[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz niestety, miała teraz wrażenie, że powierzchnia rzekijest wszędzie jednakowa.W oczach rósł jej tępy ból.Byłto wpływ nadmiernego zimna.Rzeka przeszła w małe jeziorko i tu wiatr uderzył z taką siłą, że ledwomogła się wlec.Kazan ciągnął sanie sam jeden.Parocalowa warstwaśniegu była dla Joanny teraz równie ciężką przeszkodą jak dawniejpółmetrowa zaspa.Stopniowo zostawała w tyle.Pies pracował zapalczywie, z całą energią, do jakiej był zdolny.Gdy znówosiągnęli rzeczne koryto, Joanna brnęła za saniami szlakiem utartym przezpłozy.Nie mogła udzielić zwierzęciu żadnej pomocy.Własne nogi, jakbynalane ołowiem, ciążyły jej coraz bardziej.Jedyną nadzieję stanowił las.Jeśli nie dotrą doń rychło, w ciągu najbliższej pół godziny, wszystko przepadnie.Wlokła się naprzód z coraz większym trudem, jęcząc modlitwę o ratunekdla dziecka.Upadła w zaspie.Sanie majaczyły przed nią niby czarna plama.Potemzaczęły się oddalać i ginąć w mroku.Dzieliło ją od nich zaledwiedwadzieścia stóp, lecz ta przestrzeń wydała się Joannie nieskończeniewielką.Zebrała więc resztki sił, byle dogonić swoje maleństwo.Miała wrażenie, że idzie niesłychanie długo, chyba godzinę.Wreszciewyciągniętymi rękoma dotknęła sań.Rzuciła się naprzód i z jękiem padłana stos futer.Nie czuła już żadnego bólu.Z twarzą wtuloną w niedzwiedziąskórę tuż obok małej Joasi roiła o domu i cieple.Zdawało się jej przezchwilę, że jest już pod własnym dachem.Potem wizja zmierzchła i nocogarnęła jej mózg.Kazan stanął.Potem skręcił w rzemieniach uprzęży i siadłszy obok Joannyczekał na jakieś słowo lub ruch.Lecz ona leżała jak martwa.Wetknął nos wgęstwinę rozwianych włosów.Zaskomlił, a potem unosząc łeb wciągnąłnozdrzami wiatr.W powietrzu unosiła się jakaś woń.Kazan ponownie trąciłpyskiem Joannę, lecz ona ani drgnęła.Więc zawrócił, stanął na szlakugotów do dalszej drogi i obejrzał się na swoją panią.Ale kobieta leżaładalej nieruchomo i skowyt w gardle psa przeszedł w nerwowe ujadanie.Wiatr przywiał mu teraz woń znacznie ostrzejszą.Kazan natężył mięśnie,zebrał się w sobie i ruszył sanie z miejsca.Płozy przymarzły do śniegu,toteż oderwał je z trudem.W ciągu najbliższych pięciu minut dwukrotnie przystawał i węszył.Wreszcie ugrzązł w zaspie; wtedy skręcił ku saniom i zaskomlił chcączbudzić Joannę.Potem znów zacząłpracować i stopa za stopą wygramolił się z zaspy.Dalej leżała przestrzeńczystego lodu i tu pies nieco wypoczął.Wiatr wzmógł się i dziwny zapach uderzył nozdrza Kazana jeszcze silniej. Teraz od głównego koryta rzeki wymknęła się odnoga lodowa, łożyskodopływu.Gdyby Joanna była przytomna, skierowałaby psa prosto przed siebie.Lecz Kazan, wiedziony jedynie własnym instynktem, skręcił w boczny kanałi dobre dziesięć minut gramolił się z trudem przez kopny śnieg skowycząccoraz częściej, aż wreszcie wybuchnął radosnym ujadaniem.Przed nimituż nad krawędzią brzegu stała niewielka chata.Z komina bił dym.Jego tozapach pies wyczuł z paromilowej odległości.Ku drzwiom sadyby wiódłstromy stok i Kazan ogromnym wysiłkiem wywlókł swój ciężar na tozbocze.Potem siadł obok Joanny, uniósł ku górze kudłaty łeb i zawył.W chwilę pózniej drzwi się otwarły.Wyszedł z nich człowiek.Oczy Kazanaprzekrwione i półoślepłe od mrozu i śniegu obserwowały bystronieznajomego mężczyznę, podczas gdy on mknął ku saniom.Potem piesusłyszał głuchy krzyk.Człowiek pochylił się nad Joanną.Z gęstwiny futer wypłynął płaczliwygłosik małej Joasi.Kazan westchnął głęboko, pełen ulgi.Był okropnie znużony.Osłabłdoszczętnie.Aapy miał zbite i krwawiące.Legł w śniegu, podczas gdy człowiek unosiłdo chaty kobietę i dziecko.Mężczyzna za parę minut wrócił.Podszedł tużdo Kazana i spojrzał na niego. Mój Boże!  rzekł z podziwem. I ty dokonałeś tego sam jeden?!Pochylił się bez cienia lęku, odpiął rzemień uprzęży i powiódł psa do chaty.Kazan stojąc w progu zawahał się na mgnienie.Nieco odwrócił czujny łeb;wydało mu się, że wśród wycia wichru złowił głos Szarej Wilczycy.Potem drzwi chaty zatrzasnęły się za nim.Skulił się wnet wnajciemniejszym kącie izby, podczas gdy mężczyzna schylony nadpiecykiem przyrządzał coś ciepłego dla Joanny.Minęło sporo czasu, nimJoanna wstała z tapczana, na którym ją obcy umieścił. Nieco pózniej Kazan słyszał, że kobieta płacze.Mężczyzna nakarmił ją irozmawiali czas jakiś.Wreszcie człowiek osłonił tapczan derąrozwieszoną na sznurze, a sam siadł przy ogniu.Wtedy Kazan przemknąłwzdłuż ścian i wlazł pod łóżko swej pani.Długi czas słyszał zdławiony płaczkobiety, aż wszystko ucichło.Nazajutrz rano, zaledwie mężczyzna otworzył drzwi, Kazan wypadł z chaty ipomknął w stronę lasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl