[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochyliła się, podniosła leżący na podłodze gorset.- Tak, proszę.Nie odwróciła się, kiedy drzwi się otwarły i do pokoju weszła Tempie.- Przypuszczam, że Lije powiedział pani, że wyjeżdżam i że zerwaliśmy zaręczyny.- Tak - powiedziała cicho Tempie.- Może mogłybyśmy porozmawiać.- Powinna pani raczej porozmawiać ze swoim synem.To on nie chce słuchać głosu rozsądku.Wzięła z łóżka bawełnianą halkę.- Przed laty znalazłam się w podobnej sytuacji - powiedziała Tempie.- Podobnie jak ty uznałam, że najlepszym wyjściem jest odejście od męża.Myliłam się jednak.Nie chcę, żebyś popełniła ten sam błąd, Diano.Kochać kogoś to znaczy trwać przy nim, nawet jeśli nie zgadzasz się z jego decyzją.To miłość pomoże wam przetrwać.- Wiem, że chce pani dobrze, lecz moja sytuacja jest inna.Byłam gotowa pójść na kompromis, lecz on nie chce ustąpić.- To była dla niego trudna decyzja.Spróbuj zrozumieć, że.- Ależ ja rozumiem.Doskonale rozumiem.Lije wybrał przeszłość zamiast mnie.To oczywiste, że Lije jej nie kochał.Pragnął jej, pożądał, lecz nie kochał.Jedynie takie wytłumaczenie przychodziło jej do głowy.Poranna mgła otulała drzewa.Powietrze było chłodne i wilgotne.Tu i tam przeświecały już nikłe promienie, odbijając się w kroplach rosy na trawie.Już wkrótce wschodzące słońce rozproszy cienką powłokę mgły.Pomocnik stajennego wyprowadził kolejnego konia, by Lije mógł go obejrzeć.Powolny miarowy stukot kopyt odbijał się głośnym echem w porannej ciszy.Nieco wcześniej, z głośnym turkotem, przed dom zajechał wóz, który miał odwieźć Dianę do dziadków do Oak Hill.Starając nie uronić nic z tego, co działo się przed domem, Lije dał znak stajennemu, by wprowadził konia w kłus.Deresz przebiegł zaledwie kilka metrów, kiedy Lije dostrzegł, że koń kaleczy sobie przednią nogę tylnym kopytem.Kazał zatrzymać zwierzę i podszedł, by sprawdzić, co jest tego przyczyną.Nie dostrzegając żadnych wad w budowie, sprawdził kopyta.- Dopilnuj, żeby zmieniono mu podkowy - polecił służącemu.W tej chwili na ścieżce prowadzącej do dworu rozległ się szelest kroków.Odwrócił się z nadzieją, lecz z mgły wyłoniła się matka.Ponownie zajął się koniem.Rozsunął mu wargi i sprawdził zęby.- Właśnie znoszą ostatni kufer - powiedziała Tempie podchodząc do niego.- Diana za chwilę odjeżdża.- Wiem.- Dał znak stajennemu, by odprowadził konia do stajni.- Nie pożegnasz się z nią? - zapytała.- Powiedzieliśmy już sobie wszystko wczoraj wieczorem.- Będziesz tego żałował, Lije.- Oboje tego żałujemy, lecz to niczego nie zmienia.Tempie przyjrzała się z pozoru spokojnej twarzy syna.Głęboko skrywał targające nim uczucia.Podobnie jak Diana Tempie nie zgadzała się z decyzją męża i syna, lecz w przeciwieństwie do niej postanowiła się jej nie przeciwstawiać.Nie tym razem.Dotknęła ramienia Lijego, żałując, że nie może ukoić jego bólu.- Może kiedy wojna się skończy - powiedziała, próbując go pocieszyć.- Może.- Lecz jego myśli nie sięgały tak daleko.Stand Watie został mianowany pułkownikiem armii Konfederacji.Główną kwaterą dowodzonego przez siebie Pułku Czirokeskich Strzelców Konnych stał się stary Fort Wayne.Zanim jeszcze Diana wyruszyła w podróż do Saint Louis, Lije i Blade Stuartowie zameldowali się w forcie razem ze sformowaną przez siebie kompanią.Powołano również do życia Drugi Pułk Czirokeski, którym miał dowodzić John Drew.Lije nie był zaskoczony, że wstąpili do niego Kipp i Alex razem z liczną grupą członków Ligii Braterskiej.Siódmego października 1861 roku w Park Hill został podpisany traktat między Czirokezami i Skonfederowanymi Stanami Ameryki.Sojusz z Południem stał się faktem.Niewiele jednak działo się tej zimy, z wyjątkiem pogoni za dużą grupą Krików wiernych Unii, którzy próbowali schronić się za granicę stanu Kansas.Reszta oddziałów ćwiczyła, przygotowując się do wiosennej kampanii, która miała na celu przejście przez sympatyzujące z Południem Missouri i zajęcie Saint Louis.Uderzenie miało nastąpić z północnego Arkansas.Grand Viewy Terytorium Indiańskie 11 marca 1862Smugi dymu unosiły się z kominów ozdobionego kolumnadą dworu skrytego wśród drzew.Na ich widok Aleksa ogarnęło paraliżujące mięśnie i umysł zmęczenie.Dym oznaczał ogień, ciepło i strawę.Dał ostrogę czarnej klaczy i pociągnął idącego z tyłu konia.To nagłe przyspieszenie wywołało jęk bólu u mężczyzny jadącego na drugim koniu.Alex ściągnął lekko wodze i obejrzał się na ojca.Niemal leżał na szyi wierzchowca, do którego był przywiązany i teraz zaczął się niebezpiecznie zsuwać na bok.Wymizerowana, skurczona z bólu twarz miała ziemisty kolor, a kurtka była brudna, podarta i poplamiona krwią.Alex zrównał się z nim i ostrożnie podciągnął Kippa w górę.- Już dojeżdżamy.Zostało najwyżej sto metrów.- Gdzie.gdzie jesteśmy? - zapytał Kipp, próbując otworzyć oczy.- Niedaleko domu Tempie.Zdecydował, że nie pojadą do Oak Hill.Ojciec zaczynał tracić przytomność, a rana mocno krwawiła.- Powinienem go zabić - wymamrotał Kipp.- Atak na tę.baterię.miałem szansę.Za.zabiłbym go.- Nic nie mów.Oszczędzaj siły.Doskonale wiedział, o czym ojciec mówi.Jeszcze miał przed oczami ten moment, kiedy Kipp celuje do Blade’a.Właśnie przypuścili atak na baterię Unii.I wtedy ojciec się zawahał.Trwało to najwyżej sekundę, ale jadący przed nim koń zwalił się na ziemię trafiony kulą i okazja do precyzyjnego strzału przepadła.Alex miał w pamięci wiele takich pełnych napięcia obrazów.Wytarł dłoń o spodnie, przypominając sobie, jaka była spocona, kiedyjego pułk formował szyki pod miejscowością Pea Ridge w stanie Arkansas.Był tam również pułk piechoty Watiego i oddział teksańskiej kawalerii, wszyscy szykowali się do ataku na baterię Unii.Składała się z trzech oddziałów gwardii, wspieranych przez oddział kawalerii.Szum pulsującej w skroniach krwi i zmasowany ogień wroga zagłuszyły wydany przez dowódcę rozkaz do ataku.W pamięci utkwiły mu gardłowe wojenne okrzyki Indian, pełne grozy wrzaski Teksańczyków, dudniący tętent tysięcy kopyt końskich, huk armat i strzały z karabinów.Pamiętał również zapachy: drażniący prochu, ostry wydzielany przez końską skórę, cierpki ludzkiego potu i przede wszystkim zapach strachu.Jakimś przedziwnym sposobem obejmował wzrokiem wszystko, co się wokół niego działo, lecz nie mógł skupić na niczym uwagi.Z samego ataku na stanowiska ogniowe Unii pozostały mu w pamięci jedynie pojedyncze nieskładne obrazy - koń koziołkujący po ziemi, padający ludzie, wykrzywione w bólu twarze, krew przeciekająca między palcami ściskającymi ranę, galopujący w panice koń bez jeźdźca z dyndającymi pustymi strzemionami i żołnierz w niebieskiej kurtce celujący do niego z karabinu.Nawet teraz nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy odbezpieczył rewolwer, ani kiedy nacisnął na spust.Poczuł jedynie szarpnięcie broni i żołnierz szarpnął ciałem.Strzelał tak długo, póki Jankes nie zwalił się z siodła.Wcześniej jednak zdobyli armaty i wówczas wezbrała w nim radość ze zwycięstwa i poczucie siły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl