[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odkąd Anton opuścił dom, czuł, że jestobserwowany.Otrzymał zwięzłe instrukcje dotyczące wyłącznieorganizacji wyjazdu.Rozmówca nie określił ani jego zadań, anicelu podróży, nie wymienił też zleceniodawców czy nazwiskosób towarzyszących.Profesor czuł się jak zdrajca.Najchętniejspózniłby się na samolot.Kiedy wreszcie dotarł na pas startowy, silniki Junkersa 52 jużmonotonnie warczały.Razem z tuzinem innych pasażerów miałlecieć do Rzymu bez międzylądowania, niebezpiecznie wysokonad Alpami, w dodatku z prędkością ponad dwustu kilometrów nagodzinę.Wkraczając na pokład, nie potrafił powiedzieć, która ztych informacji przeraża go najbardziej.Antona zaskoczyło przestronne wnętrze maszyny z sześciomarzędami foteli, po dwa wygodne w każdym.Na pięciu z nich niktnie siedział, lecz na wolnych miejscach z tyłu były umieszczonebagaże o większej objętości.Całkowicie wolne miejsce znaj-dowało się po prawej stronie w piątym rzędzie.Oferowało onowidok na śmigła i płaty nośne.Zanim usiadł, czuł na sobiekarcące spojrzenia współpasażerów, oburzonych jegospóznieniem.Najwyrazniej czekali tylko na niego, bo chwilępózniej maszyna wystartowała.Profesor zapadł się w wygodnym fotelu z poręczami obitymiskórą.Uparcie patrzył za siebie na oddalający się pas startowy.Wkońcu nieco się odprężył - po upiciu łyka ze srebrnej podróżnejbutelki, którą na wszelki wypadek ukrył w kieszeni marynarki.Kiedy chował ją z powrotem, ktoś nagle położył mu rękę naprawym ramieniu.Uczony zadrżał.- Proszę się nie odwracać i na Boga nie robić przedstawienia -ostrzegł szeptem męski głos z tyłu.- Już i tak niepotrzebnieściągnął pan na siebie uwagę niektórych pasażerów.Schónberg spróbował sobie przypomnieć, jak wyglądaczłowiek, który zajmuje miejsce za nim.Ponieważ jednakwsiadał w pośpiechu, nie zdołał zapamiętać żadnych szczegółów.- Proszę to wziąć! - Z tymi słowy ktoś wsunął dużą kopertę zszarego papieru pomiędzy siedzeniei okno.Profesor bez słowa spełnił polecenie. - Niech pan to przeczyta, a potem odda, nie odwracając się.Proszę się pospieszyć! - wyszeptał tamten.Anton niecierpliwie otworzył kopertę, wyciągnął kilka karteki szybko rozłożył.Ujrzał dwa rzuty, jakby systemu kanałów czytuneli.Plany uzupełniono o sporą ilość odręcznych notatek.Część z nich sporządzono dość niewyraznie po angielsku, lecznie zawracał sobie głowy rozszyfrowaniem koślawych napisów.Na pierwszy rzut oka rozpoznał, że trzyma w ręku zlecenie nawykonanie badań archeologicznych.Rozłożył następny arkusz.Ten z kolei zawierał kopię ze starej księgi, również opatrzonąodręcznymi dopiskami.Potem z zadowoleniem złożył wszystkie papiery i z powrotemschował do koperty.Jeśli rzeczywiście odgadł, o co chodzizleceniodawcom, nie musiał się już martwić.Kiedy oddawałpapiery, z trudem odparł pokusę zerknięcia na pasażera z tyłu.Ponieważ nawet perspektywa ryzykownego przelotu nadszczytami Alp przestała go przerażać, postanowił wykorzystaćpozostały czas na sen.Odprężony, jak chyba nigdy podczastrwania tej wojny, zapadł się znowu w wygodne siedzenie.Siedzący z tyłu człowiek również zasnął.Jak się potem okazało -na zawsze, otruty neurotoksyczną substancją z jadu węża.Posmarowano nią strzałę, która tkwiła w jego szyi.Remoulins, czasy współczesne- Wiesz dlaczego w ogóle postanowiłam studiować historię? -spytała Marlena.Zawinięta w narzutę sofy, leżała z głową na lekko owłosionejpiersi Roberta.Bawiła się przy tym jej krótkimi włoskami ichichotała, ilekroć drgnął, kiedy łaskotała go opuszkami palców. Robert jedną ręką obejmował ją w talii, drugą wodził delikatniepo szyi i ramionach.- Podejrzewam, że pod wpływem ojca.Albo chciałaś zostaćnauczycielką.O ile się nie mylę, to marzenie większości młodychdziewczyn, prawda?Marlena usiadła.Z oburzeniem szturchnęła go łagodniełokciem.- Słyszałam, że Francuzi słyną z dobrego wychowania!Wygląda na to, że trafiłam na feralny egzemplarz.Popatrzyli na siebie i równocześnie parsknęli śmiechem.- Mówiąc poważnie, mój dziadek należał do ekipy uczonych,którzy odkopali grób świętego Piotra, w 1946 roku czy coś kołotego.Niestety, nigdy nie mogłam go o to wypytać, bo zmarł nadługo przed moimi narodzinami.Odziedziczyłam raczej upodo-bania po ojcu.Podobnie jak on, wolę prowadzić badania wczterech ścianach.Ekspedycje w teren nie bardzo nam obojguodpowiadały.- W takim razie dopisało mi szczęście - skomentował Robert.- Jeszcze jakie! - odparła, ponownie obejmując go ramieniem.Rzym, 21 września 1943- Proszę mówić, signor.Musiał pan coś widzieć.Otyłypolicjant był co najmniej o głowę niższy niżpostawny profesor.Mimo to budził w nim strach.Sprawiałwrażenie nieprzewidywalnego, jak zwierzę zapędzone wzasadzkę.Przed pół godziną samolot wylądował w Rzymie,równie miękko jak wystartował z Berlina.Ledwie opuścił pas lądowiska i sięzatrzymał, do środka wkroczyło trzech karabinierów.Zamienilikilka szybkich zdań po włosku z załogą, wydali kilka poleceń, poczym kazali pasażerom po kolei opuścić samolot.Profesorwysiadł jako ostatni.Zaraz za nim dwaj funkcjonariusze wynieślizwłoki z maszyny.Dopiero na kwadrans przed lądowaniem stwierdzonoprzypadkiem, że jeden z podróżnych nie żyje.Kiedy pilotwykonał gwałtowny zwrot, bezwładne ciało przechyliło się nabok.Siedzący w pobliżu wydali krzyk przerażenia.WreszcieSchónberg również odważył się zerknąć na zmarłego.Po szarejkopercie zniknął wszelki ślad.Przy najlepszej woli profesor niedostrzegł żadnych cech, które wskazywałyby na pochodzeniezamordowanego.Kiedy zamknięto drzwi wąskiego, skromnie umeblowanegopomieszczenia, przeszedł go dreszcz.Czyżby czekały go kolejnekłopotliwe pytania i kolejne godziny pod strażą? Zanim zdążyłsię obrócić, usłyszał energiczną wymianę zdań.Patrzył na dwóchżywo gestykulujących mężczyzn, lecz nie zrozumiał ani słowa.Nagle zakończyli kłótnię.Podczas gdy komisarz wsparł się zezmęczonym wyrazem twarzy o kant stołu, jeden z dwóch obcychprzemówił do niego po niemiecku, niemal bez obcego akcentu:- Proszę dalej, signor Schónberg.Tutaj już skończyliśmy.Anton opuścił strefę lotniska w asyście dwóch nieznajomych.Po kilku minutach doprowadzili go na parking i skierowali doczarnego mercedesa-limuzyny.Profesor podejrzewał, że SS tu, wRzymie, również miało swoich agentów. Nikt go jednak nie oczekiwał.Mercedes wyglądał, jakbydopiero co dostarczono go wprost z fabryki.Nie było w nimkierowcy.Panowie z obstawy wskazali naukowcowi miejsce natylnym siedzeniu, z aksamitnymi zasłonami w oknach, po czymzajęli miejsca z przodu.Wreszcie profesor nie wytrzymałnapięcia.- Czy moglibyście mnie w końcu poinformować, co tu siędzieje?- Na razie, niestety, nic nie możemy powiedzieć prócz tego, copan już wie lub sam zauważył, signor.Prosimy o chwilęcierpliwości.Po przybyciu do Watykanu natychmiast otrzymapan wyczerpujące informacje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl