[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ktomoże ją za to winić? W tej sytuacji ucieczka w farmaceutyki jest tak samo dobra, jak każda inna.Prawda jest taka, że już drugiego wieczoru, pomimo ciągłego szumu nieumarłych czyhającychpod ich oknami, rodzina Chalmersów zaczęła czuć się swobodniej, mając przy sobie Philipa.Onteż ich polubił.Uważa, że ich wiejski styl życia ma w sobie to coś, a oni sami wykazująniespotykany hart ducha.No i podoba mu się to, że poznali wreszcie jakichś żywych ludzi.Nicktakże wydaje się zadowolony, że spotkali ich na swojej drodze, a Penny wreszcie odzyskała chęćżycia, zaczęła mówić, jej oczy rozweseliły się po raz pierwszy od tygodni.Obecność innejrodziny, w ocenie Philipa, była dokładnie tym, co lekarz zaleciłby jego córce.Nawet Brian, którego problemy z płucami już niemal odeszły w zapomnienie, wygląda nasilniejszego, bardziej pewnego siebie.Nadal jeszcze długa droga przed nimi, ale, w skromnejocenie Philipa, wszyscy są podekscytowani myślą o zbudowaniu jakiejś społeczności, choćbyniewielkiej i wątłej.Nazajutrz zajmują się różnymi sprawami.Siedząc na dachu, Philip i Nick obserwująruchy umarlaków, a Brian szuka słabych punktów na pierwszym piętrze sprawdza okna, schodypożarowe, wewnętrzny dziedziniec, korytarz i klatkę schodową.Penny przebywa w tym czasie zsiostrami Chalmers, David okazuje się raczej samotnikiem.Stary walczy z chorobą płuc tak, jaktylko potrafi.Często drzemie, korzysta z inhalatora i odwiedza przybyszów, kiedy to tylkomożliwe.Po południu Nick zaczyna pracę nad kładką, którą planuje przerzucić pomiędzyapartamentowcem a dachem sąsiadującego budynku.Nadal myśli o tym, by dostać się dotamtego mostku dla przechodniów bez konieczności postawienia stopy na ziemi.Philip mówimu, że oszalał, ale niech traci czas, skoro chce.Nick wierzy, że taki manewr jest ich jedynąszansą na przetrwanie, bo każdy z nich po cichu obawia się a można to poznać po miniekażdego, kto wchodzi do kuchni że niebawem wyczerpią się zapasy.W budynku zostałaodłączona woda, więc muszą wynosić swoje nieczystości w wiadrach z łazienki i wyrzucać ichzawartość przez jedno z okien wychodzących na podwórze, ale to ich najmniejszy problem.Kończy im się woda pitna i to spędza wszystkim sen z powiek.Po kolacji, tego samego wieczoru, zaraz po ósmej, zapada dziwne milczenie, kiedyrozmowę przerywają kolejne chroboczące dzwięki, które przypominają wszystkim o tym, co czaisię w mroku na zewnątrz.Philip wpada na pewien pomysł. A może nam coś zagracie mówi. Zagłuszymy trochę tych sukinsynów. Ej, świetny pomysł dodaje Brian z błyskiem w oku. Trochę już przyrdzewieliśmy odpowiada stary ze swojego fotela.Wygląda na zmęczonego i śpiącego, choroba daje mu się we znaki. Chcecie znać prawdę? Nie zagraliśmy ani jednej nuty, odkąd to wszystko się zaczęło. Tchórz komentuje siedząca na kanapie Tara, układając na dnie swojego aptecznegokartonika, jeden obok drugiego, skręty z tytoniu i kilka innych dodatków.Pozostali siedzą wsalonie, podnieceni perspektywą usłyszenia znanej w świecie Kapeli Rodziny Chalmersów. No dawaj, tato wcina się April. Możemy dla nich zagrać The Old Rugged Cross. Nie będą chcieli słuchać w takiej chwili jakichś religijnych pierdół.Tara już toruje sobie drogę przez pokój, trzymając pod pachą gigantyczny futerał, apapieros własnej roboty zwisa jej z kącika ust. No dawaj, tatuśku, ja zagram na basie. A, w sumie, co mi szkodzi dochodzi do wniosku David Chalmers i podnosi się ciężkoz fotela.Chalmersowie wyciągają instrumenty z futerałów i dostrajają je.Kiedy są już gotowi,zanim zaczną grać, ustawiają się w wyuczonym szyku, zsynchronizowani niczym żołnierskioddział April stoi z przodu, z gitarą, David i Tara po obu jej stronach, odpowiednio zmandoliną i basem.Philip może jedynie wyobrażać sobie, jak wyglądaliby na scenie Grand OleOpry.Widzi, że jego brat czeka, aż spod palców członków zespołu wydobędą się pierwszedzwięki.Czego by nie powiedzieć o Brianie Blake u, na muzyce zna się jak mało kto.Philipowizawsze imponowała wiedza brata na ten temat, a teraz, oczekując na ten niespodziewany koncert,Brian musi być wniebowzięty.Philip czeka w napięciu, aż zaczną grać.I kiedy wybrzmiewa piosenka, czuje, jakby ktoś wdmuchnął mu w serce hel.Nie chodzi tylko o proste i niespodziewane piękno muzyki zaczęli występ od uroczej,wiekowej piosenki irlandzkiej, ze smutnym akompaniamentem basu i gitary, która brzmiała jakstuletnia katarynka.Nie chodzi też o to, że siedząca na podłodze, słodka, mała Penny wydaje sięuwiedziona przez melodię, a jej oczy zachodzą rozmarzoną mgłą.Rzecz nie w tym, iżnieskomplikowane, delikatne rytmy zestawione z czającą się wokół grozą łamią Philipowi serce,lecz o moment, w którym April zaczyna śpiewać, a jej głos jest dla jego duszy niczym słodkibalsam:Na mą ścianę pada cień, ale nie boję wcale sięSzczęśliwa bowiem jestem, mogąc śnić całą nocCzysty i wyrazny jak bicie szklanego dzwonu, o idealnym tonie, spektakularny,aksamitny głos April odbija się echem w salonie.Pieści wygrywane przez resztę rodziny nuty,ma w sobie nawet coś sakralnego, uduchowionego, co przypomina Philipowi śpiewającą wwiejskiej kaplicy chórzystkę:W moich snach, w moich snachSzczęśliwa jestem, mogąc śnić całą nocBezpieczna jestem w moim łóżku,szczęśliwe myśli kłębią mi się w głowieI szczęśliwa jestem, mogąc śnić całą nocGłos ten budzi w Philipie bolesne pożądanie coś, czego nie czuł od śmierci Sary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]