[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Na drugim końcu parkingu teren gwałtownie się obniża.W dół prowadzi kilka ostrych serpentyn, a na ich końcuznajduje się naga, bezdrzewna połać ziemi.Obóz w niczym nie przypomina tego, co sobiewyobrażałam.Myślałam, że będą tu prawdziwe domy alboprzynajmniej solidne konstrukcje porozstawiane międzydrzewami.A to po prostu rozległe, zatłoczone pole, patchworkkoców i odpadków, pomiędzy nimi zaś setki, po prostu setkiludzi: wszystko to wygląda jak fala napierająca na murokalający miasto, czerwieniejący w świetle gasnącego słońca.Gdzieniegdzie na tej wielkiej, czarnej przestrzeni widaćpłonące, migoczące jak światła odległego miasta ogniska.Niebo, rozpalone tuż nad horyzontem, powyżej jest ciemne ipłaskie jak metalowa klapa przykrywająca śmieci.Przypominają mi się nagle okaleczeni ludzie z podziemia,których spotkaliśmy z Julianem, kiedy próbowaliśmy uciecHienom, oraz ich brudny, zadymiony świat.Nigdy nie widziałam tak wielu Odmieńców.Nie,poprawka.Nigdy nie widziałam tak wielu ludzi.Czuć ich nawet tutaj.Mam wrażenie, że uszło ze mnie całe powietrze. Co to w ogóle jest?  szepcze zduszonym głosemJulian.Chciałabym go jakoś pocieszyć, powiedzieć mu, żewszystko będzie dobrze, ale sama jestem przytłoczona,otępiała z rozczarowania. I to ma być to?  Dani wypowiada na głos to, copewnie myśli każdy z nas.- To jest to nasze wielkie marzenie?Nowy porządek? Przynajmniej mamy tutaj przyjaciół  mówi cichoHunter.Ale nawet on nie jest w stanie wykrzesać z siebieentuzjazmu.Przejeżdża ręką po włosach, które zaczynają sterczeć na wszystkie strony.Twarz ma bladą.Cały dzieńwycinał nam przejście przez las.Widać, że jest wykończony,jego oddech stał się chrapliwy i nierówny. Zresztą i tak niemamy wyboru. Mogliśmy iść do Kanady, jak mówił Gor do. Nie dotarlibyśmy tam bez zapasów  odpowiadaHunter. Tyle że nie stracilibyśmy ich, gdybyśmy od razu poszlina północ  odparowuje Dani. Ale nie poszliśmy.Co się stało, to się nie odstanie.I niewiem jak wam, ale mnie się chce pić jak cholera. Po tychsłowach Alex przepycha się do przodu, a potem zaczynaschodzić stromym zejściem, ślizgając się i posyłając w dółkawałki żwiru.Dociera do ubitej ścieżki, zatrzymuje się i spogląda dogóry No to jak? Idziecie?  Omiata spojrzeniem całągrupę.Gdy jego oczy spoczywają na mnie, czujęprzepływający przeze mnie elektryczny impuls i momentalniespuszczam wzrok.Przez ułamek sekundy wyglądał prawie jakmój Alex.Raven i Tack ruszają naprzód.Alex ma rację co dojednego  teraz już nie mamy wyboru.Nie przeżyjemy wGłuszy kolejnych dni bez pułapek, zapasów czy naczyń dogotowania wody.Reszta grupy również musi sobie z tegozdawać sprawę, bo podążają za Raven i Tackiem, zsuwają sięw stronę ścieżki jeden za drugim.Dani mruczy coś pod nosem,ale wreszcie i ona rusza za pozostałymi. Chodz. Sięgam po rękę Juliana.Chłopak cofa się.Oczy ma ciągle utkwione w rozległą,zadymioną równinę rozciągającą się w dole, bury patchwork koców i prowizorycznych namiotów.Przez chwilęwydaje mi się, że nie pójdzie.A potem konwulsyjnym ruchem,jak gdyby przepychał się przez niewidzialną barierę, ruszaprzede mną w dół.W ostatniej chwili dostrzegam, że Lu wciąż stoi na górze.Na tle potężnej puszczy, rozciągającej się za jej plecami,sprawia wrażenie drobnej i niepozornej.Jej włosy sięgają terazniemal do pasa.Nie wpatruje się w obóz, ale w stojący za nimmur: zabarwiony na czerwono kamień, oznaczający wstępinnego świata.Zwiata zombie. Idziesz, Lu?  pytam. Co?  Lu wygląda na zaskoczoną, jak gdybymwyrwała ją ze snu.A potem dodaje natychmiast:  Tak, jużidę. Jednak zanim rusza za resztą, rzuca jeszcze jednospojrzenie na mur.Na jej twarzy maluje się niepokój.Waterbury, przynajmniej z daleka, wygląda na miastowymarłe: z kominów fabryk nie unosi się dym, z ciemnych,przeszklonych wież nie biją światła.To pusta skorupa miasta,prawie taka sama jak ruiny, które mijamy w Głuszy.Tyle żetym razem ruiny są po drugiej stronie muru.Zastanawiam się, co w tym widoku wywołuje w Lu lęk.Gdy docieramy na sam dół, fetor staje się niemal nie dozniesienia: to odór tysięcy niemytych ciał i wyziewów zgłodnych ust, a do tego smród uryny, starego palonego oleju itytoniu.Julian kaszle i mruczy:  o, Boże".Ja przykładamrękaw do ust, starając się przezeń oddychać.Na obrzeżach obozu porozstawiane są wielkie metalowebeczki i stare, zardzewiałe kubły na śmieci, w których palą sięogniska.Wokół nich gromadzą się ludzie, gotując coś na nich albo ogrzewając ręce.Gdy ich mijamy, spoglądająna nas spode łba.Od razu widać, że nie jesteśmy tu milewidziani.Nawet Raven nie wygląda zbyt pewnie.Trudnostwierdzić, w którą stronę powinniśmy się udać, z kimporozmawiać, czy obóz w ogóle jest zorganizowany.Gdysłońce wreszcie zostaje zupełnie wessane przez horyzont, tłumprzeobraża się w masę cieni: widzimy tylko oświetlone ogniemtwarze, groteskowe i wykrzywione w migoczącym blasku.Szałasy zostały skonstruowane naprędce z kawałków blachyfalistej i skrawków metalu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl