[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cody odebrał tablicę.Tak, zasługi Gretchen były niepod-ważalne, ale Bóg jeden wiedział, jak trudno mu było dzięko-wać za uznanie dla tych zasług.W krótkich słowach wyraziłswoją wdzięczność i zajął miejsce obok żony.Nie odezwałsię słowem.Nigdy dotąd nie wydawał się Lauren bardziejobcy.Wkrótce uroczystość dobiegła końca i pan Hollis zaprosiłwszystkich zebranych do obejrzenia nowego oddziału.Go-ście powstali z miejsc.Sporo osób podchodziło do Doloresi Cody'ego, aby wyrazić żal z powodu przedwczesnej śmierciGretchen i szacunek dla jej zasług.Twarz Cody'ego tężałacoraz bardziej.Kiedy już ostatnia osoba uścisnęła im dłoń,Dolores cichym głosem poprosiła Cody'ego:- Czy mogłabym obejrzeć tę tablicę?Uważnie przestudiowała widniejący tam napis i w jejoczach pojawiły się łzy.- Na pewno powiesisz ją w pokoju Sary, prawda?114 - Raczej nie - odrzekł Cody nieswoim głosem.- Bę-dzie leżała w szufladzie, gdzie przechowuję rzeczy poGretchen.- Dlaczego? - zaprotestowała Dolores.- Przecież dziec-ko powinno pamiętać, jaką miało wspaniałą matkę! Takarzecz nie powinna poniewierać się w jakiejś szufladzie.- To nie jest jakaś tam szuflada, lecz miejsce, gdzie prze-chowywane są rzeczy po Gretchen i Sara w każdej chwilimoże tam zajrzeć.Rozmowa stawała się coraz bardziej przykra.Na szczęściemała, znudzona sprawami dorosłych, zsunęła się z krzesłai podskoczyła do ojca.- Tatusiu, chcę do domu!- Tak, skarbie, już jedziemy - obiecał, chwytając ją naręce.- Jak to? - Pani de Witt znów była niepocieszona.- Jużjedziecie? Nie obejrzycie nowego oddziału?- Byliśmy tam przed uroczystością - wyjaśnił Cody.-Teraz musimy jechać, Sara jest zmęczona.- Znów się wymigujesz, Cody! Wypadałoby, żebyścieposzli teraz ze wszystkimi.- Bardzo mi przykro, Dolores, naprawdę musimy jużjechać.Jechali w milczeniu.Cody, skupiony nad kierownicą,i Lauren, tocząca ze sobą walkę, czy to milczenie przerwać.W końcu zdecydowała się.- Odebranie tej nagrody na pewno było dla ciebie wiel-kim przeżyciem.- Tak - odpowiedział sucho.- Gretchen rzeczywiściebardzo się zasłużyła.- Czy zbierała datki tylko na szpital?115 - Nie tylko.Włączała się do różnych akcji, na rzecz cho-rych na nowotwory, cukrzycę, zanik mięśni.Do różnych.- Czyli uzupełnialiście się nawzajem.Nie odezwał się ani słowem i nagle Lauren uzmysłowiłasobie, że Cody wcale nie chce, żeby ktokolwiek przypominałmu, jaką znakomitą parą byli on i Gretchen.Po przyjezdzie przygotowała naprędce coś do zjedzenia,potem Sara poszła spać, a Cody oznajmił, że musi trochępopracować i będzie w gabinecie.Lauren zrozumiała, żechce być sam, i jeśli teraz ona zacznie pytać i drążyć, wów-czas oddali się od niej jeszcze bardziej.Teraz, kiedy, byćmoże, jest w ciąży.Ta myśl przeraziła ją, ale jednocześniedała nadzieję.Włączony komputer czekał na dalsze polecenia.Codyprzez chwilę wpatrywał się w monitor, potem, jakby naglestracił całe zainteresowanie wykonywaną pracą, odsunął sięz krzesłem od biurka i spojrzał w okno.Tak, dzisiejsza uro-czystość była przeżyciem.Czuł się podle, jakby okłamywałwszystkich.Jego żona tyle zrobiła dla miasta.A dla dziecka?Znów sobie przypomniał ich kłótnie, swoje prośby, potembłagania.Gniewne słowa zabiły jego miłość.Uczucie, któ-rym kiedyś darzył Gretchen, przerodziło się w obsesyjny lęko dziecko.I świadomość własnej niemocy.Wreszcie zacząłsię obwiniać, że nie potrafił niczego naprawić, a teraz czułsię rozdarty, kiedy Sara pytała go o matkę.Co ma powiedzieć córeczce? %7łe jej piękna, eleganckamatka, filar wszystkich akcji dobroczynnych w mieście, niemiała serca dla własnego dziecka? Owszem, czasami zajmo-wała się Sarą.Z rzadka, gdy nikogo innego nie było pod ręką.Obrażona, z łaski, nie okazując dziecku ani odrobiny czuło-ści.Te żarciki, że może się polubią, kiedy Sara dorośnie!116 Błagał ją, żeby poszła do psychologa, a ona w nieskończo-ność przesuwała termin wizyty.Tak, kiedy ją poznał, był zbytmłody i zbyt niedoświadczony, żeby dostrzec, jaka naprawdęjest ta urodziwa dziewczyna.A teraz? Teraz ma przy sobie Lauren.W ciągu ostatnichtygodni jego życie zmieniło się diametralnie.Miał przy sobieoddaną osobę, prawdziwego przyjaciela.Na dodatek tenprzyjaciel był śliczną kobietą, której pożądał.Bał się tegopożądania, bał się, że zacznie nim rządzić.A on, Cody Gran-ger, bardzo nie lubi, gdy nie jest panem siebie.Wrócił do komputera.Wszedł do Internetu i odszukał ka-talog biblioteki medycznej.Książki.Znów oczami wyobraznizobaczył Lauren, pochyloną z Sarą nad książeczką.Lauren.Wystarczyło, żeby się uśmiechnęła, dotknęła go niechcący,a on już siłą powstrzymywał się, żeby nie wziąć jej w ramio-na.Nie, tak nie może być.Skasował w mózgu hasło  Laureni skupił się na dziełach medycznych.W tym małżeństwiebędzie inaczej.Wyznaczył sobie granice i będzie pilnować,żeby ich nie przekroczyć.We wtorek rano do telefonu biegła Lauren.Kiedy usły-szała głos doktora Hastingsa, wstrzymała oddech.- Niestety, nie, Lauren - powiedział od razu, wiedząc,z jaką niecierpliwością czekała na jego telefon.W jej głosie zabrzmiała prawdziwa rozpacz.- Dlaczego, panie doktorze? Przecież wszystko wskazujena to, że.- Dlatego zleciłem dodatkowe badanie krwi.Teraz nie majuż najmniejszych wątpliwości.Przykro mi, Lauren, nie je-steś w ciąży.Takie zaburzenia w cyklu mogą się zdarzyćz zupełnie innych powodów.U ciebie najprawdopodobniejprzyczyną są zasadnicze zmiany, jakie zaszły w twoim życiu.117 Wyszłaś za mąż, matkujesz Sarze.W życiu kobiety to pra-wdziwa rewolucja!- A ja miałam taką nadzieję!- Lauren, bądz cierpliwa.Przecież jesteście małżeń-stwem dopiero od dwóch miesięcy! Głowa do góry, będzieciejeszcze mieli to swoje stadko.A wtedy, nie zapominaj, żerozmawiasz właśnie z przyszywanym dziadkiem, który mazamiar rozpieszczać je do niemożliwości.- Dziękuję, panie doktorze.Pan jest cudowny.Lauren odłożyła słuchawkę i czuła, że zaraz się rozpłacze.Niczego bardziej na świecie nie pragnęła, niż tego maleństwa,które miało być furtką do serca męża.Jednak serdecznesłowa doktora Hastingsa zadziałały.Pomyślała, że płacz nictu nie pomoże i rzeczywiście trzeba być cierpliwą.Otarła tęjedną łzę, która wymknęła się spod powieki i zadecydowała,że zaraz upiecze tort.Czekoladowy, taki, jaki Cody lubinajbardziej.Będą sobie jedli ten tort, następnie razem położąSarę do łóżeczka, potem Cody będzie się przymilał, że z chęciązjadłby jeszcze kawałek.Tak, życie jest piękne, tylko trzebamieć trochę cierpliwości.O piątej, kiedy razem z Sarą urzędowały w kuchni, za-dzwonił Cody i uprzedził, że ma tłum pacjentów i wrócipózniej.- Dobrze - odrzekła, jak zwykle, Lauren.- Będę na cie-bie czekać.Po kolacji zabrała Sarę do parku i były tam aż do zmierz-chu.Potem wracały sobie do domu, powolutku, trzymając sięza ręce, i Lauren pomyślała, jak Cody mógł w ogóle wątpić,czy ona pokocha Sarę.Ta mała, słodka dziewczynka już byłajej córeczką.Gdyby jeszcze Sara mogła mieć rodzeństwo.Kiedy dziewczynka myła ząbki, Lauren przypomniała so-bie o czystej bieliznie, która na pewno już wyschła w suszar-118 ni.Zbiegła szybko na dół, po kilku minutach była już z po-wrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl