[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieś dziwne rzeczy pokazują się na obcych rynkach, w dodatku takie, które nikomu nie zginęły.Ostatnio, oczywiście.Przed wojną istniały, były znane, potem przepadły na zawsze, a teraz, co jakiś czas, jakby tu powiedzieć… wychodzą z ukrycia.Nie będę się wdawał w szczegóły.Jeden z tych dwóch to jest maniak absolutny.Ma spis, chyba prawie kompletny, wszystkiego co zostało zrabowane w czasie wojny, i nie tylko zbiory muzealne.Także różne rzeczy od prywatnych ludzi specjalnie szukał, dowiadywał się, bo go… No, wyprowadzało z równowagi… To znaczy… Surowo zażądałam, żeby się przestał jąkać.— Zły to ptak, co własne gniazdo i tak dalej — usprawiedliwił się Mateusz.— Ale, co tu ukrywać… Niejeden był taki, co wykorzystał stanowisko służbowe… Ze znanego nam ministerstwa też… No więc facet się zdenerwował i zadał sobie trud ustalenia, co jeszcze mogło gdzieś zostać… Słuchaj — zaniepokoił się nagle.— To co ja mówię, to są rzeczy poufne, tego się nie rozgłasza! — Już zaraz lecę opisywać na murach — uspokoiłam go.— Ziemie Zachodnie wziął pod lupę.Na podstawie różnych danych, nazwisk, jednostek wojskowych, miejsc zamieszkania, posiadanych rodzin, miejsca działań wojennych, dokumentów transportowych, nazwisk ofiar, no, wyobrażenia nie masz, jakie on materiały zebrał, pełna dokumentacja wojennego zaplecza! Z tym że dotycząca nas; z Grecją na przykład czy z Francją dał sobie spokój.No i hipotetycznie ustalił, co mniej więcej mogło tam zostać pochowane.Włos się jeży.Czy ty wiesz, że można by odzyskać jeden z pierwszych zegarów na świecie, mistrza gdańskiego z XVI wieku…? — Albo stracić — mruknęłam złowieszczo.— Otóż to.Albo stracić nieodwołalnie.Czekaj, nie zbaczajmy z tematu.No i oni obaj chcieli zorganizować poszukiwania na wielką skalę.— I co? Już nie chcą? Odwidziało im się? — Nie.Chcą jak cholera.Ale to nie prosta sprawa… — Bo co?! — Główny problem jest natury administracyjnej.— Jak to? Co to znaczy? — A co ty myślisz, że pójdą tak sobie szukać z łaski na uciechę? Muszą dostać zezwolenie, fundusze, oficjalną obstawę i tak dalej.Jak na razie, jest to w takim, no, zakamuflowanym załatwianiu.Odrobinkę pociemniało mi w oczach.— Będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz ominąć kwestię administracji państwowej — przerwałam mu głosem, który mógłby na kamień zamrozić okolice równika.— Nie mów do mnie na ten temat, bo nie odpowiadam za siebie.Wiem, czego się po niej spodziewać, przejdź od razu dalej.— Ja też pracuję w administracji państwowej — zauważył Mateusz po chwili milczenia.— I też bym im tego zezwolenia nie udzielił tak od razu.— Bo co? Nienormalny jesteś? Tchórzliwy półgłówek? Tępy pień? — Może nie aż tyle, ale musiałbym z tym iść do ministra… — No i cóż takiego? Daleką masz drogę? Pół korytarza! — Półtora — sprostował Mateusz.— I w dodatku na innej kondygnacji.Ale i tak, przyjmij to do wiadomości, do ministra jest dalej, niż na przykład do Gaci… Kilka chwil poświęciłam wysiłkom, żeby zachować szczątkową resztkę równowagi.— Dobrze — wysyczałam.— Omińmy te bagniste ścieżki i mów dalej.Oprócz głównego problemu jest może jakiś podrzędny? — A jest.Kilka.W tym jeden szczególny… Znów umilkł, westchnął, napił się kawy i zapalił papierosa.Tajemniczy szczególny problem dławił go najwyraźniej, jak surowy kartofel.Nie odzywałam się, czekając, co wreszcie z siebie wydusi i patrzyłam na niego okropnym wzrokiem.— Są przeszkody — objawił wreszcie.— Ktoś tam się kręci koło sprawy.Nie wiadomo dokładnie kto, ale wygląda na to, że chciałaby tym zawładnąć całkiem inna instytucja.Nie będzie to najlepsze rozwiązanie… W rezultacie wyłaniają się same trudności i z jednej strony musi to być wyciszone, a z drugiej rozwiązane jak najprędzej i definitywnie.No dobrze, powiem ci… Wiadomo konkretnie o paru rzeczach, zabytki to są, dzieła sztuki, których wartość jest niewymierna, nie tylko dla naszej kultury.W pieniądzach to idzie w grube miliony dolarów.Nie daj Boże, ktoś na to trafi przypadkiem i co? — Diabli wezmą dzieła sztuki i mnie — zapewniłam go gniewnie.— Kto to jest, ten tam jakiś, co się kręci? — Nie wiem, ja go nie znam.Tamci też nie wiedzą, nie umieli o nim nic powiedzieć.Ale to jest postać niepokojąca i dopóki go mają na karku, nie przyśpieszą, na wszelki wypadek.Gdyby tak jakoś po cichutku, kameralnie, opanowali całość sprawy… No, co tu będziemy ukrywać… Urwał, zakłopotał się bardziej i znów napił się kawy.Chrząknął kilka razy.Obiektywnie musiałam przyznać, że nawet mu do twarzy z tym zakłopotaniem, minione lata wcale mu nie zaszkodziły, ale patrzyłam na niego raczej nieżyczliwie.— To byłoby ze wszech miar pomocne — powiedział, pokazując palcem plackowatą mapę na plecach mazidła.— Gdyby udało się jeszcze zdobyć tę drugą część, to uzupełnienie… — Ha ha — powiedziałam jadowicie.— Wiesz może przypadkiem, gdzie ona jest, ta druga część? — No więc tu właśnie znajduje się ten pogrzebany pies.Powinno się ją znaleźć.I ja nie mogę tak sobie zwyczajnie powiedzieć, że nie potrafię i zmyć się z kraju.Jako człowiek honoru, powinienem podać się do dymisji, spisać Hiszpanię na straty, zostać tutaj i wziąć udział w poszukiwaniach.Gdybym nic nie wiedział, byłbym z tego zwolniony, ale już wiadomo, że wiem… — Kto wie? — Ty, przede wszystkim.— Jeżeli tylko ja, nie ma sprawy… — Nie tylko.Tamci dwaj też się orientują.To po pierwsze.A po drugie, gdyby się rozkręciło, wyjdzie na jaw, że miałem swój udział i zaniedbałem sprawę.Wtedy, jako człowiek honoru, powinienem strzelić sobie w łeb.Przyglądałam mu się przez chwilę z głęboką naganą i nieco podejrzliwie.— No? Istnieje chyba jakieś wyjście? — Owszem, istnieje.Ty.Przez moment nie rozumiałam, co ma na myśli.— Jak to, ja? — Ty i nikt inny.Siedzisz już w tym po uszy.Chcę wierzyć, że nie uważasz mnie za wroga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl