[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinnam po prostu sprawdzić, ale ogarnął mnie irracjonalny lęk przed spojrzeniemw wizjer.Bałam się, \e stoi tam ktoś z bronią i \e domyśliwszy się mojej obecności, zaczniestrzelać.Wiedziałam, \e bystry obserwator mo\e stwierdzić, czy ktoś jest po drugiej stroniedrzwi, i nie potrafiłam się przełamać.Usłyszałam windę.Stanęła na moim piętrze, otworzyły się drzwi, po czym nakorytarzu zaturkotał wózek obsługi.Tajemnicza osoba za drzwiami poruszyła się.Czyli nadaltam stała.Po chwili jednak dobiegły mnie szybkie, cichnące w oddali kroki.Popatrzyłamprzez wizjer, ale za pózno.Nie zauwa\yłam nikogo.Moment pózniej ktoś zapukał stanowczo do drzwi, a damski głos oznajmił:- Obsługa hotelowa.Zerknięcie przez wizjer potwierdziło te słowa.Widząc znudzenie na twarzypokojówki, otworzyłam bez zwłoki. - Nie widziała pani przypadkiem kogoś stojącego pod moimi drzwiami? - zapytałam, anie chcąc wyjść na gościa z manią prześladowczą, dodałam: - Zdrzemnęłam się, wydawało misię, \e słyszę pukanie, ale kiedy otworzyłam, ju\ nikogo nie było.- Tak, ktoś szedł korytarzem, ale nie dostrzegłam twarzy - odpowiedziała kobieta.Chyba nie mogłam liczyć na nic więcej.Byłam na siebie zła.Powinnam spojrzeć przez wizjer.Mo\e okazałaby się, \e ktoś poprostu pomylił pokoje.A mo\e Manfred, który przecie\ wiedział, \e mieszkam w tym hotelu,przyszedł mnie odwiedzić? Mo\e nawet ujrzałabym twarz tego, kto na mnie polował.Rozczarowana własnym tchórzostwem, włączyłam telewizor i jedząc zupę orazsałatkę, obejrzałam powtórkę  Prawa i porządku.W tym serialu zawsze zwycię\a sprawiedliwość, a jeśli nawet trafiłabym na odcinekoglądany ju\ wielokrotnie, zawsze mogłam przełączyć kanał i znalezć którąś z serii  CSI.Szkoda, \e ci dobrzy wygrywają zawsze tylko w filmach, a o tyle rzadziej w rzeczywistości.Mo\e dlatego telewizja cieszy się taką popularnością?Jadłam bez pośpiechu.W pewnej chwili złapałam się na tym, \e staram się gryzćmo\liwie cicho, nie chcąc uronić \adnych odgłosów dochodzących z korytarza.To byłogłupie.Zało\yłam łańcuch, zablokowałam drzwi zasuwką i od razu poczułam się znacznielepiej.Po skończeniu posiłku sprawdziłam, czy nikt nie stoi za drzwiami, i dopiero wtedywystawiłam wózek na korytarz.Zrobiłam to najszybciej jak się dało, po czym ponowniezamknęłam drzwi na cztery spusty.Co prawda do apartamentu prowadziło tylko jednowejście, a przez okno na pierwszym piętrze nikt by nie wszedł, ale na wszelki wypadekzasunęłam te\ zasłony.Dotrwałam w ten sposób a\ do rana.Jednak\e nie dało się tak \yć na dłu\szą metę.Tego dnia Tolliver wyglądał jeszcze lepiej, a doktor zezwolił w końcu na wypis.Dostałam długą listę wskazówek.Rana nie powinna być zamaczana.Tolliverowi nie wolnopodnosić nic prawą ręką.Po powrocie do domu (czyli do St.Louis w naszym przypadku)powinien przejść fizykoterapię.Oczywiście proces wypisu trwał całe wieki, ale wreszcieznalezliśmy się w samochodzie.Zapięłam Tolliverowi pas bezpieczeństwa.Ju\ miałam powiedzieć, \e nie marzę o niczym innym, tylko \eby się wyrwać z tegomiasta, ale zmieniłam zdanie.Tolliverowi mogłoby to sprawić przykrość.I tak musieliśmytrzymać się zaleceń lekarza i zostać tu kilka dni.Ale naprawdę coraz bardziej chciałamopuścić Teksas.Planowałam, \e moglibyśmy wykorzystać ten czas na szukanie domu, aleteraz na pierwsze miejsce wysunęło się pragnienie wrzucenia rzeczy do samochodu i wyjazduco silnik wyskoczy. Tolliver wyglądał przez okno z miną więznia, który po dziesięciu latach odsiadki poraz pierwszy widzi hotele, restauracje i ruch uliczny.W ubraniach, które mu przyniosłam,bardziej ni\ w pi\amie szpitalnej przypominał siebie.Dostrzegł, \e na niego zerkam.- Wiem, \e wyglądam jak siedem nieszczęść.Nie musisz mi o tym przypominać -rzucił rzeczowo.- Wprost przeciwnie.Właśnie myślałam, \e wyglądasz świetnie - zaprzeczyłamniewinnie, wywołując jego śmiech.- Jasne.- Nie prze\yłam nigdy postrzału.No wiesz, tamto to było draśnięcie.Naprawdęczułeś, jakby ktoś grzmotnął cię pięścią? Tak to opisują zwykle w ksią\kach.- Uhm.Coś jakby wielka piącha przeszyła cię na wylot, wychlustując z ciebie krew iprzyprawiając o nieprawdopodobny ból.- Powa\niej dodał: - Przez chwilę bolało tak bardzo,\e miałem ochotę umrzeć.- Rany.- Usiłowałam wyobrazić sobie taki ogrom cierpienia.Byłam ranna, równie\powa\nie, ale po pora\eniu piorunem nie czułam nic.Tak jakbym na parę sekund przeniosłasię do innego świata, a potem wróciła do tego.Wtedy dopiero zaczęło boleć.Matkaopowiadała, \e porody są strasznie bolesne, ale ja \adnego nie prze\yłam.- Mam nadzieję, \eju\ nigdy nic podobnego nam się nie przytrafi.- Masz jakieś wieści od kogoś? Dziwnie sformułowane pytanie.- Od kogoś konkretnego?- Wczoraj wieczorem wpadła do mnie Victoria.- Powinnam być zazdrosna? - zapytałam po chwili, kiedy uznałam, \e uda mi sięzdobyć na lekki ton.- Najwy\ej tyle, ile ja o Manfreda.Aha.- W takim razie lepiej mi o tym opowiedz.Akurat zatrzymaliśmy się pod hotelem inasza rozmowa została przerwana na czas wysiadania.Kiedy otworzyłam drzwi pasa\era,Tolliver ostro\nie spuścił nogi na chodnik i dzwigając się, podparł zdrową ręką na moimramieniu.Musiało go zaboleć, bo skrzywił się trochę.Zamknęłam samochód i krok zakrokiem ruszyliśmy do wejścia.Starałam się ukryć zaniepokojenie, gdy uświadomiłam sobie,jak słaby jest Tolliver.Udało nam się dotrzeć bez przeszkód do holu i w końcu do windy.Usiłowałamobserwować Tollivera, chcąc wychwycić ka\dą oznakę, \e potrzebuje mojej pomocy, azarazem mieć baczenie na wszystko, co dzieje się wokół.W ten sposób czułam się jak neurotyczka omiatająca nerwowym spojrzeniem wszystkie kąty i jednocześnie zezująca natowarzysza.Dotarłszy do pokoju, odetchnęłam z ulgą.Pomogłam Tolliverowi uło\yć się na łó\ku iprzysunęłam sobie krzesło.Jednak to za bardzo przypominało mi szpital, więc poło\yłam sięprzy nim na boku, \eby móc na niego patrzeć.Kiedy wygodnie się umościł, odwrócił się do mnie.- Tak jest lepiej - oświadczył.- To lepsze ni\ cokolwiek innego.W pełni się z nim zgadzałam.W ramach powitania w nieszpitalnym świecie,rozpięłam mu spodnie i zastosowałam fizykoterapię, jakiej się nie spodziewał.Sprawiło mu totaką przyjemność, \e pózniej pocałowaliśmy się tylko i przytuleni, zapadliśmy w sen.Obudziło mnie pukanie do drzwi.Zamarzyłam o drzwiach, które dałoby się takzabezpieczyć, \eby nikt nie mógł się do nich dobijać.śałowałam, \e nie wywiesiłam plakietki Nie przeszkadzać.Tolliver poruszył się, otwierając oczy.Zeszłam z materaca,przeciągnęłam się, poprawiłam włosy i poszłam do saloniku, \eby sprawdzić, kogo lichoniesie.Tym razem zdobyłam się na odwagę i wyjrzałam przez wizjer.Ku memu zaskoczeniu, bo przecie\ nie informowałam policji, gdzie się zatrzymamy,w korytarzu stał Rudy Flemmons.- To ten detektyw - rzuciłam, wracając do sypialni.- Nie ten postrzelony, tylkoFlemmons.- Powa\nie? - ziewnął Tolliver, zasuwając rozporek.Pomagając mu zapiąć guzik,spojrzałam na niego i uśmiechnęliśmy się.Wpuściwszy detektywa, przyprowadziłam Tollivera do saloniku, \eby mógłuczestniczyć w rozmowie.Tolliver zajął sofę, więc Flemmons usiadł na fotelu.- Kiedy tu dotarliście? - zapytał policjant.Spojrzałam na zegarek.- Wypisaliśmy się ze szpitala jakieś półtorej godziny temu - odparłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl