[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jezdzisz konno, Phoebe?Nie wiedziała, kto zadał jej to pytanie.Wciąż dzwoniło jej w uszach.- Nie - odpowiedziała.- To zostaniemy tu z tobą! - oznajmiła Antoinette.- I nie pojedziemy za Lisbeth i jejkonkurentem, chociaż mamy wielką, wielką pokusę trochę poszpiegować.- Mrugnęła.- Nowiesz, stała się ważna dzięki markizowi.Wszystko przez to jest bardziej zachwycające, bokażdy chce z nami być!Co ciekawe, Lisbeth nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym słowami.Jej triumfalnyuśmiech nieco zbladł, a pojawił się wyraz niepewności czy wręcz poirytowania.Phoebeprzypuszczała, że Lisbeth rozkochała się we własnej wspaniałości i nie chciała dopuścić dosiebie najmniejszej myśli, że być może świeci tylko odbitym światłem. Nagle odrzuciła głowę i wybuchła krótkim perlistym śmiechem, wzruszając przy tymnieznacznie ramieniem.Ten zestaw manierycznych gestów i chwilowa, ale pełna arogancjipewność siebie, którą zapewne uważała za przejaw wyrafinowania, były czymś nowym w jejrepertuarze.- Wszyscy mówią, że wybiera tylko to, co najlepsze!Siostry Silverton roześmiały się, na równi zachwycone swoją zbiorową wyższością,jaką daje uroda i bogactwo, i niemal oszołomione płynącą stąd przyjemnością.Phoebe uważała, że Lisbeth wcale nie żartowała.Czuła się bardzo dziwnie i nie na miejscu, słysząc, jak ci ludzie rozmawiają o Julesiew taki sposób, jakby wszystko, co napisano o nim w rubrykach towarzyskich, oddawałopełnię jego charakteru.Czy naprawdę nikt go nie zna? Czy nikt nie chce go poznać? Czy istotnie zamierzaożenić się z tym stworzeniem? I spędzić z nią resztę swoich dni?Panika, smutek i osamotnienie, które odczuła w jego imieniu, zaczęły ściskać ją zagardło, grożąc uduszeniem.Odepchnęła je bezlitośnie.Sam dokonał wyboru drogi.Każdego umieścił w odpowiedniej szufladce, wszystko poukładał, dzięki temu czuł sięszczęśliwy i miał wewnętrzny spokój.Lisbeth wyraznie się rozluzniła, uspokojona milczeniem Phoebe.- Co masz w koszyku, Phoebe? - zapytała wielkodusznie.- Wzięłaś jedzenie na drogę?A może ciasteczka?Lisbeth uwielbiała ciasteczka.Uśmiechnęła się łaskawie, ale obrzuciła Phoebe spojrzeniem, które objęło zarównopyłki kurzu na sukni i zniszczone buty, jak i świecącą się twarz. Nie mów tego.Nie mów tego.Nie mów tego.- Może sama zajrzysz? - zaproponowała podstępnie Phoebe, chociaż nie chciała tegomówić.Marie i Antoinette otworzyły szeroko oczy.Lisbeth wyciągnęła rękę i podniosła przykrycie kosza.Charybda gwałtownym ruchem wyrzuciła z kosza łapę i zatoczyła nią szeroki łuk,sycząc jak kobra.Lisbeth wrzasnęła i odskoczyła, a Phoebe zamknęła pokrywę.Marie i Antoinette musiały się przytrzymać, słaniając się na nogach z rozbawienia.Wwyłożonym marmurem holu dzwięczały kolejne salwy ich śmiechu.- Ferme la bouche! Ferme la bouche! - skrzeczała papuga nazywana KapitanemNelsonen, dając wyraz oburzenia z powodu całego tego hałaśliwego zamieszania.Twarz Lisbeth była biała jak płótno, a usta zamieniły się w dwie zaciśnięte linie.Trzymała jedną dłoń w drugiej, jak gdyby chciała pocieszyć samą siebie, chociażCharybda nawet jej nie drasnęła.Lisbeth wpatrywała się w Phoebe spojrzeniemcharakterystycznym dla jej stryja Isaiaha.Niewykluczone, że któryś z przodków miał takiwzrok, wydając rozkaz o egzekucji lub zabójstwie.Jednocześnie na twarzy Lisbeth błąkał sięnieznaczny uśmiech.- To kot - powiedziała łagodnie Phoebe.Obie wiedziały, że kocia łapa była tym samym co miecz.To był sygnał dorozpoczęcia najsubtelniejszego z pojedynków.W holu pojawił się kamerdyner.Wszystkie dziewczęta zwróciły się w jego stronęwyczekująco.- Przybył markiz Dryden. 20Jules dobrze znał drogę z St.James Square do Hyde Parku, lepiej niż samego siebie.Kiedy dotarli na miejsce, był jednak zdziwiony, że nie pamięta ani chwili z tej jazdy.- Nie odezwałeś się ani słowem, Julesie - zarzucała mu Lisbeth.Z wdziękiem dosiadała szarej klaczy.Sprawiała wrażenie, jakby wsadzono ją nasiodło, zanim zaczęła chodzić.- Naprawdę? - zdziwił się.W jego myślach szalał taki zgiełk, że nawet tego nie zauważył.Pewnie dlatego, żeprzeżył szok.Zwykle całkowicie panował nad sytuacją, jakakolwiek ona była.Tym razem niepotrafił wykrztusić słowa, ogarnął tylko wzrokiem bladą Lisbeth, która stała z zaciśniętymiustami, ale i tak wyglądała olśniewająco w niebieskim stroju do konnej jazdy, siostrySilverton, które miały zaróżowione policzki i w których brązowych oczach nie zgasły jeszczewesołe iskierki rozbawienia jakąś psotą czy dowcipem.i pannę Vale.Miała włosy w lekkim nieładzie, twarz jej błyszczała, w ręku trzymała kosz, z któregodobiegało syczenie.Przez cały dzień przyzwyczajał się do myśli o życiu bez niej, do faktu, że zostałnajzwyczajniej w świecie odrzucony, otulał się tym, co pozostało z jego egzystencji, jakciepłym kocem.a tymczasem ta cholerna kobieta pojawiła się w Londynie.I na jej widokstał w holu Silvertonów oniemiały jak zielony sztubak, nie mogąc wykrztusić słowa, iwpatrywał się zbyt długo w niewłaściwą kobietę.W końcu Lisbeth władczo wzięła go pod ramię i poprowadziła do drzwi. - Piękny strój do konnej jazdy.- Komplement uratował mu życie.- Do twarzy ci wniebieskim.- Dziękuję.Musiał się zmusić, żeby prowadzić konwersację.Byli już w parku, panowała rześkapogoda, a niebo, jak na Londyn, było cudownie bezchmurne.Wiedział, że są pod obstrzałemspojrzeń wszystkich, którzy tylko mieli oczy i znajdowali się w pobliżu.Kątem oka rozpoznawał mijające ich osoby, mimo że w gruncie rzeczy wcale ich niedostrzegał.Nie odpowiadał na pozdrowienia, chociaż posyłano mu nieśmiałe uśmiechy, któregasły z braku jego reakcji.Ludzie oddalali się nerwowo, zastanawiając się, czym też mogliobrazić wszechmocnego markiza.Tym sposobem zupełnie nieświadomie zepsuł nastrój wieluspacerowiczom.- Czy panna Vale przyjechała z tobą do Londynu?Wiedział, że to nie jest najwłaściwszy temat do rozmowy, ale w tym momencie tylkoto go interesowało.Lisbeth wydawała się zaskoczona pytaniem.- O nie.- Tak sobie wpadła z wizytą do Silvertonów? - dopytywał się, być może zbyt gorliwie.Po chwili dziwnego wahania Lisbeth odpowiedziała:- Wyobraz sobie, że została zaproszona przez siostry Silverton.Wysłały po nią powóz.A co z Afryką? Myślał, że przygotowuje się już do wyjazdu.Ludzie powinni albo byćw jego życiu na dobre, albo z niego zniknąć, pomyślał arogancko, a nie kręcić się gdzieś poperyferiach jak ułuda, której nie można złapać.To dlatego lubił kombinację bieli i czerni. - Wiesz może, po co ją zaprosiły?Lisbeth wydawała się nieco zdziwiona tym pytaniem.Wiedział, że jest dla niej w tej chwili bardzo kiepskim towarzyszem.Ale miał równieżświadomość, że to właściwie nie ma większego znaczenia, bo Lisbeth było obojętne, czy sięstara, czy nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl