[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ostatnie godziny pozostaną ledwie wspomnieniem, niezbyt jasnym, trudnym czy wręcz niemożliwym do opowiedzenia, ale tylko wspomnieniem, które od czasu do czasu, coraz rzadziej i rzadziej, będzie ich nawiedzać, pozostawiając w obliczu pytań bez odpowiedzi.W tym galimatiasie wielkiego finału i ogólnej radości z początku trudno było dostrzec pierwsze oznaki nadciągającej zagłady.Dorian w euforii okrywał swą byłą i najwyraźniej obecną dziewczynę pocałunkami, gdy coś kazało mu zerknąć w bok.I wtedy to zobaczył.Drzewo, pod którym stali.Jego kora wygładzała się, liście odpadały, rozpływając się w powietrzu jak topniejące płatki śniegu.Puścił Agnieszkę, by przyjrzeć się temu niezwykłemu zjawisku.Dostrzegł majora Dąbczaka.Tego prawdziwego majora Dąbczaka, bez wypychających mu usta piranich zębów i grafitowej skóry.Spoglądali na siebie przez chwilę, poważnie, bez uśmiechu.Gałęzie drzew usychały i odpadały od nich, przybierając postać srebrzystych, niezapisanych karteczek.Zdeformowane kolumny pni falowały, jakby przygotowując się do zmiany stanu skupienia, po czym znikały, wsysane przez marszczące się i bulgoczące jamy w ogołoconej z wszelkiej roślinności ziemi.Ludzie wyparowywali w ułamkach sekund, niczym dane wymazywane z komputera.Nasycające otoczenie barwy bladły, biorąc niechlubny przykład z blaknącej kalkomanii.Z tym, że robiły to szybciej, znacznie szybciej.Wszystko wokół zlewało się w szarawe smugi, zupełnie tak, jakby nadal lecieli samolotem, który stale przyspieszał.A może tak właśnie było?— Majorze — jęknął, ale nikt mu nie odpowiedział.Dąbczak rozpłynął się w powietrzu z gracją ducha.Czyżby uciekł? Gdzieś w oddali zaszumiały liście w koronach ostatnich drzew.Potem zaległa cisza.Kątem oka wychwycił umykające wrażenie ruchu.Spojrzał pod nogi.Brunatnozielona ściółka wypłowiała, zastąpiona przez wodnistą, brejowatą magmę.To nie mogło dziać się naprawdę, ale najwyraźniej się działo.Przez mózg przetaczały mu się różne sformułowania, zwroty, wyrwane z kontekstu zlepki wyrażeń: deszcz dreszcze dygot anie błędy błęd nik o mamy umysł zgryz o ty równo ległe żywoty za tarte kamienne tabli.Zacisnął mocno szczękę, by nie szczękać zębami.Tak, właśnie słowa na początku formowały świat,a teraz świat, stając się jedynie anonimowym zbiorem kadrów, wypranych z charakteru i treści, kształtował jego umysł, krystalizując go w niezdolną do myślenia bryłę.Wiatr wiał coraz silniej.Obrócił się wokół własnej osi, nie widząc niczego aż po cienki, biały horyzont.Próbował coś powiedzieć, ale na próżno.Nie było już do kogo.Konsultacja techniczna:Mirosław RzeźnickiSpecjalne podziękowania dlakmdr.ppor.rez.pil.Bogusława GwozdeckiegoCopyright © Oficynka & Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz, Gdańsk 2010Wszystkie prawa zastrzeżone.Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.Wydanie pierwsze, 2011Opracowanie edytorskie książki: kaziki.plProjekt okładki: Anna M.Damasiewiczwww.damasiewicz.idesigner.plIlustracje na okładce: © Chris Harvey | Shutterstock.comISBN: 978-83-62465-30-9www.oficynka.plemail: oficynka@oficynka.plPlik opracowany na podstawie Efemeryda, wydanie pierwsze, 2011Plik opracowany przez Woblinkwoblink.com [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl