[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arlen przypuszczał, że tak daleko na pustyni, gdzie widać wszystko nawiele mil w każdym kierunku, a wiatr niesie najcichszy nawet dzwięk, wypracowanie formataku z zaskoczenia stało się przymusem.Młodzieniec co prawda nie czuł się jeszcze myśliwym, ale nie stanowił już łatwejzdobyczy Gdy demony po jego bokach ruszyły do natarcia z wyciągniętymi pazurami,Wystrzelił w kierunku otchłańca, do którego zadań należało jedynie przyciąganie uwagi.Nacierające demony ostro skręciły, w ostatniej chwili unikając zderzenia, a ich trzecitowarzysz cofnął się, zaskoczony niespodziewanym manewrem człowieka.Poruszał sięszybko, ale Arlen błyskawicznie wyprowadził cios lewą ręką.Runy na kłykciach zaświeciły,skóra potwora zasyczała w miejscu uderzenia, a on sam zachwiał się na nogach.Młodzieniecjednakże dopiero przygotowywał właściwy atak i zdzielił przeciwnika otwartą dłonią wślepia.Magia rozbłysła i otchłaniec z dzikim wrzaskiem rzucił się do przodu.Arlen przewidział ten ruch.Odskoczył, przetoczył się po ziemi i poderwał na nogi ledwiekilka stóp od oślepionego potwora, by stanąć twarzą w twarz z dwoma pozostałymi, które jużpędziły w jego kierunku.Znów poczuł respekt.Otchłańce zrozumiały początkowy błąd i atakowały jeden podrugim, by nie mógł ich wykorzystać przeciwko sobie.Zmiana taktyki na niewiele się jednak zdała, gdyż dzięki niej Arlen mógł skupić uwagęna każdym napastniku z osobna.Gdy pierwszy znalazł się dość blisko, wystrzelił ku niemu ipochwycił go za uszy.Nagły wybuch magii posłał demona na piasek, gdzie już pozostał,wijąc się z bólu i przerazliwie piszcząc.Druga bestia, nacierająca zaraz za nim, zdążyła wyskoczyć w powietrze i młodzieniec niemiał czasu na unik czy uderzenie.Na szczęście w porę przypomniał sobie sztuczkę zpoprzedniego starcia  pochwycił demona za nadgarstki i przewrócił się na plecy, kopiąc goprzy tym w podbrzusze.Ostre krawędzie łusek poraniły mu stopy, przeciąwszy osłaniający jemateriał, ale nawet na chwilę nie wytrąciło go to z równowagi.Bez trudu wykorzystał pędnapastnika, by go odrzucić daleko za siebie.W pobliżu nadal miotał się otchłaniec, któregowcześniej oślepił, ale nie stanowił na razie większego zagrożenia.Zanim odrzucony kopniakiem demon zdążył się pozbierać, Arlen przypadł do jegopobratymca, który wciąż leżał na piasku.Wbił mu kolano w plecy, ignorując ból przecinanejostrymi łuskami skóry, a następnie jedną ręką złapał go za gardło, a drugą naparł na tył głowy.Niemalże natychmiast poczuł, jak w jego dłoniach gęstnieje magia, ale chwilę pózniejmusiał puścić przeciwnika i odtoczyć się na bok.Odrzucony przed chwilą otchłaniecprzystąpił już do kontrataku.Arlen skoczył na równe nogi i stanął twarzą do przeciwnika.Ostrożnie zataczali wokółsiebie kręgi, aż bestia zdecydowała się na atak.Wtedy zgiął nieco kolana, chcąc uskoczyćprzed pazurami, ale rozpędzony otchłaniec niespodziewanie zahamował i zawirował wokółwłasnej osi.Zza jego pleców wystrzelił gruby ogon i powalił Arlena na ziemię.Młodzieniec przeturlał się w ostatniej chwili.W miejscu, gdzie jeszcze przed ułamkiemsekundy trzymał głowę, z łoskotem uderzyły kolce ciężkiego ogona.Odtoczył się, z trudemunikając kolejnego ciosu.Gdy piaskowy demon chciał wziąć następny zamach, Arlen zdołałgo pochwycić jedną ręką za ogon.Zacisnął mocno dłoń, a magia natychmiast zaczęła sięgromadzić, najpierw dając o sobie znać intensywnym mrowieniem, a potem przepływającymprzez ramię gorącem.Bestia wyła i wierzgała odnóżami, ale pochwycił ją teraz także drugąręką.Magia nabierała mocy, aż wreszcie przepaliła ogon na wylot.Ciągnący się wzdłuż niegoostry grzebień łusek wystrzelił w powietrze wraz ze strumieniami czarnej krwi.Eksplozja odrzuciła Arlena, a uwolniony wreszcie otchłaniec zaszarżował z furią.Młodzieniec pochwycił lewą ręką jeden z jego nadgarstków i prawym łokciem grzmotnąłpotwora w gardziel, ale pozbawiony magicznej mocy cios nie przyniósł wiele pożytku.Bestianapięła muskularne ramiona i wyrzuciła przeciwnika w powietrze.Skoczyła.Arlen wykrzesał z siebie ostatki sił i ruszył jej naprzeciw.Pochwycił ją zagardziel i cisnął nią do tyłu.Pazury otchłańca zacięły go w ramię, ale nie dosięgły piersi.Oboje uderzyli w ziemię.Arlen doskoczył do przeciwnika i zdołał przygnieść kolanami jegostawy.Unieruchomił go swym ciężarem i dusił ze wszystkich sił, czując, jak z każdą sekundąmagia potężnieje.Otchłaniec ciskał się i miotał, ale okryte runami dłonie napierały coraz silniej, przepalającłuski i wdzierając się we wrażliwe ciało skryte pod powierzchnią nieskutecznego jużpancerza.Zaraz potem kości trzasnęły.Młodzieniec powstał znad bezgłowego demona i rozejrzał się w poszukiwaniupozostałych.Ten, którego złapał wcześniej za uszy, odczołgiwał się niemrawo na bok,całkiem utraciwszy wolę walki.Jego oślepiony towarzysz znikł, ale Arlen nie poczytywałtego za powód do zmartwień.Nie zazdrościł okaleczonej bestii drogi powrotnej do Otchłani,nie wątpił, że pobratymcy wcześniej rozerwą ją na kawałki.Dobił demona drapiącego szponami piaski, zabandażował rany i po krótkim odpoczynkuruszył w dalszą drogę ku Słońcu Anocha.* * *Arlen podróżował za dnia i w nocy, do snu kładąc się w cieniu wydm, gdy słońce stało wzenicie.Tylko dwukrotnie został zmuszony do walki, raz z kolejną grupą piaskowychdemonów i raz z samotnym wichrowym.Poza tymi trzema starciami nikt go nie niepokoił.Nocą, gdy nie czuł zabójczego upału, pokonywał znacznie większy dystans.Po siedmiu dniach od opuszczenia oazy całe ciało miał wysmagane wiatrem i spieczone słońcem, stopypokryte krwawiącymi pęcherzami, a w bukłakach grało już tylko echo, ale gdy w oddali ujrzałzabudowania Słońca Anocha, poczuł, jak wstępuje w niego nowa siła.W jednej z nielicznych czynnych studni zaspokoił pragnienie i uzupełnił zapasy wody, apotem przystąpił do stawiania bariery runicznej wokół budynku prowadzącego do katakumb,w których odnalazł włócznię.W sąsiednich ruinach natrafił na drewniane wsporniki,niewykazujące śladów gnicia czy zmurszenia dzięki pustynnemu klimatowi.Poznosił je naopał, wyzbierał też gałęzie suchych krzewów z okolicy.Trzy zabrane z oazy pochodnie igarstka świec nie mogły wystarczyć na długo, a do podziemi nie docierało naturalne światło.Starannie podzielił na racje kurczące się zapasy żywności.Skraj pustyni, gdzie mógłliczyć na ich uzupełnienie, znajdował się w odległości przynajmniej pięciu dni marszu.Gdyby szedł również w nocy, być może pokonałby ów dystans w trzy dni.Miał więc niewieleczasu, a mnóstwo do zrobienia.Przez cały tydzień badał katakumby i starannie przerysowywał wszystkie nowe runy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl