[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tychsamych używał jako kadet jego ojciec, a do niego teraz należała zwierzchnia władza -przynajmniej nominalnie.- Więc sytuacja jest aż tak krytyczna? - zamruczał jak przez sen Cort.- To jest takiepilne? Obawiałem się tego, a jednak wygrałeś.- Klucz!- Sokół.to był kapitalny ruch.Kapitalna broń.Jak długo musiałeś tresować sukinsyna?- Nigdy nie tresowałem Davida.Zaprzyjazniłem się i nim.Klucz.- Pod moim pasem, rewolwerowcze.Oko ponownie się zamknęło.Roland sięgnął pod pas Corta, czując uciskający jego palce brzuch, potężne mięśnie, któreteraz zwiotczały i zapadły w sen.Klucz był na mosiężnym kółku.Zamknął go w dłoni,powstrzymując szaloną pokusę, by cisnąć go wysoko pod niebo w zwycięskim geście.Kiedy się wyprostował i powoli odwrócił do innych, ręka Corta poszukała jego stopy.Roland na moment stężał, obawiając się ostatniego desperackiego ataku, lecz Cort spojrzał tylkona niego i pokiwał pokaleczonym palcem.- Teraz zasnę - wyszeptał spokojnie.- Być może na zawsze, nie wiem.Nie będę cię dłużejuczył, rewolwerowcze.Pokonałeś mnie i uczyniłeś to dwa lata wcześniej niż twój ojciec, którybył najmłodszy.Ale pozwól, że udzielę ci rady.- Jakiej rady? - zapytał niecierpliwie Roland. - Wstrzymaj się.- %7łe jak? - wyrwało mu się z ust.- Pozwól, by wyprzedziła cię fama i legenda.Są tacy, którzy o to zadbają.- Cort spojrzałgdzieś za ramię rewolwerowca.- Swoją drogą, to głupcy.Niechaj wyprzedzi cię fama.Niechajrośnie twój cień.Niech twoja twarz pokryje się zarostem.Niech ściemnieje.- Uśmiechnął sięgroteskowo.- Kiedy tylko da im się trochę czasu, słowa mogą nawet zaczarować czarodzieja.Rozumiesz, o co mi chodzi, rewolwerowcze?- Tak.- Czy skorzystasz z mojej ostatniej rady?Rewolwerowiec zakołysał się na piętach - przykucnięta, zadumana postać, w którejmożna było dojrzeć cień mężczyzny.Spojrzał na niebo, które nabierało głębi, purpurowiało.Skwar dnia osłabł; burzowe chmury na zachodzie zapowiadały deszcz.Widły błyskawic dzgałyodległe o wiele mil łagodne wzgórza.Za nimi wznosiły się góry, a jeszcze dalej wysokiefontanny krwi i obłędu.Rewolwerowiec był zmęczony, zmęczony do szpiku kości, a możejeszcze bardziej.Ponownie spojrzał na Corta.- Dziś wieczorem pochowam mojego sokoła, nauczycielu, a potem pójdę do miastai uprzedzę wszystkich, którzy będą się o ciebie martwić w burdelu.Wargi Corta rozchyliły się w bolesnym uśmiechu i zasnął.Rewolwerowiec spojrzał na chłopców.- Zróbcie nosze i odnieście go do domu - powiedział.- a potem sprowadzcie pielęgniarkę.Nie, lepiej dwie pielęgniarki.Dobrze?Wbijali w niego wzrok, sparaliżowani onieśmieleniem, którego nie byli w stanieprzełamać.Czekali, czy nad jego głową nie pojawi się ognista korona, a twarz nie zmieni sięw pysk wilkołaka.- Dwie pielęgniarki - powtórzył rewolwerowiec i uśmiechnął się.Chłopcy odwzajemnili uśmiech.- Ty cholerny koniuchu! - wrzasnął nagle Cuthbert, szczerząc zęby.- Nie zostawiłeś namdo obgryzienia nawet jednej kostki.- Zwiat nie kończy się za dwa tygodnie - stwierdził rewolwerowiec, cytując z uśmiechemstare przysłowie.- Allen, ty maślany dupku.Rusz tyłek. Allen zajął się sporządzeniem noszy; Thomas i Jamie pobiegli razem do głównegobudynku i izby chorych.Rewolwerowiec i Cuthbert spojrzeli na siebie.Zawsze byli ze sobą najbliżej - tak blisko,jak to możliwe, biorąc pod uwagę mroczne strony ich charakterów, w oczach Cuthberta płonąłnieskrywany entuzjazm i rewolwerowiec miał wielką ochotę poradzić mu, by nie stawał do próbyw ciągu najbliższego roku, a nawet osiemnastu miesięcy, w wypadku gdyby on sam ruszył nazachód.Przeżyli jednak razem bardzo wiele i nie sądził, by mógł wygłaszać tego rodzaju rady,nie ryzykując, że zostaną potraktowane jako przejaw protekcjonalności.Zaczynam kombinować,przeleciało mu przez głowę i był tym lekko skonsternowany, a potem przypomniał sobie oMartenie i matce i na jego wargach pojawił się uśmiech szalbierza.Będę pierwszy, pomyślał, nareszcie zdając sobie z tego tak naprawdę sprawę, chociażprzedtem dumał o tym wiele razy, aż do ogłupienia.Będę pierwszy.- Chodzmy - rzucił.- Z przyjemnością, rewolwerowcze.Wyszli przez wschodnie drzwi okolonego żywopłotem korytarza.Thomas i Jamie wracalijuż z pielęgniarkami, które wyglądały jak duchy w ciężkich białych szatach, ozdobionychczerwonymi krzyżami.- Czy mam ci pomóc z sokołem? - zapytał Cuthbert.- Tak - odparł rewolwerowiec.Pózniej, kiedy przyszedł zmierzch, a wraz z nim ulewne burzowe deszcze; kiedy poniebie przetaczały się ogromne widmowe chmury, błyskawice zaś skąpały w błękitnym ogniukręte uliczki podzamcza; kiedy konie stały w stajniach ze spuszczonymi łbami i obwisłymiogonami, rewolwerowiec wziął sobie kobietę i przespał się z nią.To było szybkie i dobre.Gdy dobiegło końca i leżeli obok siebie bez słowa, o dachyzagrzechotał krótko grad.Gdzieś daleko na dole ktoś grał ragtime Hey Jude.Umysłrewolwerowca zwrócił się do wewnątrz.To właśnie w tej zbryzganej gradem ciszy po razpierwszy przyszło mu do głowy, że może być również ostatni.Rewolwerowiec nie opowiedział oczywiście chłopcu tego wszystkiego, lecz Jake i takmusiał domyślić się większości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl