[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odjechali zeszłej nocy.A miłosierny kalif na to pozwolił.Zajnab wciąż spoglądała na mnie osłupiałym wzrokiem, Fadil tylko ki-wał głową.Ale co się wydarzyło naprawdę? Nie wiedziałem, jak im to wy-tłumaczyć.- Ale dlaczego, panie? - spytał Fadil.- Sam dobrze nie wiem.To tak, jakbym upił się winem.Zrobiłem, comusiałem.- Umilkłem.- Wciąż wprawia mnie to w zmieszanie.Dzisiejszegoranka, tuż przed moim pojawieniem się u was, widziałem się z Jego Wysoko-ścią.Spodziewałem się śmierci.- To dla nas honor i zaszczyt, ojcze, panie nasz, że w takiej chwili przy-szedłeś właśnie tutaj - odezwał się Fadil.- Mamy nadzieję, że teraz będzieszjuż częściej nas odwiedzał.TLR Zajnab popatrzyła na męża, ujęła jego dłoń i czule ją uścisnęła.Po chwiliwahania wyciągnęła rękę nad pustymi talerzami i uścisnęła również mojądłoń.Uśmiechnąłem się.- Dziękuję ci, córko.I tobie, synu.- Wstałem.- Muszę iść.Fatima za-pewne wróciła już do domu.Ale obiecuję, że następnym razem wszystkowam lepiej wytłumaczę.Fadil również podniósł się z miejsca.- Ojcze, panie mój, przyjdz dziś do nas na kolację.I przyprowadz mojącudowną teściową.Nigdy dość waszego towarzystwa.- Dobrze - odparłem.- Dobrze.Może przyjdziemy.Wracałem do siebie, nie zwracając uwagi na gapiących sięna mnie przechodniów.Mojej żony nie było jeszcze w domu.Wszedłem do biblioteki; panowałw niej półmrok i chłód.Co się naprawdę wydarzyło? Chciałbym o wszystkimopowiedzieć Fadilowi, Zajnab i Fatimie.Pewnego dnia zechce też poznaćprawdę mój wnuk, Abu al-Hasan.Nie powinien znać jedynie plotek, które zupływem czasu narastają, tworząc w końcu legendę, całkowicie wypaczającąprawdę.Ale bardziej niż wnukowi, bardziej niż żonie i własnym dzieciompragnąłem opowiedzieć całą historię Harunowi.Gdybym tylko zdołał goprzekonać, jak bardzo, mimo zdrady, jakiej się wobec niego dopuściłem, za-leżało mi na nim, jak bardzo go kochałem! A pózniej, po śmierci, chciałbymz nadzieją przekroczyć most dzielący mnie od pośmiertnego życia.Zapewneistnieje tam miejsce, tuż przed złocistymi bramami Raju, gdzie wraz z innymigrzesznikami, którzy zrobili w życiu niewiele dobrego, czekałbym na SądOstateczny. Nie byłem w stanie wydać na ciebie wyroku śmierci" - powiedział kalif.Kiedy spiszę moją historię, z pewnością ją przeczyta.Nigdy mi nie wybaczy,TLR w każdym razie publicznie.ale kto wie? Być może któregoś dnia do megodomu zawita tajemniczy, zakapturzony kupiec.Poprosi o jakieś medy-kamenty lub po prostu o gościnę, ale bez wątpienia w pewnej chwili zapyta,czy lubię grać w szachy.Mam taką nadzieję.Ale nim zacząłem spisywać swe dzieje, musiałem zrobić inną rzecz.Przeszedłem do pracowni.Stanąłem pośród pieców, palenisk i kotłów desty-lacyjnych, błyszczących wag i butelek.Wezwałem Ishaka.- Nanieś dużo węgla i drewna - poleciłem.Rozpaliłem ogień w największym piecu.W czerwonymblasku rozpalonych głowni moja twarz również nabrała czerwonej bar-wy, aż zaczęły mi się przypalać końce brody.- Przynieś wszystkie zlewki i szklane słoje - poleciłem Ishakowi.W miarę jak przynosił naczynia, wrzucałem je do ognia.- Teraz ubrania i cedzidła, zarówno te do włosów, jak i do jedwabiu - dy-rygowałem.- Wszystkie wagi, zarówno te wykonane z miedzi, jak i ze srebra,dwu- i pięcioelementowe.Moje drogocenne przyrządy topiły się jak masło, zamieniając się w bez-kształtną masę.- Przynieś wszystkie chłodnice - poleciłem.- Przynieś koksowniki,szczypce, nożyce i młotki.Przynosił wszystko, a ja wrzucałem to w ogień: proszki i likwory, słoje zsiarką i rtęcią, flaszki z grynszpanem, cynobrem, salmiakiem, arszenikiem,gołębim łajnem, witriolem, wielbłądzim szpikiem.Ciskałem w ogień słoje irondle, mozdzierze i tłuczki, odważniki, sole i srebro.Patrzyłem, jak moje drogocenne instrumenty zamieniają się w płynnąmasę metalu, patrzyłem, jak w wysokiej temperaturze paruje rtęć.A Ishakznosił i znosił coraz to inne przedmioty.TLR - Więcej słoi! - wołałem.- Więcej metali, narzędzi i proszków! Bierzwszystko, co się spali, a resztę tłucz i łam!Nawet nie wiedziałem, co mi podaje.Wszystko ciskałem w ogień, niespuszczając wzroku z płomieni.Czułem zawroty głowy, w gorącu bijącym zpieca łzawiły mi oczy.Choć nie odwracałem wzroku od paleniska, wyczułem, że do pracowniweszła moja żona.Zacisnąłem powieki.Nie mając księcia, kalifa i alchemii,cóż pozostawało mi w życiu poza nią i naszymi dziećmi?Dałem dwa kroki do tyłu i otworzyłem oczy.Z tej odległości płomieniejuż tak nie raziły.- Ishaku - powiedziałem.- Razem z Tarikiem wynajmijcie tragarzy iwszystko, co tu zostało, wrzucicie do rzeki.Odwróciłem się.W pracowni zgromadziła się cała służba, nawet kucha-rze.Pośród nich stała moja żona.Spoglądała na mnie błyszczącymi oczyma.Jej twarz nie wyrażała żad-nych uczuć, ale po pięćdziesięciu latach wspólnego życia zbyt dobrze znałemFatimę.Rozumiała, co się wydarzyło, i była szczęśliwa, że żyję.Wstrząsnąłmną wewnętrzny szloch.Całe życie byłem samolubny i zapatrzony jedyniewe własne cele.Co takiego zrobiłem, iż w tej chwili ogarnęła ją radość, żeżyję? Co zrobiłem, że wciąż mnie kocha? A przecież była tu, była w mojejpracowni.Jeśli istnieje Bóg, z całą pewnością jest najlitościwszy.Otarłem z czoła krople potu.- Fatimo - powiedziałem.- Odwiedziłem dziś Zajnab i Fadila.Zaprosilimnie na kolację.Czy pójdziesz ze mną?Nasze oczy spotkały się.Choć twarz miała poważną, w jej oczach zalśni-ły wesołe iskierki.- Idz sam - odparła.- Idz do swojej córki i wnuka.Pójdę z tobą następ-nym razem, ale dzisiejszy wieczór chcę spędzić tutaj.- Jej oczy jeszcze bar-TLR dziej rozbłysły, na twarzy pojawił się cień uśmiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl