[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co to była za przysługa?- Kiedy twoja ucieczka wyszła na jaw, Billy wpadł w szał inapadł strasznie na Marshalla.Wtrąciłem się wtedy i powiedziałem,że to nie tylko wina Marshalla, że ja też jestem za to odpowiedzialny,bo nie zauważyłem, na co się zanosi i nie ostrzegłem go w porę.Zciągnąłem wtedy na siebie częściowo gniew Billy'ego.- I naprawdę przypuszczasz.?- Tak, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mi topasuje.Marshall jest podstępnym draniem, ale należy też do tego typuludzi, którzy nie cierpią mieć zobowiązań.Poza tym, gdyby doniósł namnie, Billy kazałby mi się wytłumaczyć.A nie zrobił tego.- Sama nie wiem.Wzruszył ramionami, jakby chciałpowiedzieć: Myśl sobie, co chcesz.Według mnie Marshall nic Billy'emu niepowiedział.Koniec dyskusji".Sloan zerknął na zegarek.Jeśli Billy rzeczywiście postanowił ichwyeliminować, to zrobi to dopiero po przybyciu na lotnisko.Gdybychciał skończyć z nimi tutaj, nie zwlekałby przecież do ostatniejchwili.- Już? - spytała Hayley.- Niedługo - odparł, oglądając się.Siedziała z Maxem na łóżku iudawała, że ogląda z nim kreskówki, ale Sloan założyłby się, że jestjednym kłębkiem nerwów i nie ma pojęcia, co dzieje się na ekranie.- Mam wciąż wrażenie, że jestem nieodpowiednio ubrana - rzekłapółgłosem.- Nikt mi nigdy nie powiedział, co się wkłada na takieokazje.Próbowała żartować, ale jakoś jej to nie wychodziło.- Na jakie okazje? - podchwycił Max.- Na odprowadzanie ludzi do samolotu - wyjaśnił mu Sloan.- Mama nigdy nie nazywała czegoś takiego okazjami.To znaczy,kiedy mówiła, że jedziemy na lotnisko.Sloan uśmiechnął się z przymusem i spojrzał na Hayley.- Myślę, że podkoszulek i szorty będą w sam raz.Na tympoprzestał.Wolał nie dodawać, że w takim stroju będzie jej łatwiej uciekać niż w kostiumie.Tylko te bose stopy.Ale kto mógłprzewidzieć, że zniszczy sobie buty.Teraz nic się już na to nieporadzi.Przecież nie poproszą Billy'ego, żeby zatrzymał się po drodzeprzy jakimś sklepie obuwniczym.- Sloan? - odezwał się Max.- Mhm?- Po co nosisz przy sobie pistolet? Przecież żadne węże tu niewejdą, prawda?- Bez obawy.Nie chcę go tylko zapomnieć, kiedy będziemywychodzili.- Bo na lotnisku mogą być węże?- Całkiem możliwe.Sloan poprawił glocka za paskiem.%7łałował,że nie ma drugiego.Trudno, ten jeden będzie mu musiał wystarczyć.Zerknął jeszcze raz na zegarek i odwrócił się z powrotem w stronęokna.Przez dziedziniec szli Marshall, McIver i Dunne.Każdy niósłwalizkę, każdy miał za paskiem pistolet.Do diabła, Max pomyśli sobie, że cały świat boi się węży.Włożyli walizki do bagażnika jednego z samochodów i wrócili dodomku Billy'ego.Po chwili wyszli stamtąd z trzema następnymiwalizkami.Sloanowi przemknęło przez myśl, że Hayley miała rację.Skoro Billy ograniczył się najwyrazniej do trzech walizek, zmieścilibysię swobodnie w dwóch samochodach.Lecz Billy ubzdurał sobiezapewne, że w konwoju będzie czuł się bezpieczniej.Oprócz pistoletów za paskami mieli też pewnie karabiny, a nawetpistolety maszynowe poukrywane w samochodach.Billy pojedziepewnie środkowym wozem, na wypadek, gdyby po drodze wynikłyjakieś problemy, na przykład w postaci policjanta z drogówki.Perspektywa tego rodzaju wpadki zmroziła Sloana.Naprawdęchciał, żeby było już po wszystkim.- Mamusiu, ja chcę do łazienki.Sloan obejrzał się.- Dobrze, idz - powiedziała Hayley.Zaczekała, aż za Maxemzamkną się drzwi, a potem zwróciła się do Sloana: - Billy nie mówiłci, czy mamy jechać razem?Pokręcił bez słowa głową.Pytała go już o to z sześć razy.- Bo co będzie, jeśli nas rozdzieli? - ciągnęła, wstając z łóżka.