[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł, jak zaciska dłonie na grubej szyi Skitcha,widział, jak oczy Skitcha wyłażą z orbit, jak wywala na wierzch język niczym zdyszany pies.Czując przemożną radość z wyimaginowanego duszenia Skitcha, poczuł jednocześnie wstyd  nie tylko dlatego, że próbował zamordować przyjaciela, ale także dlatego, że Skitch miałcałkowitą rację.Używał Kat jak bankomatu i chociaż ich znajomość miała głębsze korzenie, niżSkitch mógł sobie wyobrażać, to ta prawda bolała Kyle a.Mało brakowało i straciłby nad sobąpanowanie, ale opanował się szybko i zbył temat swoim charakterystycznym  wszystko jedno ,które zastępowało wzruszenie ramion. Okay, zapomnij, że to powiedziałem  rzucił Skitch i zmienił temat. To tutaj.Minęli po lewej stronie nędzną witrynę.Na chodniku przed nią siedziało na ogrodowychkrzesłach dwóch kiepsko ubranych mężczyzn.Obaj mieli przymrużone oczy i nadwagę.Krzesłazdawały się jęczeć pod ich ciężarem.Siedzieli po dwóch stronach drzwi wejściowych niczymlwy przed wejściem do nowojorskiej biblioteki publicznej.Dwa otyłe lwy z przymkniętymipowiekami i ramionami grubości uda.Na przyciemnionej szybie witryny wymalowany był napis:TINY TONY, ZAKAADY BUKMACHERSKIE, oraz coś, co miało przypominać emblematyczterech filadelfijskich klubów sportowych.Przy czym psychodelicznie rdzawoczerwona litera Pprzestała być logo Philliesów, kiedy Kyle był jeszcze dzieckiem. Przyjaznie wyglądający personel  zauważył Kyle. Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?  zapytał go Skitch. Tony zwykle stawia przeddrzwiami najmniejszych ze swoich ludzi.Jak masz zamiar się przez nich przedrzeć? Mam nadzieję, że teczka, którą znalazłeś, będzie przepustką.Nadal nie rozumiem, jakudało ci się wcisnąć za te kartony w magazynie, kiedy pojawiła się policja. To nie było łatwe, uwierz mi.Ale mam z nimi jedną starą, niezałatwioną sprawę.Może niepowinieneś iść tam sam? Lepiej, żeby ktoś cię ubezpieczał od skrzydła. Zgłaszasz się na ochotnika? Pomyślałem raczej o tym, żeby zadzwonić do Bubby juniora. Zatrzymam się za rogiem  powiedział Kyle. Czekaj na mnie.Kyle zaparkował, wysiadł z samochodu, przeciągnął się i wziął do ręki teczkę, którą Skitchzabrał z kancelarii Byrne & Toth.Przejrzał jeszcze szybko jej zawartość  ostatnią wolę itestament Anthony ego Sorrentina oraz stos kuponów.Zadowolony stuknął teczką o maskęsamochodu i ruszył chodnikiem. Mogę w czymś pomóc?  zapytał jeden z wielkoludów siedzących przed kolekturą MałegoTony ego. Może tak  odparł Kyle. Czy pan Sorrentino jest przypadkiem w środku? Chcesz kupić bilety? Nie. Chcesz sprzedać bilety? Też nie. W takim razie znalazłeś się w niewłaściwym miejscu. Wcale nie.Myślę, że we właściwym.Wie pan, gdzie może teraz być pan Sorrentino? W Pawtucket  odpowiedział drugi z mężczyzn. Albo może w Piscataway.Zawsze myląmi się te dwa miasta. Ktoś cię tu przysłał?  zapytał ten pierwszy. Nikt mnie nie przysłał. To co tu robisz? Mam coś dla pana Sorrentina od mojego ojca. Tak? To dawaj to, a ja mu dostarczę. Muszę to oddać panu Sorrentinowi osobiście.Proszę mu powiedzieć, że przyszedł synLiama Byrne a. Nigdy nie słyszałem o żadnym Liamie Byrnie.Poza tym mówiłem ci już, że pana Sorrentina tu nie ma. Jest w Cleveland  odezwał się drugi. Albo może w Cincinnati.Te dwa też mi się mylą. Widzę, że pomyłki to twoja specjalność  zauważył Kyle. Cóż, takie jest życie.Ciągle się pakujemy w jakieś sytuacje, nie wiadomo po co i dlaczego.Wezmy na przykład ciebie. Może po prostu wejdę i sprawdzę, czy pan Sorrentino tam jest?  zaproponował Kyle. Może po prostu damy ci tak w łeb, że z uszu poleci ci krew?  rzucił pierwszy z mężczyzn. Spróbujcie  powiedział zaczepnie Kyle. Błąd. Mężczyzna z rezygnacją pokręcił głową.Następnie podniósł się powoli z krzesła istanął z założonymi rękami przed drzwiami. To jest firma prywatna, a my nie robimy interesówz kimś, kogo nikt nie polecił.Kyle przyjrzał się dwóm spasionym mężczyznom, temu siedzącemu jeszcze na krześle idrugiemu stojącemu, ale nieopartemu o nic, szybko wyliczył parametry i odezwał się: Wchodzę do środka. Hej, Vern!  stojący mężczyzna zawołał do środka  mamy tu trudny przypadek.Chce sięwidzieć z Tonym.Z wnętrza wreszcie dobiegło szuranie i pomrukiwanie i w drzwiach pojawił się Vern.Napakowany sterydami, był równie szeroki jak wysoki i miał na sobie purpurowy dres.Górujączdecydowanie nad stojącym przed drzwiami mężczyzną, spojrzał na Kyle a ledwo widocznymispomiędzy fałd tłuszczu oczkami. Czego chcesz?  warknął. Chcę się widzieć z panem Sorrentinem.Mam coś, co może go zainteresować. Naprawdę? A co?Kyle się zastanowił.Mógł się wycofać, tak jak wycofał się w rozmowie z tamtymprawnikiem Malcolmem w kancelarii ojca.Mógł też dalej przekomarzać się z tymi olbrzymamiw nadziei, że sezam otworzy przed nim swoje podwoje.Mógł również wedrzeć się siłą, minąćdwa cementowe lwy i Verna, i znalezć Małego Tony ego Sorrentina, który pewnie był równiemały jak te jego zbiry.Najrozsądniej było odejść, przekomarzanie się nie miało sensu, starcie ztymi trzema byłoby ewidentnym błędem.Wciąż miał jednak w pamięci, jak obszedł się z nimMalcolm, i wcale mu się to nie podobało.Poza tym bolała go prawda, jaką usłyszał wsamochodzie od Skitcha.Cała ta scena zaczęła być już nużąca i nagle w Kyle u zrodziła sięprzemożna chęć bitki. Mam tutaj&  Kyle cofnął się o krok i pomachał teczką, wiedząc, jaki efekt mogąwywrzeć jego słowa  & ostatnią wolę i testament Anthony ego Sorrentina.Na gębach oprychów pojawiły się oznaki braku zrozumienia.Następnie pierwszy opuściłskrzyżowane dotąd ręce.Drugi zaczął się podnosić z krzesła.Vern odepchnął pierwszego w lewoi sięgnął prawą ręką za siebie.Kiedy Kyle zobaczył ich ruchy, cały świat zwolnił, wszystko stało się jasne, a on znów był naboisku z piłką w ręku i linią bramkową przed sobą.Błyskawicznie uniósł wyprostowane ramię iwykonał odpowiedni ruch.Pierwszy z mężczyzn, odzyskujący dopiero równowagę po tym, jak został odsunięty przezVerna, dostał prosto w splot słoneczny i pofrunął w kierunku krzesła drugiego mężczyzny.Młócąc niemrawo rękami powietrze, obaj przerośnięci faceci wylądowali razem z krzesłem naziemi.Tymczasem Vern, który sięgał prawą ręką po coś zatkniętego za paskiem, zatoczył się dotyłu, kiedy jeden potężny cios ramienia Kyle a trafił go w pierś.Vern próbował odzyskaćrównowagę, wymachując ręką, ale uderzenie przedramieniem w szczękę posłało go na okrągły stół, który pod jego ciężarem momentalnie rozpadł się na kawałki.Zanim zdążył się zorientować,Kyle nadepnął butem na jego rękę  tę sięgającą za pasek od spodni, a gołym kolanem przydusił,niczym stalową sztabą, gardło i patrzył teraz na niego ponurym, nieco pozbawionym wyrazuwzrokiem. Proszę, proszę  dobiegł z rogu pomieszczenia cichy, chropawy głos. Co my tu mamy?Na ten dzwięk Kyle wrócił szybko z boiska futbolowego do rzeczywistości, gdzie pochylałsię nad tłuściochem o czerwonej twarzy, wbijając mu kolano w gardło.W otwartych drzwiach wdrugim końcu zakurzonego pomieszczenia stał staruszek  drobny, z ziemistą cerą, w zbyt dużymczarnym garniturze zwisającym smętnie na jego wynędzniałym ciele.Staruszek wyglądał nie tyle na bliskiego śmierci, ile raczej jak sama śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl