[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Grzybie! zawołał, skacząc na równe nogi. Ty nigdy nie śpisz,dlaczego mnie nie obudziłeś i nie powiedziałeś, że woda się skończyła?!No i obwisłobrzuchy zwiały!Obrzucił spojrzeniem ocean, który ich tutaj przyniósł.Yattmur wstała bez słowa i przyciskając rękami piersi, wpatrywała sięze zdziwieniem w ogromną ścianę, która sterczała pionowo z pobliskichzarośli.Gren usłyszał w głowie coś w rodzaju upiornego chichotu smardza. Rybiarze nie zajdą daleko, niech pierwsi nadstawią za nas karku.Dałem wam pospać, tobie i Yattmur, byście dobrze wypoczęli.Musicie byćw pełni sił.Może to tutaj założymy nasze nowe królestwo, mój przyjacielu!Gren wyraził gestem powątpiewanie.Nie widział ani jednego trawerseranad głową i uważał to za złą wróżbę.Oprócz złowrogiej wyspy i bezmiaruoceanu dostrzegł jeszcze tylko ptaka chyżosieja szybującego pod wysokimpułapem obłoku. Lepiej zrobimy, jeśli zejdziemy na ląd powiedział. Wolę zostać w łodzi odrzekła Yattmur, popatrując z lękiem na111wielkie skalne urwisko.Bez gadania jednak chwyciła podaną jej rękę i przelazła przez burtę.Słyszał, jak jej dzwonią zęby.Stali na niegościnnej plaży, rozglądając się, czy nie czai się gdzieśniebezpieczeństwo.Chyżosiej wciąż żeglował po niebie.Bez zakłóceniarytmu uderzeń skrzydeł zmienił nieznacznie kierunek.Unosił się wysokonad oceanem, a jego zdrewniałe skrzydła skrzypiały jak karawela podwszystkimi żaglami.Usłyszawszy ten hałas, dwoje ludzi zadarło głowyChyżosiej dostrzegł ląd.Zatoczył koło i zwalniając, zaczął tracić wysokość. Zobaczył nas? zapytała Yattmur.Mieli kryjówek do wyboru.Mogli się schować pod łodzią lub zanurzyćw obrzeża dżungli, falującej nad niskim czołem plaży Aódz stanowiłakiepskie schronienie przed wielkim ptakiem, gdyby się zdecydował naatak; mężczyzna i kobieta ramię w ramię wśliznęli się w listowie.Chyżosiej pikował już ostro.Przestał wachlować skrzydłami.Sztywnorozpostarte dygotały i trzęsły się w powietrzu od przyspieszenia.Jakkolwiek prezentował się wspaniale, chyżosiej był ledwie prymitywnąimitacją prawdziwych ptaków, jakie ongiś wypełniały niebieskieprzestrzenie Ziemi.Ostatnie prawdziwe ptaki wyginęły wiele tysiąclecitemu.Chyżosieje naśladowały wymarłą klasę stworzeń latających, aż powielkopańską niewydolność w konkurencji ze światem roślin.Wibrującydzwięk jego skrzydeł wypełniał niebiosa. Zobaczył nas, Gren? Yattmur wyjrzała spod liści.W cieniuwyniosłej ściany skalnej przenikał ich chłód.Gren, zamiast odpowiedzieć,ścisnął ją tylko mocno za ramię, wpatrując się zmrużonymi oczami wniebo.Był równie przestraszony jak zły i nie ufał temu, co sam powie.Smardz nie dodawał mu otuchy przyczaił się w oczekiwaniu na rozwójwydarzeń.Stało się jasne, że niezgrabne ptaszysko nie wyrówna w porę, byuniknąć zderzenia z ziemią.Schodziło w dół, jego cień omiótł czerniązarośla, zadrżały liście, gdy przemknął za pobliskim drzewem i zapadłacisza.%7ładen odgłos zderzenia nie dotarł do ludzi, chociaż ptak musiałuderzyć w ziemię nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od nich. Na żywe cienie! wykrzyknął Gren. Czyżby coś go połknęło? Jego umysł pośpiesznie zrejterował przed próbą wyobrażenia sobie czegośna tyle dużego; by połknęło chyżosieja.112Stali wyczekująco, ale nic nie przerywało ciszy. Zniknął jak duch! powiedział Gren. Chodzmy zobaczyć, co się znim stało.Przylgnęła do niego, nie puszczając go od siebie. Nieznane miejsce jest pełne nieznanych niebezpieczeństw powiedziała. Nie szukajmy śmierci, kiedy ona sama krąży gotowa nasznalezć.Niczego nie wiemy o miejscu, w którym jesteśmy Najpierwmusimy zbadać, co ono za jedno i czy możemy tu żyć. Wolę sam poszukać śmierci, niż pozwolić, by ona mnie znalazła odparł Gren. Ale może i masz rację, Yattmur.Czuję przez skórę, że toniedobre miejsce.Co się stało z tymi durnymi brzunio brzucho ludzmi?Wydostali się na plażę i ruszyli nią powoli, przez cały czas rozglądającsię czujnie wokoło; wypatrując pilnie śladów swoich żałosnych towarzyszy,posuwali się pomiędzy płaszczyzną morza a stromizną wielkiego urwiska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]