,przepraszam.Wygaduję głupoty.Tak mi przykro. Tak, tak, tak  wybąkał Stephen,wydymając wargi, i lekceważącomachnął ręką.Aubrey pociągnął za dzwonek i wśródstłumionych przez ciszę zwykłychokrętowych odgłosów dały się słyszećszybkie kroki. Killick, przynieś nam kilka butelekmadery z żółtym korkiem i trochęherbatników Lewisa polecił stewardowi. Nie mogę gozmusić, by upiekł porządny placek wyjaśnił. Te ciasteczka są dosyćsmaczne i dobrze popija się je winem.Zkolei to wino. Spojrzał na kieliszekpod światło..to wino dostałem w Mahon odnaszego agenta.Rozlano je do butelek wtym samym roku, w którym ozrebiła sięEclipse.Chcę, by było moją.ofiarą zagrzechy, zdaję sobie sprawę z tego, jakciężko przewiniłem.Pańskie zdrowie,doktorze.  I pańskie również.Cóż za wspaniałestare wino.Wytrawne, gęste.Znakomite. Czasem coś powiem  zacząłmówić Jack, gdy opróżnili pierwsząbutelkę  a potem bardzo tego żałuję.Często w pierwszej chwili nie wiem, oco chodzi.Nie rozumiem, dlaczegowszyscy patrzą na mnie z oburzeniemlub zażenowaniem i dlaczegoprzyjaciele mnie uciszają.Dopieropózniej powta-rzam sobie:  Znowuwpakowałeś się na mieliznę, Jack".Zwykle sam potrafię się domyślić, wczym zawiniłem.Przeważnie jest już zapózno.Obawiam się, że czasemnieświadomie i niepotrzebnieprowokowałem Dillona. Kapitan zesmutkiem spuścił oczy. On takżechwilami zachowywał się podobnie.Absolutnie nie chcę go krytykować, chcętylko dowieść, iż podobni jemu, dobrzewychowani ludzie, też popełniająniekiedy paskudne gafy.Na pewno nie zrobił tego celowo, lecz kiedyś jegosłowa zraniły mnie głęboko.Powiedziałz przekąsem, że zdobywanie pryzów todochodowy interes, tak jakby chodziłomi tylko o pieniądze.Wiem, że nierozumiał tego w ten sposób, o nic go nieobwiniam.Wtedy bardzo mnie tozabolało.Ta sprawa długo nie dawałami spokoju.Dlatego tak się cieszę, że.Ktoś zapukał do drzwi. Bardzo przepraszam, sir.Sanitariusz potrzebuje pańskiej pomocy,panie doktorze.Młody pan Rickettspołknął kulę muszkietową i nie możnajej wydostać.Jeszcze trochę i chłopakzadławi się na śmierć. Proszę mi wybaczyć, kapitanie.Stephen odstawił swój kieliszek iprzykrył go chusteczką. Czy wszystko w porządku? Udało siępanu?  zapytał Jack w pięć minutpózniej. Może medycyna nie zawsze potrafi zdziałać cuda, lecz w tym przypadkuwystarczył środek na wymioty.O czymto mówiliśmy? O pryzach.O tym, że nie chodzi tylkoo pieniądze.Dlatego tak się cieszę naten wypad dziś w nocy.Co prawda,moje rozkazy nie zezwalają na braniepryzów, lecz nie ma ani słowa o tym, iżnie wolno mi niszczyćnieprzyjacielskich statków.Na dodatekmuszę czekać na tę cholerną łajbę.Niezmarnuję ani chwili przeznaczonego nakonwojowanie czasu i nikt mi niezarzuci, iż przeprowadziłem tę akcjęwyłącznie dla osobistych korzyści.Szkoda, że Dillon tego nie doczekał.Byłby na pewno bardzo szczęśliwy.Nocny atak to coś dla niego.Pamiętapan, jak poprowadził łodzie w Palamos?I w Palafrugell?Zaszedł księżyc.Upstrzone gwiazdaminiebo obróciło się dookołaniewidzialnej osi i Plejady zalśniłyponad masztami brygu.Aodzie zostały opuszczone na wodę i podpłynęły doburty.Kolejno schodzili do nichczłonkowie oddziału desantowego,ubrani w błękitne kurtki mundurowe, zbiałymi opaskami na ramionach.Znajdowali się o pięć mil od zatoki,wszyscy jednak mówili szeptem.Słychać było przyciszony śmiech, szczękrozdawanej broni i w chwilę pózniejłodzie bezgłośnie rozpłynęły się wciemności.Po dziesięciu minutachStephen stracił je z oczu. Czy nadal pan ich widzi?  zapytałbosmana, który wciąż kulał z powoduodniesionej w walce z Cacafuego" rany i teraz dowodziłokrętem. Widzę światełko latarki, którąkapitan oświetla kompas odpowiedział pan Watt. Trochę wstronę rufy od kotbelki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl