[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakim koszmarem mo\e być \ycie.Przemierzałem mieszkanie przez jakiś czas, ale niczego nie osiągnąłem poza tym, \euderzyłem się w palec od nogi.Zadzwoniłem do Deborah jeszcze dwa razy i dwa razy niezastałem jej w domu.Znów wyjrzałem przez okno.Księ\yc z lekka się przesunął, Doakes nie.No to w porządalu.Wracamy do planu B.Pół godziny pózniej siedziałem na kanapie Rity z puszką piwa w ręku.Doakes pojechał za mną i domyślałem się, \e czeka w samochodzie po drugiej stronie ulicy.Miałemnadzieję, \e podobało mu się to tak samo jak mnie, to znaczy, \e w ogóle mu się niepodobało.Czy tak zawsze się dzieje, kiedy jest się istotą ludzką? Czy ludzie naprawdę to\ałosne bezmózgi, które czekają tylko, \eby spędzić piątkowy wieczór, cenny czaswyzwolenia z niewolniczej harówki, przed telewizorem z puszką piwa w ręku? To byłonudne, a\ mózg stawał, a ku memu przera\eniu stwierdzałem, \e zaczynam się do tegoprzyzwyczajać.Bądz przeklęty, Doakesie.Doprowadzasz mnie do normalności.- Hej, proszę pana - powiedziała Rita i opadła na kanapę obok mnie, po czympodwinęła stopy pod siebie - co taki cichy?- Chyba za cię\ko pracuję - odparłem.- I coraz mniej mi się to podoba.Przez chwilę siedziała bez słowa, w końcu zapytała:- Czy to chodzi o tego faceta, którego musiałeś puścić? Tego, który był.który zabijałdzieci?- Po części tak - wyjaśniłem.- Nie lubię niedokończonych spraw.Rita pokiwała głową, prawie jakby rozumiała, o czym mówię.- To bardzo.chciałam powiedzieć, \e to musi cię męczyć.Mo\e powinieneś.samanie wiem.Co zazwyczaj robisz, \eby się odprę\yć?Mo\na było wyczarować jakieś śmieszne obrazki i opisać jej, co niby robię, \eby sięodprę\yć, ale to chyba nie najlepszy pomysł.Po prostu więc powiedziałem:- Hm, biorę łódkę.Aowię ryby.A cichy, cieniutki głosik za moimi plecami dodał:- Ja te\.Tylko moje wytrenowane, stalowe nerwy uchroniły mnie od rąbnięcia głową owentylator na suficie; rzadko da się mnie podejść, a jednak nie wiedziałem, \e poza nami jestktoś jeszcze w pokoju.Odwróciłem się.Za mną stał Cody, patrzył na mnie swoimi wielkimi,niemrugającymi oczami.- Ty te\? - zapytałem.- Lubisz łowić ryby?Pokiwał głową, dwa słowa naraz przybli\ały go do dziennego limitu.- Có\, zatem - rzekłem.- Chyba się dogadaliśmy.Co sądzisz o jutrzejszym poranku?- Och - powiedziała Rita.- Chyba nie.to znaczy, on nie jest.Nie musisz, Dexterze.Cody popatrzył na mnie.Oczywiste, \e nic nie powiedział, ale nie musiał.W jegooczach dostrzegłem wszystko.- Rito, przecie\ czasem chłopcy muszą odpocząć od dziewczyn.Cody i ja płyniemy rano na ryby.O świcie - zwróciłem się do Cody'ego.- Dlaczego?- Nie wiem, dlaczego - rzekłem.- Ale zwykle wypływa się rano, dlatego i my takzrobimy.- Cody pokiwał głową, popatrzył na matkę, potem odwrócił się i poszedł przedsiebie korytarzem.- Doprawdy, Dexterze - powiedziała Rita.- Naprawdę nie musisz.Wiedziałem, rzecz jasna, \e nie muszę.Ale dlaczego nie miałbym tego zrobić?Prawdopodobnie nie przysporzy to mi fizycznego bólu.Poza tym miło będzie wyrwać się nakilka godzin.Szczególnie od Doakesa.A w ka\dym razie - znów, nie wiem dlaczego, aledzieci naprawdę coś dla mnie znaczą.Z pewnością nie rozklejam się, widząc dodatkowekółeczka wspierające dziecięcy rowerek, ale ogólnie rzecz biorąc, uwa\am, \e dzieci sąznacznie bardziej interesujące ni\ ich rodzice.Następnego ranka, kiedy słońce wschodziło, razem z Codym wypływaliśmy z kanałubiegnącego obok mojego mieszkania w mojej pięciometrowej motorówce.Cody miał na sobieniebiesko - zieloną kamizelkę ratunkową i siedział bez ruchu na lodówce.Troszeczkę sięgarbił, tak \e głowa prawie nikła w kamizelce, przez co wyglądał jak jaskrawo zabarwiony\ółw.W lodówce były napój gazowany i lunch, który zrobiła dla nas Rita, lekka przekąskadla dziesięciorga czy dwanaściorga ludzi.Na przynętę wziąłem mro\one krewetki, gdy\ byłato pierwsza wyprawa Cody'ego, i nie wiedziałem, jak zareaguje na widok ostrego metalowegohaka wbijanego w coś, co jeszcze \yje.Mnie się to nawet podobało, oczywiście - a imbardziej \ywe, tym lepiej! Ale nie nale\y się spodziewać po dziecku, \e będzie miało równiewyrafinowane gusta.Po wypłynięciu z kanału, w zatoce Biscayne, skierowałem łódkę do PrzylądkaFlorydzkiego, szukając naturalnego kanału obok latarni morskiej.Cody nic nie mówił, dopókinie znalezliśmy się na odległość wzroku od Stiltsville, dziwacznego zbioru domówzbudowanych na palach pośrodku zatoki.Wtedy pociągnął mnie za rękaw.Nachyliłem się,\eby usłyszeć go przez huk silnika i wycie wiatru.- Domy - powiedział.- Tak! - ryknąłem.- Czasem są w nich nawet ludzie.Patrzył na mijane domy, a potem, kiedy zaczęły za nami maleć, znów usiadł nalodówce.Jeszcze raz się odwrócił, \eby na nie spojrzeć, kiedy prawie zniknęły nam z oczu.Potem tylko siedział, a\ dopłynęliśmy do Fowey Rock, gdzie zmniejszyłem obroty.Wrzuciłem jałowy bieg i spuściłem z dziobu kotwicę.Poczekałem, a\ opadnie, zanim wyłączyłem silnik.- W porządku, Cody - powiedziałem.- Czas zabić parę ryb.- Uśmiechnął się, co było rzadkim wydarzeniem.- Okay.Patrzył na mnie bez mrugnięcia okiem, kiedy pokazywałem mu, jak nabijać krewetkęna haczyk.Potem spróbował sam, bardzo powoli i starannie wciskając haczyk, a\ koniecwyszedł po drugiej stronie.Popatrzył na haczyk, potem podniósł wzrok na mnie.Kiwnąłemgłową, a on znów spojrzał na krewetkę i dotknął miejsca, w którym haczyk wbił się wskorupkę.- W porządku - powiedziałem.- Teraz wrzuć to do wody.- Popatrzył na mnie.- Tamsą ryby - dodałem.Cody kiwnął głową, wystawił czubek wędki za burtę i nacisnął guzik namałym kołowrotku z \yłką, \eby opuścić przynętę do wody.Ja te\ zarzuciłem przynętę zaburtę i siedzieliśmy razem, kołysząc się powoli na falach.Patrzyłem, jak Cody łowi ryby w dzikim, ślepym skupieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl