[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Holenderka?- Nie.- Kto więc?- Tajemniczy jezdziec - uśmiechnąłem się.- Postać w zasadzie sympatyczna, czegomamy tu dowód - pstryknąłem w pudełeczko po  Galaxie.- Ale przyznam się, że zaczynamnie nieco denerwować.Wydaje się, że wie on o nas więcej, niż powinien.Trzeba by gozapytać, skąd te wiadomości i dlaczego włóczy się za nami.Zapolujemy na niego!- Dzisiaj?! - Jacek znów naraził na szwank krzesło.- Tak.Podrzucił to lekarstwo, istnieje więc nadzieja, że kręci się tu po okolicy.Czuwanad nami czy też nas pilnuje.Sprawdziłem swą latarkę.Nie wydawało się, by drąg Kukeszki zrobił jej większąkrzywdę oprócz niewielkiego wgniecenia.- Nie ma z klasztoru jakiegoś innego wyjścia oprócz głównego? - spytałem naszegogospodarza.- Da się wyjść przez parter, gdzie jeszcze remont nie skończony - odpowiedziałzakonnik.- A co, podejrzewa pan, że może obserwować klasztor?- Po tym gościu, który pojawia się i znika, zostawiając po sobie tylko ślady podków,wszystkiego można się spodziewać.(Dopiero teraz opowiedziałem o znalezionych śladach na miejscu bitki z bandzioremoraz o wbitym w drzewo majchrze, który powinien poniewierać się gdzieś w krzakach.)- To może i ja z wami pójdę? - zatarł ręce franciszkanin.Masz ci los! Wyglądało na to, że niedługo poruszać się będę pod osłoną całegoplutonu dzielnych ochotników.- Nie ma potrzeby, ojcze! - zaśmiałem się.- Jak już wspomniałem, gość nie wyglądana groznego.Sądzę, że skończy się na rozmowie.- O ile go w ogóle spotkamy - mruknął Jacek.- A ty cicho, bo zostaniesz w klasztorze! - szturchnąłem go pod żebro latarką.Tak więc wyruszaliśmy w pełnej zgodzie.Przez niedokładnie zabite deskami okno wydostaliśmy się z klasztoru na pomocnezbocze wzgórza.- Psia kość! Nie mógł pan poświecić - biadolił Jacek.- Rozdarłem nowiutką kurtkę ogwózdz!- Aha - odszepnąłem - poświecić tobie i jezdzcowi.Zwietny pomysł. - Sorry - mruknął.Pogoda znów się zmieniła.Czarne, ociężałe śniegiem chmury sunęły nisko, zda sięzaczepiając o wierzchołki drzew, którymi kołysał wschodni wiatr.Zrobiło się jeszczechłodniej.Zbutwiałe liście, zamienione teraz w tafelki lodu potrzaskiwały pod stopami.I taciemność wokół.Przysłowiowa.Choć oko wykol.- %7łeby tak poświecić - znów zaczął Jacek.- Jak rąbniesz głową w drzewo, to nie latarkę zobaczysz, a wszystkie gwiazdy -zachichotałem cichutko.- No dalej!Potykając się i ślizgając na zmarzłych liściach okrążyliśmy obszernym łukiem klasztormigocący światłem z okna ojca Leszka.Wreszcie poczułem pod nogami twardą ziemię.Byliśmy na drodze.%7łeby tylko nie przegapić ścieżki od Aęcza.Ba, ale jak jej nie ominąć w tej ciemności.Po odległości od klasztornego światła orientowałem się mniej więcej, gdzie jesteśmy.Naszczęście nadepnąłem na dość długi patyk.Podniosłem go i idąc prawą stroną drogiuderzałem lekko o pnie buków czy też grabów.Jeśli nie trafię na żadne drzewo na przestrzenikilku kroków, będzie to znak, że mijamy wylot ścieżki.O, teraz!.- Jacek! - szepnąłem.- Jest ścieżka.Skręcaj w prawo.Przeszliśmy ładny kawałek drogi wymacując jej bieg stopami.Jedno skrzyżowanie,drugie.Stanąłem.- A, to tu się zaczaimy! - ucieszył się Jacek.- Tu! Tylko cicho bądz, na litość boską.Stań po lewej stronie ścieżki, najlepiej zajakimś drzewem.- A czemu to mam chować się za pień? - oburzył się.Uśmiechnąłem się:- Przestraszone konie lubią wierzgać, a ja obiecałem panu Tomaszowi zwrócić cięcałym i zdrowym.A teraz cisza!Cyferki na podświetlonej tarczy zegarka zmieniały się powoli, zbyt wolno.Piętnaścieminut, pół godziny.Od strony, gdzie stał Jacek, zaczęło dobiegać cichutkie posapywanie.Niecierpliwił się chłopak!Oznajmiłem, że będziemy jeszcze tkwić w zasadzce piętnaście minut, gdy usłyszałemna ścieżce ciężkie kroki.Koń idący stępa! Ale nie od Aęcza, a od Kadyn.Brzęknęła uprząż.Niski podmuch wiatru przyniósł zapach końskiego potu.Przede mną na ścieżce zamajaczyłajaśniejsza plama.Skierowałem na nią latarkę.Nacisnąłem włącznik.I nic! Widocznie drąg Kukeszki musiał coś uszkodzić w delikatnym urządzeniu!- A niech to! - zakląłem i skoczyłem w kierunku jasnej plamy na ścieżce.Ale koń już się obracał w miejscu spięty ostrogami.Przez myśl mi przemknął sen zubiegłej nocy.To samo smagnięcie końskiego ogona po twarzy.Aoskot kopyt w kłusie i coraz dalszy śmiech.- Aadnie wypadliśmy - zamruczał Jacek, gramoląc się zza pnia.- Ostatecznie, to ty jesteś zwolennikiem nowoczesnej techniki, nie ja - zrezygnowanyprzysiadłem na zwalonym drzewie.- Masz, pobaw się - podałem wspólnikowi latarkę - możeciebie posłucha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl