[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cao nie znalazł nawet tego miejsca - powiedział zkon-spiratorskim błyskiem w oku.Rywalizował z Urzędem Bez-pieczeństwa Publicznego.- Major Cao - odparł Shan - wydaje się nazbyt sztywny. Xie roześmiał się.Wyprawa w teren sprawiała mu ogromną frajdę.- To dinozaur.Udaje, że jest w stanie załatwić sprawę zamachu, nieodcinając korzenia, z którego wyrósł.Zdezorientowanie Shana co do zamiarów Xie zniknęło, gdysamochód zatrzymał się przy gompie, słynącej na całą okolicę zprastarych malowideł ściennych.Twarze wysiadających z ciężarówkiTybetańczyków powiedziały mu wszystko.Niektórzy ocierali łzy ztwarzy, inni ściskali zbielałymi palcami paciorki modlitewne lub gau.Jomo próbował czmychnąć, gdy tylko wysiadł z kabiny, ale Shanzastawił mu drogę.Mechanik powoli uniósł ku niemu naznaczonąpoczuciem winy twarz.Często pracował w miejskim warsztacie.Musiał wiedzieć, kiedy wysłano wywrotkę, zaparkowaną teraz poddrzewami, musiał wiedzieć, że ciągnęła ona przyczepę z małymspychaczem.Sarma była gompą zbiegłych mnichów.Jedna z Tybetanek wydała bolesny okrzyk, gdy spychacz zwarkotem ruszył z miejsca, inna przycisnęła ręce do piersi, jakbyotrzymała cios nożem.Przy zabudowaniach pojawili się mężczyzni wbiałych koszulach, pomocnicy Xie z Lhasy.Kilkoro Tybetańczyków,których Jomo przywiózł z miasta, usadowiło się na wzgórku przygłównej bramie; podwinęli pod siebie nogi i wyjęli paciorkimodlitewne.Odgłos maszyny taranującej bramę i kruche stare drewno świątyniprzed gompą niemal powalił Shana na kolana.Okruchy malowanegotynku fruwały w powietrzu.Drewniane belki pękały z trzaskiem,słyszalnym nawet poprzez metaliczny chrobot gąsienic, kiedyspychacz torował sobie drogę od ściany do ściany.Szeroko otwarteoko jakiegoś boga, które upadło na kabinę operatora maszyny, zdawałosię spoglądać zaszokowane, potem przerażone, nim zsunęło się izniknęło pod gąsienicami.Brzeg starego ołtarza uwiązł pod końcówkąlemiesza, który wlókł go, dopóki drewno nie poszło w drzazgi. Nagle spychacz wynurzył się z budynku, w którego przeciwległychścianach widniały teraz potężne dziury.Obrócił się na jednej gąsienicyi uderzył w jeden ze stojących narożników.Budynek zachwiał się,zakołysał gwałtownie, po czym runął.Dwóch asystentów Xie zaczęłoklaskać.Jomo opadł na maskę ciężarówki, kryjąc głowę w ramionach.Shan walczył z pokusą, by rzucić się w stronę maszyny i wyrwaćkluczyk ze stacyjki, stanąć przed lemieszem.Ale nic, co by zrobił, nieodmieniłoby losu spokojnej małej gompy, która przez tyle wiekówznosiła konflikty i burze, dawała schronienie tylu modłom, po to tylko,by starł ją z powierzchni ziemi kaprys biurokraty.Z czasem, poprzezodrętwienie, dotarło do niego, że połowa Tybetańczyków zniknęła.Przypomniał sobie, że pnący się pod górę szlak pielgrzymkowyzaczyna się w cieniu drzew, za malowaną skalną ścianą na tylnymdziedzińcu.Powoli, dyskretnie, ruszył wzdłuż kompleksu i dostrzegłna zacienionej ścieżce jakiś ruch.Na tyłach były składy, ostatniemiejsce, do którego miał dotrzeć spychacz.Część Tybetańczykówposzła ratować tyle skarbów, ile się da.Podszedł do Xie i wskazał stojący w najbardziej oddalonym odskładów narożniku kompleksu budynek z namalowanym na ścianiewizerunkiem groznego demona.- To gonkhang - wyjaśnił, tłumiąc poczucie winy.- Kaplica demonaopiekuńczego powinna być następna.Przyglądał się w milczeniu, jak Xie z entuzjazmem kierujespychacz na przysadzisty budyneczek, widział, jak demon osypuje się,jak drewniana, tynkowana ściana wali się w gruzy, a dziwna drewnianarama z drewnianymi śrubami drży pod uderzeniem lemiesza.Warkotmaszyny zagłuszył szloch, jaki wyrwał mu się z gardła.Kolana ugięłysię pod nim tak, że musiał oprzeć się o wóz Xie.To nie była kaplicademona opiekuńczego, ale barkhang, tradycyjna drukarnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl