[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcuzgodziła się.Wszystko, co uczyni walkę z Shaido krótszą, mogło wyjść tylko nadobre.Twarz Moiraine ani na moment się nie zmieniła, aczkolwiek nie miał wątpli-wości, co myślała.Te gładkie rysy Aes Sedai, te oczy Aes Sedai, potrafiły od-zwierciedlić lodowatą odmowę, nie zmieniając nawet na jotę swego wyrazu.Wepchnąwszy kawałek włóczni za pas, postawił stopę na pierwszym szczeblu i wtedy Moiraine przemówiła. Dlaczego znowu nosisz miecz?Ostatnie pytanie, jakiego się spodziewał. A czemu nie? burknął w odpowiedzi i zaczął się wspinać.Nie najlepszariposta, ale wzięła go przecież z zaskoczenia.W połowie tylko zaleczona rana w boku rwała, kiedy się wspinał; niby nie byłto ból, ale miał wrażenie, że blizna się otwiera.Nie zwracał na to uwagi; częstotak ją czuł, kiedy zanadto się forsował.Rhuarc i pozostali wodzowie klanów poszli za nim, Bael zostawił nareszcieMelaine, za to na szczęście Weiramon i jego dwaj służalcy pozostali na ziemi.Wysoki Lord wiedział znakomicie, co należy robić; nie potrzebował i nie chciałdalszych informacji.Czując na sobie oczy Moiraine, Rand zerknął w dół.NieMoiraine.To Egwene obserwowała go, jak się wspina, z twarzą tak podobną dotwarzy Aes Sedai, że trudno byłoby znalezć jakąś różnicę.Moiraine i Lan pochy-lili ku sobie głowy.Miał nadzieję, że Egwene nie zmieni decyzji.Szeroką platformę na szczycie zajmowali dwaj niscy, spoceni młodzieńcy;odziani w same koszule, ustawiali obitą w mosiądz drewnianą tubę długości trzechkroków i grubszą w średnicy niż ramię każdego z nich, na obrotowej ramie przy-mocowanej do poręczy.W odległości kilku kroków znajdowała się już druga takasama tuba, osadzona tam niemal zaraz po ukończeniu budowy wieży, czyli po-przedniego dnia.Trzeci mężczyzna, rozebrany do bielizny, wycierał łysą głowę136pasiastą chustką i powarkiwał na nich. Ostrożnie z tym.Ostrożnie, powiedziałem! Wy osierocone łasice, tylko miktóry przekrzywi soczewkę, to ja mu wtedy przekręcę jego bezmózgi łeb tyłem doprzodu! Przykręć ją mocno, Jol.Mocno! Jeśli spadnie, kiedy Lord Smok będziepatrzył, to obaj będziecie za nią skakać.I nie tylko dla Lorda Smoka.Popsujciemoją pracę, a pożałujecie, żeście sobie nie połamali swoich głupich czaszek.Jol i drugi chłopak, Cail, pracowali dalej, szybko, niespecjalnie jednak zastra-szeni.Znalezienie wśród uchodzców rzemieślnika, który robił soczewki i szkłapowiększające oraz jego dwóch czeladników natchnęło Randa pomysłem,by zbudować tę wieżę.Z początku żaden z trzech nie zauważył, że nie są sami.Wodzowie klanówwspinali się cicho, perorowanie zaś Tovere wystarczyło, by zagłuszyć tupot butówRanda.Sam Rand był zaskoczony, kiedy głowa Lana wyskoczyła przez otwartedrzwi zapadkowe za Baelem; buty nie buty, Strażnik nie robił więcej hałasu niżAiel.Nawet Han był o głowę wyższy od Cairhienian.Dwaj czeladnicy, kiedy wreszcie zauważyli nowo przybyłych, wzdrygnęli sięz szeroko rozwartymi oczyma, jakby nigdy wcześniej nie widzieli Aielów, poczym pochylili się w pół-ukłonie przed Randem i tak już zostali.Twórca socze-wek drgnął niemal tak samo na widok Aielów, ale ukłon wykonał bardziej po-wściągliwy, wycierając przy tym czoło. Obiecałem ci, że drugą skończę dzisiaj, Lordzie Smoku. Mimo iż nadalprzemawiał burkliwym głosem, Tovere w jakiś niewiadomy sposób potrafił nadaćmu odcień szacunku. Wspaniały pomysł z tą wieżą.W życiu bym czegoś takie-go nie wymyślił, ale kiedy zacząłeś mnie wypytywać, jak daleko można sięgnąćwzrokiem przez szkła powiększające.Daj mi czas, a wykonam takie, że zoba-czysz stąd Caemlyn.Gdyby zbudować dostatecznie wysoką wieżę zastrzegł. Są jakieś granice. Wystarczy to, co już zrobiłeś, panie Tovere. Z pewnością więcej, niż sięspodziewał.Patrzył już raz przez pierwsze szkło powiększające.Jol i Cail nadal trwali pochyleni, z głowami opuszczonymi w dół. Może zabierzesz swych czeladników na dół powiedział Rand. Dziękitemu nie będzie tu tak tłoczno.Miejsca starczyłoby dla czterokrotnie liczniejszego towarzystwa, ale Toverenatychmiast dzgnął Caila w ramię grubym palcem. Chodzcie, wy chłopcy stajenni z łapskami jak szynki.Zawadzamy lordowiSmokowi.Czeladnicy poszli za nim, prawie w ogóle nie protestując; wciąż wgapieniokrągłymi oczyma w Randa, bardziej nawet niż w Aielów, zniknęli pod platfor-mą.Cail był od niego starszy o rok, Jol dwa.Tak wielkich miast, w jakich obaj sięurodzili, nawet sobie nie wyobrażał przed opuszczeniem Dwu Rzek; obaj zwie-dzili Cairhien, widzieli króla i Zasiadającą na Tronie Amyrlin, nawet jeśli tylko137z daleka, kiedy on jeszcze wypasał owce.Najprawdopodobniej wciąż w pewiensposób wiedzieli o świecie więcej niż on.Kręcąc głową, nachylił się nad nowymszkłem powiększającym.W pole widzenia wskoczyło Cairhien.Lasy, niezbyt gęste dla kogoś przy-zwyczajonego do borów Dwu Rzek, naturalnie nie docierały do samego miasta.Wysokie, szare mury z kwadratowymi wieżami na planie idealnie równego czwo-rokąta wytyczonego równolegle do rzeki naśladowały miękkie krzywizny wzgórz.Wewnątrz wznosiły się kolejne wieże, z zachowaniem wszelkiej symetrii, jakbywyznaczały punkty siatki kartograficznej, niektóre ze dwadzieścia razy wyższeod murów, albo i nawet więcej, wszystkie jednak otoczone rusztowaniami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]