[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widać, że potrzebuje pieniędzy.Zaczęliśmy, a później jego zaczęło boleć… I wściekł się.–Nie dość go pan podniecił? Poruszył się nerwowo na piszczącym skaju.–Widziałem… miał jakąś wadę.Napletek mu nie schodził.Jakiś król też to miał.–Dobra, dostał pan od niego, a dalej…–A cholera wie! Gdzieś poleciał.A ja zostałem… zaproszony do zakonnic.–Doskonale się panem zajęły.Czemu więc zgodził się pan zobaczyć ze mną?–Jak to czemu? Żebyście złapali tę agresywną ciotę! Anna nie odezwała się i opuściła pokój.–Nie kłamie?–Nie, siostro.Jest zbyt pewny swego.Jedno mnie tylko zastanawia, czemu Wilkowi w niemowlęctwie nie zoperowa-no członka.To nie jest chyba trudny zabieg?–Trochę jak obrzezanie.I zupełnie jak obrzezanie wygląda.Czy był w tym trop? Mogło też chodzić o coś innego.Może matka – gdy Tomasz się urodził – nie chciała go wypuścić z rąk? Tylko czego się bała? Że Tomek umrze, jak poprzednie dziecko.–Siostro, myślisz, że wróci na dworzec?–Nie szukałabym go po tej stronie Wisły.Tej nocy umarła Patrycja Wilk i Anna nie musiała już jechać do mitycznego Otwocka, aby przesłuchać męża.Jeszcze jednak o tym nie wiedziała.O banku z kolei zapomniała.Możliwe, że gdyby świat był bardziej leniwy to wszystkim żyłoby się lepiej.Nie przypominałby ogromnego, pobudzonego mrowiska z niedostępną królową.Albo okrutnięjszej termitiery.Z drugiej strony, gdyby ludzie przestali się kierować instynktem, który Anna nazywała konsumpcyjnym (Jedzmy, jedzmy, sytych śmierć nas nie zabierze), gdyby każdy zatrzymał się i pomyślał: „czy warto wyjść z kopca na zewnątrz?", to czy pewnego dnia świat nie skończyłby się w błysku, nie utonął w widmowym cieniu głuchych ulic i ślepych latarni? Ile potrzeba, żeby cywilizacja przestała istnieć? Trzech dni? Po trzech dniach, wypełnionych ciszą turbin, wody gruntowe podniosłyby się i zalały metro.Później już by poszło coraz szybciej.Byli skazani na swój los.11.–Miałaś wrócić we wtorek a dziś jest poniedziałek – barman z „Silver Moon" od razu ją rozpoznał.On i adeptka prostytucji.Dziewczyna musiała mieć talent, bo mężczyzna na trochę postanowił zostawić ją tylko dla siebie.Teraz stała za barem i przecierała szklanki.–„Miała pani wrócić we wtorek a dziś jest poniedziałek,pani komisarz" – pokazała odznakę.–Ta blacha zatrzyma, wystrzeloną kulę? – zainteresowałasię blondynka.–Nie wiem.Ale teraz chcę wiedzieć, gdzie jest Tomasz Wilk.–Kto? Tylu ich się tu kręci – burknął barman.–Nie ściemniaj.Gdzie jest chłopak ze zdjęcia? Dziewczyna intensywniej tarła szkło, młoda, bardzo młodziutka, ale zbyt dotknięta przez ludzi, żeby złapać się na haczyk historii o umierającej (poprawka – już martwej) matce.Anna westchnęła.Mówiła spokojnie i wyraźnie.–Pobił klienta.Bez rodziny, bez kompleksów, za to bogatego.–Nie macie doniesienia.–To co bym tu robiła? Gość mówi: dorwij młodego skurwysyna.–Ooo, dorabiasz na boku, królowo? Uśmiechnęła się.–Słuchaj pacanie – chronisz ciotę, która ma nie tylko nie po kolei w głowie, ale się wścieka, kiedy mu nie staje.Sprawdziłeś go? Skrzywił się.–Nie sypiam z facetami.–Może powinieneś.Chociaż zabrać go do sauny, nim za-metkujesz wybrakowany towar.–Ściemniasz.–Przekonaj się.Tylko pamiętaj, że jednego już pobił.To nie robi renomy, prawda?–Nie wiem co będę z tego wszystkiego miał.– Odebrał blondynce ścierkę i zaczął pucować lśniący blat.–Święty spokój.I oczywiście nie tknę tego przybytku kultury.Inaczej: stręczycielstwo, czerpanie korzyści z nierządu nieletnich.Przynajmniej jeśli chodzi o Wilka, bo przecież pani – skłoniła się w stronę blondynki – jest dorosła.–Siedzi na barce – powiedziała.– Sucha barka, niedaleko stąd.Pokażę kierunek.Dostała szmatą w twarz.–Siedź tu kurwo!Anna zacisnęła zęby.Dziewczyna cofnęła się, ale później wyjęła spod blatu latarkę.–Jest przyzwyczajony do jej światła.Idź wzdłuż Wału i szukaj w chaszczach za bocianem.–Może jutro przyjdę na czipendejlsów… Byle mieli wszystko na miejscu.Pomyślała, że to wszystko wygląda trochę na podchody harcerskie.Co prawda jej wiedza o ZHP była mierna -kiedy był czas, żeby zapisywać się do drużyn to Anna organicznie wręcz nie znosiła mundurów.Munduru swojego ojca także.Tyle, że on był wtedy już w dochodzeniówce i podobnie jak Kuroń chodził w tureckiej kurteczce dżinsowej.Było to jedyne podobieństwo.Tuż przed stanem wojennym po łódzkich komendach i komisariatach poszła plotka, że jeśli „Solidarność" zwycięży, to zbierze rodziny milicjantów na największym stadionie sportowym i zrobi to co na stadionach robił Pinochet i wszyscy ci inni.Jasne, teraz to brzmiało komplet-nie niedorzecznie, a nawet bluźnierczo.Ale wtedy Anna się bała.i zapamiętała też strach swojej matki.Padały na nią cienie billboardów podświetlonych przez uliczne lampy.Po drugiej strome Wału migało światło dźwigu, remontującego wiadukt.Minęła podupadłe budynki warsztatów szkutniczych; później stanęła przed magazynem budowlanym.Bocian firmy Atlas niewzruszenie tkwił w gnieździe.Zaraz obok, w rzeczne zagłębienie prowadził podjazd.Brama nie była zamknięta na kłódkę.Żadnych psów.Łańcuch dało się łatwo rozplatać.Wybrukowana kostką droga prowadziła w prawo, ale Anna wybrała chaszcze zaciemniające lewą stronę.Na rozmiękłym gruncie leżał zwalony szlaban.Przekroczyła go.Znienacka zalazła się na suchej, rdzewiejącej barce, wtopionej w grunt jak pień wiekowego drzewa.Obok walały się połamane ostatnią wichurągałęzie.Stary, porośnięty mchem tapczan warował niczym pies.Zrobiła krok do przodu i musiała włączyć latarkę.Choć było tu blisko do Wału, światło odcinały krzewy.Miała nadzieję, że z tą latarką nie było jednej wielkiej zmyły i że Wilk właśnie nie ucieka.Puszki po piwie, torebki, osmalone odpirackich ognisk pniaki, fragment ceglanych fundamentów.A jednak było tu czyściej niż się spodziewała.Stąpała ostrożnie a i tak na pobliskim drzewie zakwilił wybudzony ptak.Weszła na barkę, ciesząc się, że ma buty na gumowej podeszwie, ale po chwili stwierdziła, że może dać sobie spokój z ostrożnością.Barka czy raczej holownik, była opuszczona.Przez zapach stęchlizny i rdzy przełamywała się woń turystycznej puszki.I coś jeszcze.Znalazła legowisko Wilka.Trochę izolujących gazet, tektury i coś co wyglądało jak męska pelisa.Stała świeczka.To co poczuła w ostatniej nucie było zapachem rozgrzanej stearyny.Po cichu ruszyła nad brzeg rzeki.Siedział w kucki nad samą wodą.Nie szukał schronienia w chaszczach.Czubki adidasów miał wbite w piasek.Palił.Nie zareagował w żaden sposób na podchodzącą spokojnie Annę.–Poczęstujesz mnie? – zapytała.Zrobił gest jakby chciał podzielić się fajką, którą trzymał a później znienacka rzucił się do przodu.Anna wiedziała, że prądy w tej części rzeki są bezpieczne dla pływających psów, ale czy dla długonogiego człowieka? Chlapiąc przebiegł kawałek i rzucił się głową do przodu.Gdyby tylko mógł, spróbowałby się utopić w kałuży.Poczuła zimną kroplę na twarzy.Ugryzła się w język, żeby nie wrzasnąć „idiota" i wbiegła za nim w wodę.Nie wiadomo, czy chłopak zrezygnował z zamiaru utopienia się czy był tak nieporadny.Krztusił się i płakał.Złapała go za barki i przytrzymała.Dał się wyprowadzić na brzeg.Dał sobie zapiąć kajdanki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl