[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z lękiem odwrócił się od niego.Myślał: Na co zgodził się ten straszny uczony, napróbę ze mną czy jedynie na odroczenie egzekucji? Czy dobrze zrobiłem, że odkryłem mu, iżnikt nie wie, gdzie jestem? Jaki to dziwny pokój! Tamta na przykład zasłona za stalowąkratą& Kto może wiedzieć, co za nią& A pokój sześciokątny w wieży& a dwie izby na doleza żelaznymi drzwiami& Co w nich kryje się?& Albo tu na przykład: licznik Geigera! Dodiabła, na cóż mu licznik Geigera, czyżby liczył atomy w mózgu?Rozbicie psychiczne powolutku ustępowało.Miał ochotę prostować się i przeciągać,lecz poprzestawał na wędrowaniu po kratkowanej podłodze.Po raz pierwszy zaświtało mu teżpytanie: kto to jest? Spojrzał na Nieznanego, stojącego teraz doń tyłem licznych kontaktach,tarczach i wtyczkach maszyny.Nie znał go, nie widział go nigdy osobiście, lecz nieprawdo-podobne wydawało mu się, żeby nie słyszał o nim, żeby nie znał nazwiska.Przecież to jakiśwarszawski profesor.Lekarz? Biolog? Neurolog? Nie ma ich wielu.Jakaś głupia historia!Nagle zatrzymał się, czyżby& czy możliwe, aby to był samouk, jakiś prywatny odkrywca?Wykluczone! Wiek samotnych i w dodatku amatorskich poszukiwaczy prawdy naukowej da-wno minął.Nie ma dziś miejsca na przypadkowych szperaczy, jak w wieku XVII czy XVIII,a nawet XIX.Dziś wiedza jest tak skomplikowana, że nawet najgenialniejszy mózg niepotrafi wyrównać braku systematycznego szkolenia i zawodowych stosunków.Nie wierzę, byon nie należał do sfer uniwersyteckich.To profesor.Na pewno! No, nie czas jeszcze na zada-wanie mu podobnie niedyskretnych pytań, czuję jeszcze ból przegubów, a do świtu sporo go-dzin.Z aparatu dobiegały od kilku sekund ciche trzaski, rury celofanowe wypełnione byłypłynem krążącym między dziwną  szafą a głową za pośrednictwem grubej podstawy, naktórej była osadzona.Nieznany obracał co chwila wzrok na głowę Pogonowskiego. Ma pan piękne laboratorium  zaczął Guran, ale nie skończył zdania, bo oto stangłowy zaalarmował go.Nie tylko zresztą jego, Nieznany również śledził z napięciem, co siędzieje.Głowa stała w świetlistym kole, stworzonym przez specjalną lampę, i dokładnie ją byłowidać, ze wszystkimi szczegółami twarzy, na tle błyszczącej powierzchni biurka.Obaj, zapominając o wszystkim innym, poskoczyli bliżej.Zwyciężać zaczynała zawo-dowa żądza ciekawości.W umiejętnym oświetleniu, dającym zdecydowane kontrasty światła, mocne i gwałto- wne cienie, rysy nabierały niesłychanej wypukłości i wyrazistości.Całość była do tego czasujedną masywną nieporuszonością.Wtem usta zadrgały.Po plecach Gurana przebiegł dreszcz elektrycznej iskry, podsunął się do samego brzegubiurka, oparł się rękami i wbił wzrok w głowę powracającą na łono życia.Głowa  oddychała! Był to ruch płytki, ledwo dostrzegalny, ale niewątpliwy.Powolistawał się wyrazniejszy, bardziej określony, głęboki i dłuższy.Teraz oto głowa, umieszczonana płycie jak na makabrycznym ołtarzu ofiarnym, oddychała spokojnie i równo.Policzkizabarwiły się kolorami.Trwało to wieki albo może tylko chwilę, Guran stracił poczucie czasui nie potrafiłby  nawet gdyby tego zażądano  ruszyć się z miejsca.Dostrzegł w okolicachoczu drgania, siatka zmarszczek zadygotała jak powierzchnia martwej dotychczas wody poduderzeniem wiatru.Rzęsy uniosły się nieznacznie, ukazując szparę oczu, i tak się zatrzymały.Potem poruszyła się cała twarz, nie w pojedynczych drganiach kresek, lecz w zespolo-nym ruchu brwi, rzęs, policzków, nosa, mięśni szczęki i ust.Szykowała się do przebudzenia,a raczej do ucieczki od wiecznego snu.Nieznany obserwował widowisko spokojnie, znaćbyło na nim rutynę, ale nie tylko to: nie wierzył widocznie w powrót świadomości.Odezwał się (a głos jego dopłynął do redaktora jak z otchłani wieków i z przestrzenikosmicznej): Nie, nic z tego nie będzie, to wszystko i tylko na chwilę.Zaraz zobaczymy regresję.Za długa była przerwa.Głos ten przywrócił Guranowi równowagę.Wyprostował się, oderwał ręce  z pe-wnym wysiłkiem  od biurka i odparł: Jeśli pan tak twierdzi, znaczy tak będzie.Szkoda.%7łałuję ogromnie, byłoby cieka-we&Nieznany nie uśmiechnął się z tej widocznej naiwności oświadczenia, zrozumiałegozresztą ze względu na rodzaj przeżycia, tylko sprostował: Szkoda raczej mózgu niż sytuacji.A czegóż to pan się spodziewał? Rozmowy z Po-gonowskim? Co by on panu nowego powiedział? Mnie  tak, bo ja oczekuję czego innego,ale panu? Nagada się pan jeszcze do woli dziś w nocy z głowami, nic niezwykłego w tym niema i nie będzie.Po prostu  nieprzyzwyczajony pan jest do sytuacji.To tak, jakby ktoś poraz pierwszy zobaczył morze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl