[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gnojek.jak dorwę, to.Chrrrrust-chrrrrust.Coś zaczęło przeć w ich stronę,przedzierając się przez krzewy.Aamało kolejne gałęzie.Odgłos ciężko stawianych kroków odbijał się echempośród drzew.To nie mógł być starzec.Poruszał się zbytszybko, zbyt dynamicznie.Wiewiórka? Zywert podszedł do najbliższego krzewui zaczął nasłuchiwać.%7ładna pieprzona wiewiórka nienarobiłaby tyle hałasu.To musiał być człowiek.Noras obszedł krzak, jednak niewiele zobaczył.Rządgęstych jarzębin skutecznie zasłaniał widok.Odruchowoprzyłożył dłoń do kabury, chcąc sprawdzić, czy brońznajduje się na swoim miejscu.Ryk syren wzmógł się.Radiowozy wjeżdżały już na Widną.Zywert zesztywniał.Zawahał się.Znowu to przeczucie, że coś się wydarzy. Zaczekaj  jęknął, ale Noras zdawał się go niesłyszeć.Wbijał wzrok w coś, co właśnie opuszczało gęstwinękrzaków.Miało ludzki kształt, lecz nie sposób byłodostrzec twarzy.Zasłaniała ją jakaś błyszcząca,przypominająca rybie łuski, powłoka. Wygląda jak ryba.Jak wielka wypatroszona ryba. słowa starca uderzyły w nich niczym grom.Postać wykonała kilka kolejnych kroków, po czymzatrzymała się.To, czym była pokryta falowało jakzawieszony na trzepaku dywan.Było białe, w kilkumiejscach lekko żółtawe.Pod osłoną jaskrawoczerwonejmazi marszczyło się, pękało i odpadało kawałek pokawałku.Zywert zaniemówił.W przeciwieństwie doNorasa, wiedział, na co patrzy.%7łołądek podskoczył mudo gardła.Skóra.Jakiś szaleniec obdarł ze skoryniewinnego dzieciaka, a potem przywdział ją jak płaszcz.Widok porażał.Nigdy czegoś podobnego nie oglądali.Nawet w najokropniejszych sennych koszmarach.Noras stał przy drzewie, nieruchomy niczym posąg.Milczał, przerażony rozpościerającym się przed jegooczyma widokiem.Ciężkie jak w parowozowni powietrzezatykało dech w piersiach. Opatulona krwawymi strzępami skóry postać zaczęławolno podążać ku funkcjonariuszowi.Jej ruchy byłyflegmatyczne, a ona sama skupiona, ostrożna.Zwisającebezwładnie wzdłuż ciała ręce przypominały bele płótna,pokryte złuszczoną, czerwoną farbą.Zywert patrzył martwym wzrokiem, jak istotapodchodzi coraz bliżej Norasa.Był gotowy w każdejchwili sięgnąć po broń i zacząć strzelać.Kiedy postać zbliżyła się do Norasa na odległośćzaledwie metra, zwisające z pleców, płaty skóryzafalowały, niczym targnięte podmuchem wiatru, firany.Zywert zrobił pierwszy krok.Zorientował się, jaktrudno jego partnerowi walczyć z paraliżującymstrachem.Facet był bezradny.Drżał.Nagle kompletniezapomniał, że jest policjantem, że powinien zachowaćhart ducha i trzezwość umysłu.Miał panować nadnerwami, tymczasem stał jak słup soli, oszołomiony,ciężko oddychający, niezdolny do czegokolwiek. Na ziemię. Słowa Zywerta zabrzmiały jak prośbao cukierka.Czuł w gardle oślizgłe macki, które kotłowały się wustach, usiłując wydostać się na zewnątrz.Atmosferazagęściła się.Zywert wiedział, że w pobliżu czai się ktośjeszcze.Ukryty, obserwował ich, delektował się lękiem.Dość! Na ziemię!  Padł rozkaz, tym razem znajprawdziwszą wściekłością.Postać nie zareagowała.Pochyliła się nieznacznie,zaciekawiona nadętym brzuszyskiem Norasa.Wydała zsiebieodrażające,chrapliwewestchnienie,nieporównywalne do żadnego znanego Zywertowidzwięku.A potem coś trzasnęło w pobliskich chaszczach.Odgłos kroków.Chrupot rozgniatanych gałęzi, którystawał się coraz głośniejszy, intensywniejszy.Zawyłasyrena kolejnego radiowozu.W momencie, gdy spomiędzy krzaków wyłoniło sięczterech rosłych funkcjonariuszy, postać wykonałagwałtowny ruch ręką, wbijając ją w klatkę piersiowąNorasa.Trzask pękających żeber rozniósł sięzwielokrotnionym echem.Trysnęła krew, obryzgującmundury policjantów.Twarz Norasa nie zmieniła wyrazu.Mężczyznawciąż patrzył na oprawcę, jakby była to jego żona, której żale należało wysłuchać w milczeniu, po czym pokornieprzeprosić.Zanim ktokolwiek pojął, co się dzieje, istota wpłaszczu z ludzkiej skóry wykonała kolejny energicznyruch.W jednej chwili potwór trzymał w ręku sercefunkcjonariusza.Strumień krwi wystrzelił wprost nacherlawe ciało szaleńca, który ścisnął organ w dłoni takmocno, aż ten zaczął wyślizgiwać się spomiędzy palców.Zywert mógł przysiąc, że serce jego partnera biło jeszczeprzez kilka sekund.Tuf-tuf, tuf-tuf.Nagle istota przyłożyła do ust organ i żwawymruchem szczęki odgryzła kawałek.Odbezpieczył broń.Wystrzelił.Kula trafiła oprawcęw głowę, pozbawiając ucha i fragmentu policzka.Strzępskóry z ciała leżącej nieopodal ofiary poszybował wysokow górę i zawisł na gałęzi drzewa.Strzelił po raz drugi.Itrzeci.Naciskał spust tak długo, dopóki nie podszedł doniego jeden z funkcjonariuszy. Już okej, stary  rzekł drżącym głosem.Możnabyło pomyśleć, że za chwilę się rozpłacze.Ale to Zywertpłakał.Zciskał w dłoni pistolet, nadal celując w leżące naziemi zwłoki mordercy. Kim był ten czubek?  Zywert upuścił broń i stanąłnad ciałem.Nie był pewny, do kogo należał kawałekskóry, który wziął do ręki, by odsłonić twarz oprawcy.Serce waliło mu jak oszalałe.Dygotał. To uczniak  oznajmił ktoś za jego plecami. Miałgóra siedemnaście lat. Jak to możliwe?  spytał inny policjant. Niech mnie diabli, jeśli wiem.Niech mnie diabli.* * *Kaśka ziewnęła szeroko, dopisała ostatnie zdanie wpochwalnym komentarzu pod sprawdzianem, po czymodłożyładługopis.Długowalczyłazchęciązatelefonowania do Dawida.Spojrzała na zegarek.Minęłapółnoc.Pewnie śpi, pomyślała.Nie będzie go budzić.O tajemniczych znakach, które dostrzegła pod kilkomapracami swoich uczniów, opowie mu rano.Pewnie go tozainteresuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl