[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przybrał grozną minę i ruszył do wyjścia nieśpiesznym,spacerowym krokiem, który podpatrzył u członków gangu w teksańskiejszkole.Wyszedł na zewnątrz i znalazł się na zatłoczonej ulicy.Najwięcej było tu żółtych taksówek i samochodów dostawczych.Corusz dało się słyszeć trąbienie klaksonów, dzwięk gwizdków, krzyki, apowietrze cuchnęło spalinami.Nie było co prawda śniegu, ale mróz dawał się we znaki.Niepowinien był tu przyjeżdżać.Dzieciom, które uciekają do wielkich miast, przytrafia się samo zło, słyszał o tym wiele razy.Chociaż czy może być coś gorszego niż utrata matki?Tutaj przynajmniej trochę bardziej pasował, bo wszędzie widziałkolorowych ludzi, w tym Latynosów.Byli to robotnicy w niebieskichkombinezonach, którzy wykonywali roboty drogowe, faceci w kaskachpracujący na rusztowaniu, ludzie, którzy gawędzili przy wózkach z kawąstojących na każdym rogu.Kiedy szedł ulicą, często dolatywały gohiszpańskie słowa.Wyciągnął z kieszeni kartkę, na której wydrukował nowojorskiadres.Casa de Esperanza.Czyli Dom Nadziei.Chociaż nie planował tej podróży, skrzętnie przechował tenkawałek papieru, jakby przeczuwał, że może mu się przydać.Rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, którą mógłby spytać, jakdostać się na miejsce.W końcu podszedł do siwiejącej pani.Wyglądałaprzyjaznie i w przeciwieństwie do innych ludzi nie gnała gdzieś nazłamanie karku, tylko szła powoli, nigdzie się nie śpiesząc. Przepraszam panią  zaczepił ją. Szukam Sto Szesnastej UlicyWschodniej.Czy pani wie, jak się tam dostać? Oczywiście.Musisz iść do następnej przecznicy.Dojdziesz doTrzeciej Alei.Prawie wszystkie autobusy stamtąd jadą na przedmieścia. Przyjrzała mu się badawczo. Wszystko w porządku? Tak, dziękuję. Ruszył we wskazanym kierunku, myśląc o tym,że na świecie są uprzejmi ludzie, a z kłopotów zawsze można znalezćjakieś wyjście.Kiedy dotarł do Trzeciej Alei, z zimna nie czuł już palców u nóg.W końcu znalazł właściwy autobus.Zapłacił za przejazd, zajął miejsce izaczął odliczać ulice.Co kilka przecznic otoczenie wyraznie się zmieniało.Najpierwmijali sklepy o ponurych wystawach, pózniej pojawiły się wyszukaneapartamentowce i biurowce, a także budynki szkolne.Potem autobuswjechał w okolicę, gdzie na niektórych rogach stały ukwieconekapliczki, znajomo wyglądające tiendas, czyli sklepiki, rzędy ceglanychdomów ze ścianami pokrytymi graffiti i wielkie kryte mercado, toznaczy targowisko z wieńcami ze strąków papryki, koronkowymi sukienkami, garnkami zawieszonymi u pułapu i kolorowymi napojamiwyłożonymi na otwartych straganach.Wysiadł z autobusu przekonany, że wreszcie znalazł się tam, gdziepowinien, chociaż do tego miejsca również nie pasował.Przy następnejulicy zauważył szkołę.Budynek był stary, boiska otaczały płoty zmetalowej siatki, w rogach leżały zwały brudnego śniegu.Pośpiesznieruszył w przeciwnym kierunku, trzymając się ulicy, gdzie były sklepy.Kiedy z ulgą doszedł do wniosku, że nikt nie zwraca na niego uwagi,ktoś zawołał: Hej, mały! Co tu robisz? Wagarujesz?AJ zobaczył trochę starszego od siebie chłopca, który na niegokiwał.Wydawał się całkiem przyjaznie nastawiony, lecz było w nimcoś, co wprawiło AJ w stan niepokoju.Starając się nie okazać tego posobie, odparł: Szukam pewnego adresu. Aha.Jakiego?  Gdy AJ pokazał mu kartkę, chłopak powiedział: Wiem, gdzie to jest.Zaprowadzę cię.Jestem Denny. AJ. Wcisnął ręce do kieszeni i rozejrzał się po ulicy.Autobusy,taksówki, furgonetki dostawcze.Szli przez zaniedbany park.Trawnikibyły wydeptane, a chodniki zanieczyszczone przez gołębie. Skąd jesteś, AJ? Z Teksasu.Denny wyjął komórkę i zaczął coś szybko pisać.Wciskał kciukamiklawisze, prawie nie patrząc na klawiaturę. Co robisz?  spytał AJ, marszcząc brwi. Zawiadamiam cholos, no wiesz, kumpli.Możemy połazić razem. Najpierw muszę pójść pod ten adres. Jasne, ale i tak po drodze będę musiał się zatrzymać.Toniedaleko.Denny nie spodobał się AJ, który podskórnie wyczuł, że coś jestnie tak, i nie zamierzał tego lekceważyć.Do tego Denny miał cudacznieumalowane oczy i dziwnie pachniał.Kiedy po kilku minutach dołączyli kumple Denny ego, AJ tylkojeszcze się umocnił w przekonaniu, że podjął złą decyzję, botowarzystwo wyglądało groznie.Dwóch chłopaków w spodniach z niskim krokiem i wielkich kurtkach, a także dziewczyna obwieszonasztuczną biżuterią.Miała mocny makijaż i kojarzącą się z agresjąfryzurę z wysoko natapirowanych włosów. Mówiłeś, że to blisko  przypomniał AJ. A to było jakieśdwadzieścia minut temu.Założę się, że wcale nie wiesz, gdzie to jest.Denny zaśmiał się, ale nie zabrzmiało to przyjaznie czy beztrosko. Co się tak śpieszysz? Tam jest nudno jak w kościele.Wpakującię w kłopoty. Chodz do środka, będzie cieplej  powiedziała zapraszającymtonem dziewczyna, otwierając ciężkie drzwi.Przez chwilę rzeczywiście poczuł ulgę, ale szybko znów ogarnąłgo niepokój.Wchodzili po schodach w jakimś domu, gdzie cuchnęłosmażoną cebulą i moczem.Zciany pokrywało graffiti.Na drugim piętrzedziewczyna wyjęła klucz i otworzyła zniszczone drzwi.Wyglądały tak,jakby wiele razy wyważano je kopniakami, a potem reperowano.Przedgłośno grającym telewizorem wylegiwało się dwóch nastolatków. Muszę już iść  powiedział AJ, zatrzymując się w drzwiach. Człowieku, nie śpiesz się tak.Posiedz z nami trochę.Casa na nicci się nie przyda. Wolę sprawdzić to sam. Zostań, mówię ci.Z nami będzie ci lepiej. Nie, dzięki. Błyskawicznie podjął decyzję.Przypomniał sobie,jak Bobby mówił mu, że troszczyć się o siebie to żaden wstyd.Po prostutrzeba być sobą.Zapomniał o dumie i zachował się jak przerażony dzieciak.Zwiał.Bobby był przekonany, że wie, jak objawia się strach, jak smakuje,pachnie, jak jeży włosy na głowie i karku.Mylił się.Nie zdawał sobie sprawy, że może istnieć tak panicznystrach, jak ten, który ogarnął go po otrzymaniu wiadomości, że AJ wogóle nie pokazał się w szkole.Kiedy wyobraził sobie, jak zagubionysynek gdzieś się błąka, kiedy pomyślał o wszystkichniebezpieczeństwach, które mu zagrażały, miał wrażenie, że głowa mueksploduje.Kim uparła się, że pojedzie z nim na posterunek. Ruszajmy natychmiast  powiedziała, gdy tylko Bobby odłożył słuchawkę po rozmowie z komendantem McKnightem. Będęprowadzić.Był zbyt spanikowany, żeby się kłócić.Kim zabrała wszystko, cokomendant polecił przywiezć ze sobą: laptop, dowód tożsamości,dokumenty.Porucznik Brenda Flynn przyjęła ich natychmiast.Kiedy giniedziecko, nie ma żadnej zwłoki, żadnego odraczania, żadnego okresuoczekiwania.Przyjmuje się, że dziecko potrzebuje pomocy w tymmomencie.Bobby miał w telefonie kilka zdjęć AJ.Ręka mu drżała, gdypodawał komórkę policjantowi.Zdjęcia od razu przekopiowano do bazydanych, skąd zostaną rozesłane z informacją o poszukiwaniach.GdyBobby dość chaotycznie wyjaśnił sytuację Yolandy, nastąpiła seriapytań: Czy matka nawiązała kontakt z AJ? Nie. Czy AJ ma telefon komórkowy? Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl