[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Kazmirz wydał krzyk dziwny  roztworzył ręce  piana różowa na usta muwybiegła  zamknął oczy, i w tył się przegiął.Byłby spadł z konia, gdyby nie Hedwiga,która przytrzymywała go w gwałtownm objęciu, sama przytrzymywana ciągle przezpodchwytującego ją Majstra.Już mu się kilka razy wyśliznęła, już Kazmirz upadający z konia pociągał ją za sobą,gdy Pan Johann wpił swoją szponiastą rękę za jj krzę.Twardy kołnirz zaczął ją dusićjakby stryczek.Dla złapania powietrza, w tył przechyliła głowę, ale ręka wciąż dociągałakołnierz  w oczach jj się zrobiło czarno  ręce obezwładniały  wpół zadławiona izupełnie już bezprzytomna, padła na piersi Majstra.Ten porwał ją, posadził, a raczj położył przed sobą, głowę jj oparł na swojmrozkrwawionm ramieniu, konia zawrócił napowrót ku miastu, puścił się, cwałem, i znikł wciemnj nocy.Tymczasem Pan Kazmirz runął z siodła.Koń, przestraszony wystrzałem, krzykami, zamieszaniem, wyrwał się  poleciałwprost przed siebie gościńcem wiodącym ku Oliwie, i przepadłw ciemniejących gąszczach.Aowczy, który dotąd nie mieszał się czynnie do zajścia, lecz tylko  jako wódzbaczny  kierował czynnościami drugich, teraz dostrzegłszy leżącego, zsiadł co żywo,zbliżył się, i pytał z wielkim zatrwożeniem: Aleć on nie zabit?Kornelius przysiadł na piersiach Kazmirza, przyłożył do nich rękę, roześmiał siętwardo, i odpowiedział: Zabit.Już mu niczego nie trza, jeno piasku na oczy.Aowczy chwycił się za głowę i zaczął krzyczć: A łajdaki! A nie mogli wy to go wziąć żywcem? Po co ta pukanina? Który strzelił?  Nie ja! I nie ja! I nie ja!Uniewinniali się słudzy. Więc tedy kto? A no ten, co siedzi na zabitym. Co Waść za jeden? Czyś nie słyszał zakazu Pana Burgemeistra? Nie słyszał ja nic.A choćbym i słyszał, tom ja nie pachołek Burgemeistra, jenosocyusz Pana Johanna Schultza.Jam na swoją rękę jachał,i sam sobie rozkazował. Dobrze, dobrze.Ale jak będzie jawantura, to wszystko się na Waści skrupi.Abędzie jawantura, obaczycie! Cała armia wodna pójdzie w krzyk.Dostanęż ja od PanaBurgemeistra nosa! No, a panowie łeficerze jeszcze miasto nam wyplądrują! O Jezu!  Mruczał Kornelius. Co tu gomonu o jednego chłystka.U nasw Amsterdamie, kiedy złodzi kradnie panny, to go Burgemeistry same dają katu,a nie gardłują za nim.Panie Strzelcze niestrzelający, wolałbyś ty mi powiedzić danke, bogdyby nie moja rusznica, to by ten nieboszczyk był tu was wszystkich wymordował.Jenomoment miał, a mało to nasiekł tym swoim nożykiem?Aowczy obejrzał się po swoich ludziach, i sprawdził z przyjemnością, że jednak żadenz nich nie poniósł ciężkiego szwanku.Nawet ów strzelec tak ciężko cięty kordelasem, ocalałdzięki swemu szwedzkiemu kapeluszowi, który po wierzchu był obciągnięty niewinną pilśnią,ale wewnątrz miał duszę z mocnj blachy.Ogłuszony gwałtownm uderzeniem, strzelecobsunął się był z siodła, ale głowę uniósł całą, i teraz dosiadał znowu konia.Wszyscy ich dosiadali, zapytując: A co z tym zabitym zrobić? Nic. Odparł, machnąwszy ręką, Aowczy. Nie będę ja się onym trupemchwalił w mieście.Niech tu go sobie kto chce najdzie, i co chce sobie myśli.Abo to małoludzi ginie po różnych gościńcach? Jeśli przyjdzie do świadkowania przed sądem, to powiembez ogródki kto tutaj nabroił.Wszystko się na Waści skrupi.Ale sam umywam ręce od całjtj historyi.My tutaj nic nie zawinili. Tak, tak, my nic nie zawinili. Powtarzały gromadne głosy. Az tm wszystkim, nasłucham ja się od Pana Burgemeistra, oj nasłucham! Bożemój! Licho mię tu przyniesło.Tak utyskując, Aowczy odjechał zfrasowany.Wszyscy odjechali w milczeniu.Kornelius ruszył ostatni.Jeszcze nawet kilka razy przystanął, i obracał głowę zasiebie, aby nasycić oczy widokiem swojj zemsty.Potm nagle skoczyłw bok z gościńca, spiął ko-nia, i wszystkich wyprzedzając, bocznemi dróżkami puścił się ku miastu.A sztywne ciało Kazmirza, z twarzą nieruchomie zwróconą ku niebu, zostało na tmpobojowisku, samotne, jakby na pustyni.Tylko chmury czarno podarte, przesuwały się nad nim, jakby płaczki wiejące długiemikirami, tylko xiężyc przypatrywał mu się swojm okiem, okrągłm od podziwu iprzerażenia,  tylko wicher jęczał nad nim przeciągle, i z jękiem tym przeleciawszy pola,uderzał na morze, chwiał okrętami stojącemi w Puckij zatoce, targał ich liny i flagi, ażmarynarze wpół-zbudzeni, przewracali się na twardych deskach, żegnali się znakiem krzyża, imówili: Jak tż ten wiater osobliwszo zawodził Richtyg tak jakby nad kim desperował.IX. Cudowne odkrycie.Nazajutrz Dom Bursztynowy pozostał długo zamknięty  zaklęty  niedostępny.Już od rana co prawda, krążyły głuche wieści, o jakimś tragicznm zakończeniunocnj, przygody.Wszakże nikt nie wiedział na pewno co się stało.Z ganków i okien sąsiednich kamienic, setki oczów, setki uszów zwracały się tamnieustannie, dla podchwycenia jakijś oznaki lub odgłosu.Kupki przechodniów stały z głowązadartą, wpatrując się w kamienny pierścień.Ale pierścień był ciągle pusty, w żadnm zokien nikt się nie pokazywał, żaden jęk, ani krzyk, ani najlżejszy nawet szmer nie dochodził zwnętrza, i choć niektórzy znajomi poruszali kołatką, nikt im nie otwirał.Już kumoszkizaczęły szeptać, że Majster Johann wszystkich pozabijał i sam się powiesił.Dopiro po południu, dobiła się tam Pani Flora, która zawsze i na wszystko miałaswoje sposoby.Trochę popukawszy, zaczęła wołać: Mina, otwiraj! Bo ja niesę dryjakiew dla Pana Konzula.Zaraz klucz zgrzytnął, drzwi troszkę się uchyliły, wyjrzała z nich przerażona twarzMiny.Wdowa tak zgrabnie wparła się w tę szparę, że sługa musiała ją wpuścić do sieni, alenatychmiast drzwi napowrót zamknęła. Meister nie każe nikogo puszczać i okrutnie sierdzi się, co tam tyle narodu stoi.Ach!  Mówiła dalj, podnosząc do nieba ręce. Ach! Co się tou nas porobiło! Czy Meister leży? Nie, chodzi po swojj komorze, tam na drugim trepie, od podwórka, bo nie chcepatrzć na te ludzie, co mu dom napastują. Wiem, że porąban.Czy ta rana zła? Pono nie.Balwirz opatrował i śmiał się, i gadał, że za dniów pięć abo sześćMeister będzie zdrów.Ale zawdy biedny syka z bólu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl