[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten człowiek potrafił perorować o machinacjach towarzyskich sprzed stu latz takim entuzjazmem, jakby dotyczyły jego znajomych; miał w głowie całą mapęwzajemnych stosunków między członkami elity, wiedział, kto gdzie się wżenił,znał stan rachunków bankowych i historię słynnych skandali, a wszystko to wjego wydaniu pulsowało życiem.Connie czasem zapominała, że aby być dobrymhistorykiem, trzeba również umieć słuchać plotek.Zwróciła wycinek swojemurozmówcy.RLT- To pasjonujące - powiedziała, zastanawiając się, jak to się ma do jej poszu-kiwań księgi Deliverance.- Nigdy nie słyszałam o Lawrence'ach.- W tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym pierwszym Lawrence ufundowałniewielkie skrzydło Bostońskiej Biblioteki Publicznej - powiedział Beeton.-Dobrze wydał za mąż obie córki, które słusznie odeszły w mrok zapomnienia.Rodzina straciła resztki pieniędzy po krachu w dwudziestym dziewiątym.Dom wmieście sprzedała niewielkiemu college'owi.- Prychnął lekceważąco.- Czy sądzi pan, że almanach, którego szukam, trafił właśnie do tego skrzy-dła biblioteki publicznej? Czy może zatrzymała go jedna z jego córek? - spytałaConnie.- Och, nie sądzę - odparł Beeton.- My tutaj, w dziale rzadkich manuskryp-tów i książek, lubimy obserwować losy ważniejszych kolekcji, które przechodząprzez nasze ręce - stwierdził autorytatywnie.- Oczywiście mieliśmy nadzieję, żerodzina pomyśli o nas, kiedy będzie chciała przekazać dalej kolekcję Athenaeum.O ile jednak wiem - przewrócił kilka kartek w segregatorze - jeden czy dwatomy przeszły w ręce córek, niezbyt zapalonych czytelniczek nawiasem mówiąc,a po śmierci Juniusa Lawrence'a w roku.- znów przez chwilę szperał w jakichśpapierach - tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym - podał Connie wycięty ne-krolog z Boston Herald", zatytułowany Junius Lawrence, filantrop, król granitu,zmarł w wieku 74 lat" - kolekcję przekazano.o tak, jest tutaj.do Harvardu.W ręce Connie trafił kawałek papieru, który okazał się kopią testamentu Ju-niusa Lawrence'a, gdzie spisano punkt po punkcie wszystkie jego dobroczynnedary.Cztery lata pózniej córki musiały pożałować jego szczodrości, pomyślała, atymczasem w pełni dotarło do niej znaczenie ostatnich słów Beetona.- Chwileczkę.Do Harvardu? - spytała z lekkim niedowierzaniem.- No, oczywiście! - wykrzyknął.- Oni tam tylko udają, że liczy się, ktokiedy doszedł do majątku, ale tak naprawdę nie ma to dla nich znaczenia.- Mru-gnął do Connie, poruszając przy tym cienką, siwą brwią.RLTTymczasem tryby w jej głowie pracowały na pełnych obrotach, czuła mi-mowolne skurcze mięśni rąk, tak bardzo chciała zajrzeć do kopii testamentu Ju-niusa Lawrence'a, którą ściskała w palcach.- Czy uważa pan, że Junius Lawrence przeczytał kiedykolwiek którąś z ksią-żek kupionych od Salem Athenaeum? - spytała, słysząc swój głos z bardzo dale-ka.Pan Beeton wydął wargi i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby się zasta-nawiał.- Mało prawdopodobne - orzekł.- Moim zdaniem był zbyt zajęty swoimipieniędzmi.A więc księga była w Harvardzie.Leżała tam przez cały czas! Connie jesz-cze raz zerknęła na testament, a potem znowu na Bee- tona, który w otoczeniuswoich cennych katalogów i papierów wydawał się niemal karłem.Uśmiechnąłsię do niej rzewnie.- Bardzo mi pan pomógł - powiedziała, starając się zachować obojętny ton.-Czy mogę zachować kopię tej listy?- Należy do pani - odrzekł, machając ręką, jakby chciał ją wygonić.Potemwestchnął.- Gdyby tylko dzisiejsi kolekcjonerzy wykazywali tyle zainteresowa-nia co pani, panno Goodwin.- Pokręcił głową.- Zwiat schodzi na psy, niestety.- W rzeczy samej - przyznała, wstając.Myślami była już daleko stąd, prze-mierzała słabo oświetlone, marmurowe sale Biblioteki Widenera w Harvardzie,gdzie czekała na nią księga Deliverance.Mogła znalezć ją już jutro! A potemwystarczy odkryć, do czego jest potrzebna Chiltonowi.Księga wciąż pozostawa-ła poza jej zasięgiem, wreszcie jednak wiadomo było, gdzie jej szukać.- Bardzo panu dziękuję.Gdy szła już korytarzem, przyciskając do piersi fotokopię testamentu JuniusaLawrence'a, odniosła wrażenie, że słyszy za plecami pana Beetona, który mówi:RLT- Powodzenia.- Jest w Harvardzie, mamo! - wybuchnęła, gdy tylko ktoś odebrał telefon napustyni Santa Fe.- Co tam jest? - spytała Grace Goodwin.- Rejestr przepisań Deliverance - odpowiedziała Connie, głośno wydychającpowietrze.- Poznałam dzisiaj wyjątkowo zabawnego człowieczka.Wykonał zamnie połowę moich badań.- Ciągnęła za sobą przewód telefonu, jak zwykle wędrując po babcinej jadal-ni i przy okazji znajdując po omacku niezliczone przedmioty na swojej drodze.- Co za szczęście - skwitowała Grace tonem zabarwionym ironią.- Pewniezapomniałaś mu podziękować?- Mamo - powiedziała ostrzegawczo.- Tak, kochanie, wiem.- Pociągnęła nosem.- I co zamierzasz dalej? Zaj-rzysz do katalogu alfabetycznego pod: Dokładnie ta książka, której szukam"? -Matka roześmiała się wyjątkowo dziewczęcym głosem, wysokim i gardłowym.- Chciałabym - przyznała Connie.Wcale nie miała jasnego wyobrażenia otym, jak księga została skatalogowana.W pewnym sensie jej bliskość, aczkolwiek urzekająca, była również powo-dem frustracji.Biblioteka Widenera - główny księgozbiór UniwersytetuHarvardzkiego - dorównywała wielkością i bogactwem zbiorów Bibliotece Pu-blicznej Nowego Jorku.Chociaż podobnie jak inni doktoranci Connie w pew-nych jej działach czuła się jak u siebie w domu, to w tej chwili widziała przedsobą półki całej biblioteki Harvardu, ciągnące się w niezliczonych kierunkachpodziemnymi korytarzami pod kompleksem uniwersytetu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]