-Jeśli nie będę miała przy sobie Maxa, kiedy wywiąże się strzelanina?Podszedł i otoczył ją ramionami, świadomy, że być może czyni topo raz ostatni.Serce ścisnęło mu się na tę myśl.Czyżby zakochał się w niej po to, żeby ją utracić? Ale przecież, znikając z jej życia, też jąstraci.W innym sensie, ale straci.Pocałował jej włosy.- Po pierwsze - wyszeptał - nigdzie nie jest powiedziane, że musidojść do strzelaniny.Jeśli Billy i Pelikan poddadzą się bez walki.- Och, Sloan, wyobrażasz sobie Billy'ego poddającego się bezwalki? Ze świadomością, że za godzinę znajdzie się z powrotem wPoquette?Pewnie, że sobie tego nie wyobrażał.- No cóż.Federalni nie pokażą się, dopóki wszyscy nie wysiądąz samochodów, a więc od razu po opuszczeniu wozu podejdzcie zMaxem do mnie.Ale pewnie będziemy jechali w tym samym, a wtedynie będziesz się musiała o nic martwić.- Nie? - powtórzyła, spoglądając na niego.- Wątpię, czy tak sięto właśnie rozegra.Nie miał na to odpowiedzi, a ponieważ obawa, że nigdy już jejnie przytuli, przeszła w strach, że nigdy już jej nie pocałuje, pochyliłsię, by zrobić to teraz.Pachniała pastą do zębów i świeżą kawą.Nigdy by nie pomyślał,że ta mieszanka może pachnieć tak rozkosznie.Z łazienki dobiegł ich szum spuszczanej wody i Hayley szybkosię odsunęła.- No, teraz możemy już iść - powiedział Max, otwierając drzwi.Sloan zerknął na zegarek i kiwnął głową.Hayley patrzyła z walącym sercem, jak bierze torby z rzeczamiMaxa.A więc to już.Włożyła swoje przebranie - dużą chustkę iokulary słoneczne.Jej fotografie pojawiały się w telewizji wraz zezdjęciami Billy'ego i Maxa.- Nie zapomnij swojej czapeczki Jankesów - rzuciła w stronęsyna.Billy kazał mu ją włożyć, żeby mniej przypominał chłopca zezdjęcia.- Nie zapomnę.- Chłopiec chwycił czapeczkę leżącą na nocnymstoliku.- Zawsze będę ją wkładał, bo przynosi mi szczęście.- Naprawdę? - zapytał Sloan.- Mhm, prawda, mamusiu? Zdobyła się na uśmiech.Nie miałapojęcia, skąd przyszło mu do głowy, że ta czapeczka przynosiszczęście, ale przyjemnie było coś takiego słyszeć. - Gotowi? - spytał Sloan.Kiwnęła głową i wzięła Maxa zarączkę.Gdy wyszli na dziedziniec, zobaczyli, że Marshall,McIver i Dunne stoją już przy samochodach.Billy, w ciemnychokularach i nasuniętym na czoło słomkowym kapeluszu, wychodziłwłaśnie z domku.Spotkali się na parkingu.- Sloan - powiedział Billy - ja pojadę z tobą jeepem.Jedziemypośrodku.Ty, Hayley, jedziesz pierwszym samochodem zMarshallem.Ty, McIver, bierzesz dzieciaka i wsiadasz z Dunne'em dotrzeciego wozu.Hayley zmartwiała.- Mamusiu, ja chcę jechać z tobą! - zaprotestował głośnymszeptem Max.- Niech chłopiec jedzie z matką - zwrócił się Sloan do Billy'ego.- Nie da rady - warknął Billy.- Nie przyjdą jej do głowy żadnegłupie numery, jak nie będzie go miała przy sobie.- Niczego nie będę próbowała - rzekła Hayley, starając siękontrolować strach.- Mamusiu - u - u - u - rozpłakał się Max.Azy płynęły mustrumieniami po policzkach.Hayley uklękła i przytuliła go.Gardło miała tak ściśnięte, że niemogła wykrztusić słowa.- Billy - odezwał się znowu Sloan - chyba nie chcesz, żebysmarkacz ryczał nam przez całą drogę? Zastanów się.Dwaj faceci zrozbeczanym dzieciakiem! Ktoś sięgnie po telefon komórkowy ipowiadomi gliny.Billy łypnął ponuro na Maxa.- To co, może wolisz jechać ze Sloanem? - zapytał.- Z nim i zemną?M a x pokręcił energicznie główką.- Ja chcę z moją mamusią - wyszlochał.- Z mamusią nie możesz! A więc.- Max, jedz ze Sloanem - powiedziała Hayley najspokojniej jakpotrafiła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl